5.5. Siedem świec

45 13 8
                                    

Nie miałam w tym leśnym domku zbyt wiele zajęć. Kiedy Major Sonata wyszła, zadzwoniłam do mamy i powiedziałam jej, że razem z Weroniką dotarłyśmy już do Krakowa. Dostałam też wiadomość od Weroniki, że jedna z dziewczyn z klasy proponuje nam wspólne gotowanie. Domyśliłam się, że chodzi o Sylwię i zgodziłam się, mimo że i tak nie będzie mnie na festynie. Następnie napisałam wiadomość do Freyi, że wyjechałam z chłopakiem i zabiję ją jeśli powie mamie. Po wysłuchaniu krótkiego ochrzanu od siostry, całkowicie wyłączyłam telefon. Bałam się, że POPP mogłoby mnie namierzyć, gdybym zbyt wiele go używała, ale jednocześnie wątpiłam, że już mają na mnie oko. 

Położyłam się na zielonkawej kanapie w kratę i wpatrując się w sufit myślałam, co dalej.

— No ja też nie wiem, co dalej — powiedziała z rezygnacją sufitowa lampa. — To była tylko i wyłącznie twoja decyzja.

— Daj mi spokój — przymknęłam oczy. — Przecież ty nawet nie istniejesz. Nie masz prawa głosu.

— Ach tak? Nie istnieję, co?

Światło zgasło. 

Otworzyłam oczy ale widziałam jedynie mrok.

— Przepraszam — powiedziałam. — Miałam jedynie na myśli, że gadające lampy nie istnieją, a nie, że masz zniknąć. Wróć tu, proszę! Boję się ciemności...

Wręcz podskoczyłam, kiedy stare radio stojące na komodzie niespodziewanie się włączyło. Grała z niego cicha, przyjemna muzyka. Słyszałam śpiew. Przepiękny wysoki, doniosły głos mówił:

Może śmiesznie to brzmi lecz w tej chwili nie miała już nic...

Światło wróciło, czułam jednak, że nadal jest obrażone.

— Czy to na pewno ciemność jest tym, czego się obawiasz? — spytało lustro.

Podeszłam do niego i spojrzałam na swoje odbicie. Moje oczy były podkrążone, a włosy przetłuszczone. Dawno zapomniałam także o dbaniu o cerę. Odchyliłam golf i spojrzałam na czerwonobrązową ranę, której nikt poza mną nie dostrzegał.

To, co bolało znikło już, mimo to...

Wsadziłam swój palec wskazujący głęboko w ranę. Zaciskając zęby zaczęłam wiercić nim dookoła. Ból. Ból nie zniknął. A radio ciągle grało, ciągle śpiewało.

Jaki ranek taki dzień.
Nie dziwi nic.

Jaka woda taki brzeg.
Nie dziwi nic.

Jaka pościel takie sny—

Jaka pościel takie sny—

Jaka pościel takie sny—

Jaka pościel takie sny—

Radio zacięło się. Wyłączyłam je i nerwowo zaczęłam upychać swoją kołdrę w stokrotki do szafy. Nie chciała się tam zmieścić. 

— Daj mi wreszcie spokój! — wrzasnęłam przez łzy i dokładnie w tej chwili, kołdra nareszcie zmieściła się do szafy. Zatrzasnęłam drzwi i podeszłam do komody. 

Wyciągnęłam ze stojącego na niej plecaka notes i wyrwałam z niego stronę z Filarami. Ze złością zgniotłam ją w kulkę.

Może jeśli zniszczę wszystkie Filary, wtedy uwolnię się z tej pętli?

Gwałtownie zwróciłam wzrok w stronę drzwi, gdyż usłyszałam jak coś za nie szarpie. Nim zdążyłam pomyśleć o kryjówce, drzwi otworzyły się.

— Hej hej hej! — do pokoju weszła Sonata w czarnej maseczce i czarnych okularach. Widząc mnie, ściągnęła jednak okulary. Teraz, gdy mogłam przyjrzeć się jej dokładnie, zauważyłam, że Sonata była bardzo ładna. A przynajmniej ta część jej twarzy, której nie kryła maska. Jej duże czarne oczy okalały gęste rzęsy. Nosiła czerwony cień i mocny makijaż. Brwi miała wyraźnie proste i zdecydowanie nienaturalne. Obstawiałam, że jej czarne włosy również były albo farbowane, albo peruką.

Kroniki Lost Waterfalls: W Połowie PustaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz