4.10. Pierdolony Aristowa

54 12 13
                                    

— T-to jakiś żart? — wyszeptalam podnosząc ręce do góry.

— Chciałbym, aby był to żart — odparł spokojnie Karol zabierając komórkę z moich rąk. — Jednak, pomyliłaś się w kilku kwestiach. Po kolei: wcale nie posiadam mocy telekinezy, była to jedynie przynętą na ciebie. POPP od dawna miało oko na waszą rodzinę. Chcesz zrozumieć jak działały te sztuczki, tak? — czerwonowłosy zaśmiał się. — Kreda była sterowana pilotem, w rzeczywistości był to malutki dron. Okna również zostały zmechanizowane, radio było w tym wszystkim najprostsze. W biurko wbudowany był wiatrak. Kiedy uruchomił się, kartki zostały z niego zwiane. Skupiłaś się na kartkach nie na biurku prawda? Naiwne, ach jakie to naiwne!

Opadłam na kolana. Nie byłam w stanie ustać na nogach. Karol ukucnął przede mną i ujął moją brodę w palce, po czym skierował ją do góry, zmuszając, abym spojrzała na niego.

— Już rozumiesz? — spytał dalej przykładając pistolet do mojego czoła. 

— A co z eliksirem? — wymamrotałam.

— Nawet nie wiedziałem o co ci z tym eliksirem chodziło! — czerwonowłosy puścił mój podbródek i wybuchnął przerażającym śmiechem. — Improwizowałem! "Coś w mojej głowie kazało mi cię posłuchać", tak powiedziałem. Nie spodziewałem się, że podłapiesz to i wyjedziesz z jakimś eliksirem! Najpierw nie byłem, co prawda pewien, w jaki sposób ten eliksir miałby działać, dlatego po prostu potwierdzałem wszystko, co mówiłaś — Karol podniósł się do pozycji stojącej i zaczął obchodzić mnie dookoła. — Największą zagadkę stanowiła ta "bliźniacza moc" — ciągnął spokojnie, zupełnie jakby opowiadał straszną historię przy ognisku, podczas gdy ja dygotałam ze strachu. — Zastanawiałem się wtedy... bliźniacza... do kogo? Wiedziałaś, że oblałaś eliksirem jakiegoś False'a o mocy bliźniaczej do kogoś. Skoro użyłaś pseudonimu, ta osoba musiała być z waszej tajnej potworowej organizacji i nosić maskę. Nie wiedziałaś, kogo potraktowałaś eliksirem! Jednak wiedziałaś, że ta osoba miała taką samą moc, co ktoś, kogo znałaś. Ktoś kogo moc znałaś, ktoś tobie bliski... 

Chłopak ponownie zatrzymał się. Byłam bliska płaczu. Pistolet ciągle dotykał czubka mojej głowy.

— Mogłem wnioskować, że taką samą, jak ktoś z twojej rodziny — stwierdził. — Strzeliłem w Louisa, gdyż jest on podobnego wzrostu do mnie, a jego moc została już odkryta w POPP. Właściwie, to obecnie szukamy jedynie odpowiedniej okazji do schwytania go. Wymyśliłem najprawdopodobniejszy scenariusz. Na szczęście miałem całą drogę na przemyślenia, gdyż z powodu własnej ostrożności, aby przypadkiem nikt na ulicy nas nie podsłuchał, nie zadawałaś mi wtedy absolutnie żadnych pytań!

W moich oczach zbierały się łzy. Nikomu nie można ufać. Jestem w tej walce z Przeznaczeniem absolutnie sama. Uświadomiłam to sobie boleśnie tego dnia.

Karol sięgnął do drugiej kieszeni, z której wyciągnął kajdanki. 

— Ręce do tyłu — rozkazał czerwonowłosy. — Bez żadnych gwałtownych ruchów, bo strzelę.

Ręce mi dygotały ze strachu, ale wykonałam rozkaz. Poczułam zimny metal na skórze moich dłoni. Zostałam skuta kajdanami.

— Wstawaj — rozkazał.

— Powiedz... C-co się ze mną teraz stanie — wymamrotałam.

Chłopak zawahał się. Odszedł na moment kilka kroków dalej, po czym ukucnął przy mnie i zarzucił mi na ramiona długi czarny płaszcz, który wisiał na wieszaku w moim pokoju.

— Zawieziemy cię w miejsce z dala od wojny — oznajmił zapinając guziki płaszcza. W tym stroju nie było widać moich złożonych za plecami i spiętych kajdanami nadgarstków. — Wstawaj. I masz milczeć całą drogę. Jeśli odezwiesz się, bez wahania strzelę do ciebie i do każdego świadka. Nie próbuj uciekać.

Z trudem podniosłam się na nogi. Ledwo wstrzymywałam łzy. Pamiętam plotki o Karolu, które opowiadały mi Eliza i Sylwia. Więc jednak było w nich więcej prawdy niż sądziłam...

Karol objął mnie ramieniem, po czym otworzył drzwi i ostrożnie wyjrzał na korytarz. Nikogo nie było w domu. Chłopak po cichu zszedł po schodach, prowadząc mnie obok siebie. Lewą ręką mnie obejmował, prawą zaś trzymał ciągle na przypiętym do pasa pistolecie. Nie było mowy o ucieczce.

Jednak, jeśli nie ucieknę, co wtedy?

Zginę. Na sto procent zginę. Aristowa jest z POPP, trafię za kratki nim zdążę w ogóle pomyśleć, jak wykręcić się z tej sytuacji. A jeśli będę w więzieniu, ten żołnierz bez problemu mnie zabije. Albo zabije mnie inny wojskowy. Albo naukowcy. Podobno złapane żywcem potwory przechodzą szereg bolesnych eksperymentów nim zginą!

— Pamiętaj, żadnych odgłosów — wycedził przez zęby Karol i zaczął prowadzić mnie chodnikiem.

Drżałam ze strachu. 

A co jeśli nie zginę w ogóle? Spędzę resztę życia w więzieniu? Jeśli nie umrę, nie dostanę szansy na reset, nie wrócę do Utraconych Wodospadów, nie wygram tej wojny!

Wygrać...

Tak, to właśnie w tej chwili poczułam ogromną nienawiść, która wyzwoliła we mnie pragnienie, aby wygrać. Chciałam być zwycięzcą tej wojny, a nie wygram, jeśli zgniję w więzieniu.

— Nie rozglądaj się tak — mruknął Karol. — Głowa prosto. Idziemy przed siebie.

Postawiłam wszystko, co miałam na ten jeden ruch, na kilkuprocentową szansę ucieczki. Byliśmy na skrzyżowaniu ulicy Porzeczkowej z Marmurową. Karol zamierzał przeciąć ulicę Marmurową i iść dalej Porzeczkową. W momencie, kiedy mieliśmy przejść przez ulicę, Aristowa obejrzał się w lewo, a następnie w prawo. W tej krótkiej chwili, gdy patrzył w prawo, szybko ugryzłam go w lewą rękę, którą mnie obejmował, jednocześnie kopiąc go najmocniej jak mogłam w nogę. Chłopak mimowolnie rozluźnił uścisk i wtedy mu się wyrwałam. Rzuciłam się do biegu. Pobiegłam w lewo, aby przebiec na drugą stronę ulicy i skręcić w Marmurową, gdyż to tamtędy biegła najkrótsza droga do Kwartetu.

— Zatrzymaj się! — krzyknął oddając strzał tuż koło moich nóg. — Alice!

Usłyszałam pisk opon i głośny klakson. Odwróciłam głowę w lewo i ujrzałam jadącą w moją stronę rozpędzoną ciężarówkę.

Poczułam ból przeszywający całe moje ciało. Wszystko nagle zaczęło wirować i tak wirowało, że aż wywróciło się do góry nogami i widziałam już tylko błękitne niebo. Jak przez mgłę słyszałam Karola krzyczącego moje imię.

— Przysięgam... wybiegła mi prosto pod koła! — stojący nade mną kierowca rozkładał ręce.

— Cholera, Alicja, wytrzymaj! — Aristowa uklęknął obok mnie i chwycił mnie za rękę. W drugiej dłoni trzymał telefon. — Ulica Porzeczkowa, tak! Dziewczyna została potrącona przez ciężarówkę! Alice! Nie odpływaj, zaraz będzie tu pomoc! Halo?! Alice! Alice!

*****

Kiedy się ocknęłam widziałam nad sobą jedynie biały sufit. Nie byłam w stanie się ruszyć. Bolała mnie dosłownie każda część mojego ciała. Zacisnęłam zęby przypominając sobie ostatnie wydarzenia. W moich oczach zebrały się łzy.

To szpital? Czy już sala więzienna?

Czułam się jakbym była na haju. Wszystko było rozmazane. Nie byłam w stanie ruszyć głową, z oddali słyszałam jedynie jakieś tykanie i głos:

— Proszę, obudź się.

Był to niezaprzeczalnie głos Karola Aristowy. Jednak, po chwili, gdy usłyszałam coś jeszcze, uświadomiłam sobie, że głos Karola musiał być jedynie wytworem mojej wyobraźni.

— Alicja... Wstajemy, już koniec drzemki...

Odwróciłam głowę w lewo i ujrzałam siedzącą naprzeciwko Weronikę. Dziewczyna pomachała mi wesoło. 

— Zaraz nasza stacja — powiedziała z nieukrywaną, ciepłą radością w głosie. — Wiedziałaś, że Utracone Wodospady są podobno nawiedzone?

Leżałam na trzech siedzeniach w naszym przedziale. Weronika siedziała naprzeciwko. Zaciskając pięść nad swoją klatką piersiową, w której coś nieustannie cholernie bolało, wyszeptałam:

— Pierdolony Aristowa.

-----
Omg ale wam plot twist
dowalony zrobilam w tych dwóch rozdziałach
mam nadzieje ze sie podobal;)

Kroniki Lost Waterfalls: W Połowie PustaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz