Mike
Siedziałem na kanapie z kawą, którą zrobiła mi Amber. Na wyświetlaczu telefonu pojawiło się imię szefowej.
– Możesz mi powiedzieć, dokąd się wybiera Bell?
Wolałem milczeć.
– Kupiła właśnie bilet na samolot do Houston, Jakarty i parę przesiadkowych, między innymi Rzym, Genua... Wymieniać dalej?
– Cholera. – Podniosłem się gwałtownie.
– Jakiś ty elokwentny – rzuciła sarkastycznie.
Złapałem za klamkę drzwi Bell. Zamknięte. Zerknąłem na Amber, a gdy uniosła brew, zacisnąłem zęby i z kopniaka wyłamałem zamek. W środku nikogo nie było.
– Miałaś rację. – Zerknąłem na sekretarkę. – Jak?
Gdy nie odezwała się słowem, położyłem telefon na biurku i odwróciłem ją z fotelem tak, by była uwieziona między mną a ścianą. Oparłem się dłońmi o biurko, usiłując ją zastraszyć.
– Jak?! – warknąłem.
Starała się odsunąć jak najdalej, ale nie było dokąd uciekać.
– Tam są drzwi – wyszeptała. – Wyjście ewakuacyjne.
– Dokąd prowadzi?
– Na ulicę przy postoju taksówek.
– Pokaż – warknąłem, odsuwając się i biorąc telefon do ręki.
Amber podeszła do drzwi, których nie miałeś prawa zauważyć, o ile o nich nie wiedziałeś. Na biurku Bell został zarówno laptop, jak i iPhone, więc nie będzie jak jej namierzyć.
– Ma jakieś pół godziny przewagi – dodałem, ale po drugiej stronie Diania uparcie milczała. – Nie traciłbym czasu na żaden z kierunków, na który ma wykupiony bilet. – Spojrzałem ponownie na Amber. – Czy ona trzyma tu gotówkę?
Sekretarka podeszła do biurka i otworzyła jedną z szuflad.
– Nie znam kodu.
– Przyślij tu kogoś, kto poradzi sobie z... – odczytałem nazwę sejfu. – Niech ktośspotka się ze mną na lotnisku.
– Którym? – spytała uprzejmie Diania.
– Targujesz się o podwyżkę?
Prychnęła.
– Tak myślałem.
Pół godziny przewagi to naprawdę sporo czasu, a nawet nie musiała się wysilać, żeby zabrać paszport z domu. Gdybym był nią, miałbym go zawsze przy tyłku. Taka praca. Swój też miałem.
– Jakaś wskazówka? – spytał Yaro po drugiej stronie linii.
– Szukaj biletu wystawionego „na ostatnią chwilę".
– Dwieście pięćdziesiąt.
– Kobieta – zasugerowałem.
– Sto czterdzieści osiem.
– Bez bagażu głównego.
– Dwadzieścia dziewięć.
– Cholera, Yaro. – warknąłem.
– Nie jestem cudotwórcą. Chyba że z następnego budżetu kupicie mi Tardisa i szklaną kulę.
– Dorzuć karty tarota – zaproponowałem. – Odrzuć loty krajowe.
– Jedenaście.
– Coś wydaje ci się podejrzane?
Chwila ciszy, jakby oglądał każdy bilet z osobna.
CZYTASZ
Dziesięć Milionów Powodów
RomanceWarte 10 milionów kamienie jubilerskie, które moja firma dyskretnie transportowała, zapadły się pod ziemię! Pójdziemy na dno. Jeśli już nie poszliśmy. Żadna firma się po czymś takim nie podniesie. Ten biznes opiera się na reputacji. Miałam dziesię...