Epilog

2.1K 144 91
                                    


Bell

Mam serdecznie dość tego dnia! Nie tak go sobie zaplanowałam!

Zaczęło się o poranku od planowanego strajku transportu publicznego, o którym zapomniałam, co zmusiło mnie do wzięcia samochodu, żeby się dostać do pracy. Mike znów zastawił moje auto, więc zdecydowałam wziąć jego elektrycznego Jaguara, zastanawiając się, czy w ogóle zmieszczę się w to miniaturowe miejsce na parkingu podziemnym biurowca, w którym pracowałam. Zaparkowałam, ale niemożliwym było wysiąść inaczej niż przez bagażnik. Po paru głębszych oddechach na uspokojenie i mamrotaniu pod nosem „na co komu taka kolumbryna", dokonałam niemal niemożliwego, zmierzając pewnie w wysokich szpilkach do schodów ruchomych.

Po omacku grzebałam w kieszeni torby, szukając karty dostępowej z moją buźką na frontowej stronie, którą trzeba było okazać ochronie, zanim jeszcze zbliżyłaś się do bramki prowadzącej do wind.

– Cześć Carl! – powitałam radośnie czarnoskórego ochroniarza, ubranego w elegancki, granatowy garnitur.

Cierpliwie czekał, aż znajdę ten niezbędny do egzystencji kawałek plastiku. Wyrzuciłam niemal całą zawartość torby na laptopa na kontuar recepcyjny, by na końcu uświadomić sobie, że kartę zostawiłam w kieszeni płaszcza, śpiesząc się wczoraj do DLR. Płaszcza, który zostawiłam w domu, bo jechałam autem, zabierając tylko sweter.

Po otrzymaniu karty tymczasowej, w końcu dostałam się do biura. Rzuciłam torbę na biurko i przez chwilę wpatrywałam się w nieziemski widok Greenwich, wyłaniającego się z porannej mgły, wśród pomarańczowych promieni słońca. Październik w tym roku był naprawdę piękny, ciepły i cieszył oko kolorami do tego stopnia, że pokusiłabym się o stwierdzenie, że to piękna, polska, złota jesień.

Trzydzieści sekund spokoju! Dokładnie tyle było mi dane, zanim rozdzwonił się telefon na biurku. Przez następne parę godzin gasiłam pożary, usiłując naprostować kilka jakże idiotycznych błędów zrobionych przez Cat, która teraz wylegiwała się na Malediwach, smażąc w słońcu swoje boskie ciało, kiedy ja walczyłam ze smokami, które mi zostawiła.

Zamówiłam w biegu kanapkę z bistro w podziemiach, ale okazało się, że muszę po nią zejść. Dopiero na górze zorientowałam się, że dali mi z krewetkami, a nie z kurczakiem! Nie zostało mi dużo czasu przed kolejnym spotkaniem, więc rzuciłam kanapkę w kąt i zadowoliłam się batonikiem z orzechami, wygrzebanym w szufladzie Cat. Zostawiłam na miejscu zbrodni karteczkę „Myto za ogarnięcie pierdolnika z ABS".

Po czwartej irytowało mnie już wszystko, łącznie z tym, że mój laptop instalował kolejną rundę aktualizacji, żądając dzisiaj już trzeci raz restartu w połowie analizy dużej listy płac klienta. Zgrzytając zębami, pozamykałam pliki, modląc się, aby wymuszony restart nastąpił po ich zapisaniu!

Zebrałam swoje rzeczy i w nadziei na spokojny wieczór w domu zawlekłam do garażu, tylko po to, by zobaczyć rząd ikonek na wyświetlaczu auta. Co bym nie robiła, silnik nie chciał się uruchomić a napis „wezwij serwis" niemal ze mnie drwił. Żeby wezwać pomoc drogową, trzeba było wrócić na powierzchnię, bo w garażu nie było zasięgu.

Krótko mówiąc, jaguara odholowano do warsztatu, a ja w połowie drogi do metra uświadomiłam sobie, że przecież strajkują, więc moje szanse na jakikolwiek transport były gdzieś pomiędzy zero a nigdy. Zamówienie taksówki graniczyło z cudem z dwóch powodów. Po pierwsze strajk, a po drugie zaczęło padać. Parasolka – oczywiście – została w aucie. Dzwonienie po Mike'a wydawało mi się bezsensowne, ponieważ droga zajęłaby mu w korkach godzinę.

Przyszło mi do głowy, że zamiast czekać w nieskończoność na taksówkę, skorzystam z tramwaju wodnego. One powinny działać bez względu na to czy TFL strajkuje czy nie. Zwłaszcza Uber Boat. Udało mi się dotrzeć podziemiami do samej przystani, ale po parominutowym oczekiwaniu w deszczu na łódkę, przemokłam do suchej nitki. Niemiłosiernie mnie zemdliło podczas tej dziesięciominutowej przejażdżki.

Dziesięć Milionów PowodówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz