Obudziłam się. Poczułam na szyji znajome, przyjemne ciepło. Powoli otworzyłam oczy.
- Buuu! - krzyknął cicho.
- Co ty tutaj robisz? Jak wszedłeś? - pokazał dłonią okno. - Miałeś być o dziewiątej.
- Tak. Ale nie mogłem wytrzymać... A swoją drogą to powinnaś zamykać okno na noc.
- Taaa... a niby czemu?
- A może dlatego, że ktoś może się do ciebie włamać!
- Taak. Oczywiście. Krasnoludki....- powiedziałam ze śmiechem
- No na przykład. Porwą cię do swojej chatki i będziesz im prała, i gotowała.
- A no tak. To brzmi groźnie. Arrr... Pewnie zmuszą mnie do ślubu w LA i do urodzenia im dziesięćiorga dzieci. Hahahaha. Kochany jesteś.
- Ty też. Ale mówię serio. Zamykaj to cholerne okno. - nic więcej nie odpowiedziałam. Wzięłam z szafy ciuchy i poszłam się przebrać. Kiedy byłam gotowa poszliśmy do kuchni
- O Dean. Miło cię widzieć. - mama przywitała chłopaka stojąc przy kuchence i smażąc bekon - A tak wogóle to nie widziałam jak wszedłeś - brunet potarł dłonią kark odsuwając przy tym swoje nienaganne mięśnie i posyłając mamie jeden z tych niewinnych, słodkich uśmiechów - a z resztą... - machnęła ręką - zjesz z nami?
- Tak mamo ZJE.
- Nie. Dziękuje. Jadłem. - i znów zaczął się ze mną droczyć. Czy nie mógłby choć raz odpuścić?!
- Tak. Zje. I koniec. Kropka.
- Ymmm... jaka stanowcza - szepnął mi do ucha
- Hmmm... podba ci się to? - spytałam kusząco. Nie odpowiedział lecz jego oczy pociemniały, a dłonie ścisnął w pięść. Powoli wypuścił powietrze.
- Siadajcie do stołu. Śniadanie. - zawołała moja rodzicielka.
- Mamo... Ja... ja wyjeżdżam na parę dni...
- Hope. - spojrzała groźnie, gdy siedzieliśmy przy stole- gdzie?
- Do Denver.
- Kiedy zamierzasz wrócić?
- Nie wiem... za tydzień... no może za cztery dni... to zależy...
- Hope, co się stało, że podejmujesz takie nagłe decyzje?!
- Nic. Potrzebuję trochę spokoju... Opowiem ci jak wrócę. - Nie usłyszałam odpowiedzi w zamian wstała i podała mi klucze od domku.
- Nie rób nic głupiego.
- Mamo nie chcę się kłucić. Muszę tylko coś przemyśleć.
- Ja też nie chcę... wróć zdrowa... - kiwnęłam głową. Po skończonym posiłku posiłku poszłam po torbę z ciuchami i wyszliśmy z domu.
"Cześć Meg. Nie będzie mnie w szkole przez najbliższe cztery dni. Nie martw się." wysłam wiadomość do przyjaciółki. Ostatnio nie mieliśmy dla siebie czasu, ale postanawiam to nadrobić kidy tylko wszystko się unormuje.- Oo nie nie. Nie będziemy jechać tym... czymś... - powiedział wskazując na moje auto, do którego się zbliżaliśmy.
- Masz coś do niego?!
- Taak. I to wiele... - pociągnął moją dłoń. Szłam za nim w stronę jego domu. Otrzymałam odpowiedź od Meg."Co się stało Dupo!! Mam nadzieję, że nic poważnego!" odpisałam niezwłocznie "Spokojnie żonko... Muszę coś ogarnąć. Nie martw się. Napiszę puźniej :*".
Stałam na jego podwórku i wpatrywałam się w to czerwone cudo. To nieziemskie Ferrari F12 TRS.
- I co miałem rację by nie jechać twoim?! - zapytał chichocząc. Poczułam jak zamyka moją buzię od dołu. - Taak. Twoja reakcja jest bezcenna.
- Skąd je masz?!
- Nie ważne.
- No mów!!
- Nie Hope!
- Mieliśmy się poznawać!
-Na to wyjaśnienie przyjdzie jeszcze czas. - odparł stanowczo.
- Okey. Okey.
- To co jedziemy?
- Jeszcze pytasz! - uśmiechnęłam się i wsiadłam do wozu. Naprawdę byłam ciekawa skąd on bierze te wszytkie bryki, ale nie chciałam o tym myśleć. Jechałam by się wyciszyć... by poukładać to wszystko w mojej głowie. Nie potrzebuję narazie kolejnych zmartwień.
CZYTASZ
Hope
Teen FictionNie wszystko w życiu wychodzi tak jak chcemy. Ale to dzięki naszym przyjaciołom potrafimy sobię z nim radzić. Poznajcie losy Hope, wprowadzcie się w stan odprężenia, wzniesień i upadków miłosnych oraz w ten błogi nastrój zaczytania z tą książką.