3.10. Przepiękna ruina.

57 11 15
                                    

Patrzyłam w niebo całą noc. Było puste i czarne, aż do momentu, gdy jego barwa zaczęła lekko blednąć. Pojawiły się wówczas pomarańczowe i brzoskwiniowe prześwity. Słońce wschodziło rozjaśniając czarne niebo złotym światłem. Wyciągnęłam w jego stronę dłoń z pędzlem i wszystko wymieszałam. Farba przybrała kolor różowy.

— Alicja? — siedząca na krześle Weronika przechyliła głowę do tyłu. — Wszystko w porządku?

Dziewczyna wyglądała na zmartwioną. Zapauzowała nawet śpiewającą w jej komórce Jacinthe. 

— Wszystko okej — powiedziałam uśmiechając się lekko i wracając do malowania włosów przyjaciółki na różowy. Ciałem byłam tutaj — w kuchni Weroniki, z pędzlem w dłoni i miską farby na stole. Jednak myślami byłam już w pociągu. Uciekałam. Biegłam.

Biegłam aż dotarłam do szkoły. Przy wejściu kręciło się czterech uzbrojonych mężczyzn, a same drzwi poprzedzone były bramkami, podobnymi do tych w sklepach. No tak. Bramki antypotworowe. 

— O co tam chodzi... — zaczął Oliwer.

Nie było z nami Freyi, która ostatnio dowiedziała się o przeznaczeniu bramek. Nie było także Louisa. 

Racja. Nie ma go. Nie ma i już nie będzie.

Zacisnęłam pięści wbijając paznokcie w swoją skórę. Jestem tylko ja.

— Bramki antypotworowe — wyszeptałam.

— Antypotworowe? — powtórzył Oliwer.

— Kiedy potwór przez nie przejdzie uruchomi się alarm — wyjaśniłam. — To działa tak jak te wykrywacze, które mieli policjanci... Użyję na tobie mojej mocy.

W milczeniu dotknęłam dłoni blondyna. I w milczeniu weszliśmy do szkoły.

Oliwer poszedł pod swoją salę, ja zaś zatrzymałam się na środku korytarza. Nieobecnym wzrokiem wodziłam po ścianach. Co teraz powinnam zrobić? Ach tak, zmienić buty.

Albo najlepiej zabrać wszystkie swoje rzeczy z szafki. W końcu to dziś szkoła wybuchnie. Właściwie, to moje trampki, które są w szafce są jedynym powodem, dla którego dziś do tej szkoły przyszłam.

Gdy dotarłam do szatni, spotkałam Sylwię.

— Alicja! — krzyknęła rzucając mi się na szyję i chyba po raz pierwszy nazywając mnie moim prawdziwym imieniem. Ciągle mnie przytulając powiedziała: — Tak mi przykro...

Niebieskowłosa rozluźniła uścisk.

— To nic — szepnęłam otwierając szafkę. — Ja... Jak udał się festyn? — szybko zmieniłam temat.

Sylwia przyglądała mi się w milczeniu. W końcu zapytała poważnym tonem:

— Dlaczego pakujesz wszystkie swoje rzeczy?

Chwilę musiałam zastanowić się nad odpowiedzią.

— Możliwe, że nie będzie mnie tu przez jakiś czas — uśmiechnęłam się. — Później ci wszystko wyjaśnię.

Nie wyjaśnię. W końcu nie będziemy już miały okazji do spotkania.

— Chodźmy pod salę, co? — zaproponowałam i zamknęłam szafkę. — Coś się stało? — spytałam widząc, jak Sylwia wyraźnie zmartwiona wpatruje się w ekran swojego telefonu.

— Leć, leć — powiedziała szybko chowając telefon do kieszeni. — Muszę poczekać tutaj na Elizę. Wygląda na to, że ma do mnie jakąś ważną sprawę...

Ważną sprawę?

— Rozumiem — powiedziałam.

Co było dziś pierwsze? Ach tak, matematyka. Udałam się schodami na górę, gdzie zaraz wyprzedziła mnie pędząca również na górę Eliza.

Kroniki Lost Waterfalls: W Połowie PustaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz