Part 32

1.8K 155 120
                                    


Bell

Wciąż trudno mi było uwierzyć, że Mike chciał kupić dom w Londynie. Te, które oglądaliśmy, kosztowały kilka milionów. Nie chciałam być utrzymanką faceta. I to nawet nie chodziło o Mike'a. To nie w moim stylu, zresztą mamusia zawsze powtarzała, że trzeba być samodzielnym. Gdyby nie to, zostałybyśmy na lodzie, kiedy ojciec ją porzucił na rzecz wieloletniej kochanki – sekretarki w spółdzielni mieszkaniowej. Matka walczyła dzielnie i w rezultacie miałyśmy gdzie mieszkać. Oznajmiłam kategorycznie, że czułabym się lepiej, gdybyśmy wynajmowali coś wspólnie. Diania była niezadowolona, ale odpuściła. Niestety nie miała realnie żadnego wpływu na to, co robił brat. Na szczęście!

Skończyło się na tym, że Mike wprowadził się do mnie. W miesiąc znaleźliśmy większe mieszkanie, tak żeby każde miało swoją przestrzeń gabinetową, wspólny salon i dużą sypialnię. Po raz kolejny walczyliśmy w tym czasie z angielską zasadą rynku najmu, że jak ładny ogród, to chujowe sypialnie, a jak ładne sypialnie, to nie ma ogrodu.

I tak w kółko. A to był tylko jeden z problemów!

Niby kraj, który ma kilka ogromnych organizacji broniących praw zwierząt, powinien być też zwierzętom przyjazny. Nic bardziej błędnego. Większość mieszkań odrzucaliśmy, bo zabraniano w nich trzymać zwierząt. Właściciel budynku miał prawo się na to nie zgodzić. Miałam ochotę wyrwać facetowi serce, bo stwierdził, że można zwierzaka oddać. Powinien uważać się za szczęściarza, że Mike trzymał mnie w talii, bo bym mu oczy wydrapała. Prezentując swój rudy charakter w pełnej krasie, zapytałam gnoja wrednym tonem, czy dziecko by oddał. Dla mnie kot jest częścią rodziny jak dla niego dzieci czy rodzice.

Generalnie jako właścicielka kota w budynku mieszkalnym łyknę każdego psa i kota. Nawet papugi. Czego nie łykam, to dzieci. Że niby zwierzęta mają większą szkodliwość społeczną niż wrzeszczące i tupiące ci nad głową o piątej rano dzieciaki? Nie sądzę!

Proces wynajmu opóźnił się jeszcze bardziej, ponieważ na moją wyraźną prośbę zawęziliśmy kryterium wyszukiwania tylko do osiedli przeznaczonych dla rodzin bez dzieci. Tak, taki fenomen istnieje w UK. I mnie się on niezwykle podoba. Żadnych biegającym „bombelków", żadnych wrzasków i pisków, obijania pierdolonej piłki o płot, za którym siedzisz, usiłując skupić się na czytaniu książki. Solennie uważam, że z chujowych dzieci wyrosną chujowi dorośli. Nie chodzi mi o to, że dzieci i ryby głosu nie mają. Niech mają, tylko że z takiego pisku i wrzasku to może wyrosnąć tylko królowa dramatu, a tych świat ma już aż nadto.

Dodatkowym problemem był oczywiście próg dochodowy. Każde osiedle usiłuje mieć rezydentów na podobnym poziomie dochodowym, żeby nie było, że ten ma audi z tego roku, a sąsiad obgryzionego podrabianego opla, którym Noe jeździł w Arce. Świetna koncepcja, jeśli popatrzysz na to obiektywnie. Agentka nie potrafiła zrozumieć, czemu z zarobkami, jakie miał Mike, nie chcieliśmy jakiegoś drogiego mieszkania w centrum. No nie wiem, może dlatego, że zamierzałam dzielić rachunki na pół i być w stanie potem chociaż kupić kotu karmę? Tak już miałam. Gdyby jego zabrakło, nie chciałam mieć trzydziestu dni na wyprowadzkę i szukanie czegoś z identycznymi kryteriami.

Mission impossible została w końcu spełniona. Kartony spakowane i rozpakowane! Byliśmy „na swoim". Prawie, bo wynajmowane, ale zamieszkaliśmy razem.

Nasza sielanka trwała miesiąc. Mike robił jakieś małe zlecenia od Rafaela i Diani, ale potem dostał telefon od Tony'ego. Nie mógł odmówić. Tak przynajmniej sobie to tłumaczę na mój chłopski, rolniczy mózg! Gdzie poleciał, też nie mógł mi powiedzieć. Po prostu musiał wylecieć jeszcze tego samego wieczoru, a mnie zostało uśmiechanie się nieszczerze do znajomych na kręglach, że pilne obowiązki go wezwały i ratuje świat, małe kotki i damy z opresji. Wszyscy zaczęli się śmiać. Wróciłam do domu wycieńczona emocjonalnie od udawania uśmiechów.

Dziesięć Milionów PowodówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz