5.6. Liceum w Utraconych Wodospadach

72 12 10
                                    

Sonata wróciła do chatki po kilku dniach. Tak myślę, że minęło kilka dni, jednak kontrolowałam jedynie poszczególne minuty, a nie dni. Co chwila sprawdzałam zegarek, zerkając na ten wiszący na ścianie, gdyż własnego nie posiadałam. Ania miała rację, powinnam nauczyć się szybko wykrywać, czy śpię, czy też nie.

Sonata wręczyła mi zegarek.

— Nie mam pojęcia, po co ci on potrzebny, ale niech będzie — jej czarne oczy uśmiechnęły się. 

Założyłam prezent na nadgarstek lewej ręki i zapięłam pasek. Dwudziesta trzecia dwanaście.

— Nikt cię nie będzie podejrzewać, jeśli wrócisz tak późno? — spytałam. — Jeżeli policja wpadnie na ciebie w środku nocy wracającą w masce i ciemnych okularach?

— Nie, jeśli zostanę na noc! — Sonata zaśmiała się. — Ale na poważnie, widziałaś moją moc, nie? Jestem niepowstrzymana. Nigdy mnie nie dogonią.

— Mają bronie blokujące moce — wspomniałam.

— Jeśli nigdy się nie zatrzymam, nigdy nie będą mogli mnie nią potraktować — odparła, a ja zerknęłam na zegarek. Dwudziesta trzecia trzynaście. — Jeśli będzie trzeba, mogę biec w nieskończoność. Nigdy się nie męczę, nigdy się nie poddaję i nigdy nie przegrywam.

Wypiłam łyk kawy, którą dostarczyła mi Sonata. Prosiłam jedynie o coś do jedzenia, wodę i zegarek, jednak dziewczyna okazała się bardzo hojna. 

Podskoczyłam w miejscu, kiedy usłyszałam głośne wibracje dobiegające z kieszeni dziewczyny siedzącej obok mnie. Brunetka wyciągnęła telefon i wyraźnie zaskoczona zerknęła na jego ekran.

— Przepraszam na moment — powiedziała, a uśmiech zniknął z jej  oczu. — Halo? Tak, to ja — wstając z miejsca odebrała telefon i skierowała się w stronę toalety. — Poczekaj chwilę — poprosiła swojego rozmówcę zamykając drzwi.

Nie mogłam powstrzymać ciekawości. Aby przeżyć tą wojnę, powinnam wiedzieć na jej temat jak najwięcej. W ten sposób tłumaczyłam sobie swoje postępowanie, kiedy ostrożnie wstałam i na palcach podeszłam do drewnianych drzwi. Wstrzymując oddech przyłożyłam policzek do drzwi i nasłuchiwałam. Panowała jednak cisza. Co jakiś czas słyszałam jedynie szept Sonaty, ale słów nie mogłam zrozumieć. Dlaczego szepcze? To aż tak tajne?

— Jutro, w szkole — dotarło do mych uszu. — Zrozumiane. Liceum w Utraconych Wodospadach będzie musiało wylecieć w powietrze.

Coraz trudniej było mi powstrzymywać oddech. Bałam się. Tak bardzo bałam się osoby, która stała po drugiej stronie drzwi. Nie byłam w stanie usłyszeć nic więcej, a jednocześnie obawiałam się, że zostanę odkryta. Co jeśli Sonata dowie się, że znam jej plany?

Szybko wróciłam na swoje miejsce, opadłam na kanapę i wypuściłam powietrze z płuc. Zaczęłam gwałtownie łapać oddech, chcąc uspokoić go jak najszybciej.

Nim w pełni zdążyłam ochłonąć, drzwi toalety otworzyły się. Sonata wróciła na swoje miejsce obok mnie.

— Przepraszam, telefon w sprawie misji — powiedziała opadając na kanapę.

Skinęłam głową i sięgnęłam po filiżankę, chcąc przez fakt picia kawy ukryć moje dygocące usta i ciężki oddech. Tak, tak. Misji. 

Cholera.

Co mam robić? 

Popijając kawę rozważałam potencjalne możliwości.

Czy powinnam powstrzymać Sonatę? Cały czas, w każdej Rzeczywistości wmawiała wszystkim, że to nie ona, że została wrobiona, że nic nie wie, że jest niewinna... Ale to? Wyraźnie powiedziała, że szkoła ma zostać wysadzona w powietrze.

Ale czy mogę cokolwiek zrobić? Ma silniejszą moc niż ja. Ponadto, nawet gdybym ją powstrzymała, to co bym z tego miała? Sonata jest aktualnie jedyną osobą, która może mi pomóc. Bardzo możliwe, że nie mogę jej w pełni zaufać, jednak...

— Cholera — wymsknęło mi się, kiedy gwałtownie odłożyłam filiżankę na stolik. Jej zawartość zakołysała się i prawie rozlała na dębowy blat.

— Co się... — Sonata wyglądała na zdezorientowaną.

Prawie bym zapomniała. 

Podtoczyłam rękaw i spojrzałam na zegarek. Dwudziesta trzecia dwadzieścia siedem.

*****

Sonata opuściła mnie o dwudziestej czwartej osiem. Przez kawę, którą wypiłam, nie byłam jeszcze senna, mimo że zwykle preferuję położyć się o raczej wczesnej porze.

Zatrzymałam się przed lustrem, które wisiało na ścianie obok drzwi. Odsłoniłam golf. Oglądanie tej rany stało się ostatnio moim przykrym nawykiem, ale jednocześnie... fascynującym uzależnieniem.

Rany z wypadku drogowego z ostatniego świata nie zachowały się, jedynie te na mojej szyi przetrwały. Ciekawe, dlaczego.

Nie zastanawiając się nam tym dłużej wsadziłam już trzy palce do mojej rany. Spokojnie się już do niej mieściły. Było to ciekawe doświadczenie, bowiem, taki dotyk w ogóle nie sprawiał mi bólu. Pomimo, że pchałam je coraz głębiej w moją szyję, nie czułam w ogóle dotyku.

Rana bolała mnie jedynie, gdy dotykałam jej w snach. W Rzeczywistości zaś, w ogóle mi nie dokuczała. Zawsze wydawało mi się, że jest odwrotnie i, że to w snach nie czujemy bólu, a tu niespodzianka!

To było niezwykle zabawne. Dziwne. Nierealne.

Zawahałam się wyciągając palce z rany.

Nierealne?

A czy ja sama jestem wystarczająco realna, aby mi to osądzać..?

Wpatrując w swoje odbicie w lustrze złożyłam palce na wzór pistoletu i przyłożyłam je sobie do skroni.

— Do twarzy ci z nim — zaśmiałam się.

Strzeliłam.

Kroniki Lost Waterfalls: W Połowie PustaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz