10.5. Cytryny.

50 15 21
                                    

Zamknęłam się w pokoju i schowałam pod kołdrą w stokrotki. Wybrałam numer Major Sonaty i nawiązałam połączenie.

— Przepraszamy. Wybrany numer jest zajęty.

Przeklinając pod nosem rzuciłam komórką o ziemię. Roztrzaskała się w drobny mak.

O co tu chodzi? Czy te wielkie hasła pokojowej walki były jedynie na pokaz? Czy nie mówiła, że nikogo nie zabijemy? 

Czułam się wykorzystana. Nie rozumiem, co siedzi w głowie tej świrusce o wielkich ideach! Nic nie rozumiem!

W końcu odważyłam się wyjść spod kołdry. Uklękłam przy rozbitym telefonie i wyciągnęłam różdżkę z kieszeni na nogawce. 

— Reversusque die — szepnęłam, a telefon powrócił do poprzedniego stanu.

Siedząc na podłodze, opierając plecy o łóżko wzięłam komórkę do ręki. Brak nowych połączeń. Brak odpowiedzi na jakiekolwiek z pytań. Brak zrozumienia. Brak zaufania. Jestem tylko ja, ten pusty pokój, mój telefon i stokrotki na suficie.

Przerażona zerwałam się z ziemi.

Kiedy one tutaj wyrosły?

Spojrzałam na wiszący na ścianie zegar. Pokazywał szesnastą. Odwróciłam wzrok i zaraz spojrzałam na niego ponownie. 

13.40.

Wtedy uświadomiłam sobie, że śpię. Rady Ani na temat osiągnięcia stanu świadomego snu okazały się przydatne. Śniłam. I wiedziałam o tym. 

Jednakże, pomimo tej świadomości nie miałam wpływu na dalszy rozwój wypadków.

Ktoś zapukał do drzwi.

— Proszę — powiedziałam.

 Do pokoju weszła Eliza Borówka.

— Jesteś pewna, że nie spotkałyśmy się wcześniej? — spytała.

Pokręciłam przecząco głową.

— Pierwszy raz widzę cię na oczy — powiedziałam.

Słysząc moje słowa, Eliza zamieniła się w stado czarnych kruków. Ptaki wyleciały przez okno kracząc przy tym głośno. Zawiał wiatr.
Zamknęłam oczy.

A kiedy je otworzyłam byłam już w zupełnie innym miejscu. 

Znalazłam się w sklepie spożywczym. Szłam przed siebie pustymi alejkami wsłuchana w cichą, spokojną, sklepową muzykę, gdy nagle poczułam się okropnie głodna. Niestety, jedynym, co leżało na sklepowych półkach były cytryny.

Wzięłam cztery, a jedną od razu zaczęłam zjadać. Była słodka i kwaśna zarazem.

— Smacznego — usłyszałam z alejki, którą właśnie mijałam.

Zrobiłam krok wstecz i weszłam w ową alejkę.

Ujrzałam Karola siedzącego na ziemi i opierającego się o półki z cytrynami. Nie przepadałam za nim, nie chciałam go oglądać w swoim śnie, jednak z drugiej strony — to jedynie sen.

— Chcesz jedną? — spytałam wyciągając w stronę czerwonowłosego jedną z cytryn. 

Chłopak wyglądał na zaskoczonego. Przyjął ją jednak z radością i razem usiedliśmy na ziemi obok półek pełnych cytryn konsumując te żółte owoce. Jedną, drugą, trzecią, czwartą. Upijaliśmy się radośnie tymi kwaśnymi owocami.

Gdy się obudziłam, leżałam na podłodze w swoim pokoju. Zegar na niebieskiej ścianie wskazywał dwudziestą czterdzieści, stokrotki zniknęły z sufitu, a cytryn nie było w zasięgu mego wzroku.

Jednak kwaśny posmak dalej pozostał.

Naprawiony wcześniej zaklęciem telefon leżał tuż obok mnie. Wzięłam go do ręki i zamarłam ze strachu widząc, że mam nową wiadomość.

To nie byłam ja.
Ktoś się pode mnie podszywa. Zrozumiem jednak, jeśli mi nie uwierzysz i zechcesz teraz odejść. Ostatecznie doprowadzę do wolności sama.
Ale, jeśli jeszcze się nie poddajesz, przyjdź o 21. do Kiełka . Pora przeprowadzić ostateczną akcję i odnieść ostateczne zwycięstwo.

Podpisano:
Major Sonata

Kroniki Lost Waterfalls: W Połowie PustaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz