part 9

2K 176 83
                                    


Mike

Siedziałem na kanapie z kawą, którą zrobiła mi Amber. Na wyświetlaczu telefonu pojawiło się imię szefowej.

– Możesz mi powiedzieć, dokąd się wybiera Bell?

Wolałem milczeć.

– Kupiła właśnie bilet na samolot do Houston, Jakarty i parę przesiadkowych, między innymi Rzym, Genua... Wymieniać dalej?

– Cholera. – Podniosłem się gwałtownie.

– Jakiś ty elokwentny – rzuciła sarkastycznie.

Złapałem za klamkę drzwi Bell. Zamknięte. Zerknąłem na Amber, a gdy uniosła brew, zacisnąłem zęby i z kopniaka wyłamałem zamek. W środku nikogo nie było.

– Miałaś rację. – Zerknąłem na sekretarkę. – Jak?

Gdy nie odezwała się słowem, położyłem telefon na biurku i odwróciłem ją z fotelem tak, by była uwieziona między mną a ścianą. Oparłem się dłońmi o biurko, usiłując ją zastraszyć.

– Jak?! – warknąłem.

Starała się odsunąć jak najdalej, ale nie było dokąd uciekać.

– Tam są drzwi – wyszeptała. – Wyjście ewakuacyjne.

– Dokąd prowadzi?

– Na ulicę przy postoju taksówek.

– Pokaż – warknąłem, odsuwając się i biorąc telefon do ręki.

Amber podeszła do drzwi, których nie miałeś prawa zauważyć, o ile o nich nie wiedziałeś. Na biurku Bell został zarówno laptop, jak i iPhone, więc nie będzie jak jej namierzyć.

– Ma jakieś pół godziny przewagi – dodałem, ale po drugiej stronie Diania uparcie milczała. – Nie traciłbym czasu na żaden z kierunków, na który ma wykupiony bilet. – Spojrzałem ponownie na Amber. – Czy ona trzyma tu gotówkę?

Sekretarka podeszła do biurka i otworzyła jedną z szuflad.

– Nie znam kodu.

– Przyślij tu kogoś, kto poradzi sobie z... – odczytałem nazwę sejfu. – Niech ktośspotka się ze mną na lotnisku.

– Którym? – spytała uprzejmie Diania.

– Targujesz się o podwyżkę?

Prychnęła.

– Tak myślałem.

Pół godziny przewagi to naprawdę sporo czasu, a nawet nie musiała się wysilać, żeby zabrać paszport z domu. Gdybym był nią, miałbym go zawsze przy tyłku. Taka praca. Swój też miałem.

– Jakaś wskazówka? – spytał Yaro po drugiej stronie linii.

– Szukaj biletu wystawionego „na ostatnią chwilę".

– Dwieście pięćdziesiąt.

– Kobieta – zasugerowałem.

– Sto czterdzieści osiem.

– Bez bagażu głównego.

– Dwadzieścia dziewięć.

– Cholera, Yaro. – warknąłem.

– Nie jestem cudotwórcą. Chyba że z następnego budżetu kupicie mi Tardisa i szklaną kulę.

– Dorzuć karty tarota – zaproponowałem. – Odrzuć loty krajowe.

– Jedenaście.

– Coś wydaje ci się podejrzane?

Chwila ciszy, jakby oglądał każdy bilet z osobna.

Dziesięć Milionów PowodówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz