Rozdział 18

1.1K 95 24
                                    

-Panie Weasley, jak się pan czuje? Żebra powinny się już zrosnąć. - zapytała pielęgniarka Madame Poppy Pomfrey, zmieniając opatrunek.

-Lepiej, dziękuję. Chyba dam radę już wstać. - odpowiedział rudzielec, uśmiechając się.

-Dzień dobry, możemy go zobaczyć? - zapytała brunetka stojąc za drzwiami. Koło niej pojawił się niespodziewanie zdyszany Harry. Pomfrey, popatrzyła na nich surowym wzrokiem, ale pokiwała głową na zgodę. - Ron! Tak dawno cię nie widziałam.

-Nie przychodziliście mnie odwiedzać jak byłem nieprzytomny? - zaskoczony czarodziej podparł się na rękach, aby móc popatrzeć na przyjaciół. Harry usiadł na taborecie, a Hermiona na łóżku, chwytając przyjaciela za rękę.

-Nie mogliśmy. Pani Pomfrey zakazała przychodzić, ponieważ uważała, że jest ci potrzebny spokój, cisza i wypoczynek w łóżku. - nastolatek zacisnął pięści i pobladł. - Dobrze się czujesz?

-Tak, tak. Tylko zakręciło mi się w głowie. - odpowiedział cicho. - Co on tu do cholery robił? I czemu nikt go nie widział?

-Kiepsko kłamiesz, ale powiedzmy, że ci wierzę. Możesz już wyjść ze skrzydła? - zapytał Harry, poprawiając okulary.

-Chyba tak. Podobno żebra już się zrosły, ale nadal bolą. Wyjdę za klika godzin, to już pewne. - zatroskani przyjaciele posłali mu tylko jeszcze współczujące spojrzenie i wyszli, ponieważ poczuli na sobie przeszywający wzrok. Nastolatek siedział na łóżku i rozmyślał o wszystkim i o niczym. Spojrzał na swoje ramię, po czym szybko odwrócił wzrok. - Co się ze mną dzieję? Muszę się zbierać, jeśli chce wyjść jeszcze dzisiaj.

Kilka godzin później

-Do widzenia. - powiedział głośno rudzielec wychodząc z pomieszczenia. Pchnął drzwi i wyszedł na zatłoczony korytarz. Prawie wszyscy patrzyli na niego, większość gapiów była Gryfonami. Rozmawiali między sobą i posyłali mu smutne uśmiechy, odwzajemniał je i szedł dalej przed siebie. Gdy był już prawie na samym końcu korytarza, ktoś w niego wbiegł, wepchnął go na ścianę i pobiegł dalej, nie zwracając na niego uwagi. Ron poczuł kolejny napływ bólu i powoli usunął się na ziemię. Wszyscy się zatrzymali i patrzyli na nastolatka, jednak żaden nie podszedł mu pomóc.

Czarodziej czuł ból coraz mocniej. Żebra może się zrosły, ale to nie znaczyło, że są w pełni zdrowe. Ledwo oddychając siedział na posadzce, myśląc o tym, że umrze niedaleko Skrzydła Szpitalnego. Nagle z tłumu uczniów, wyszedł czarnoskóry Ślizgon.

-Tylko jego tu brakowało. - pomyślał rozdrażniony Ron. Zabini podszedł do niego i klęknął przy nim. Podniósł lekko głowę chłopaka i spojrzał mu w oczy.

-Nie widzicie debile, że się dusi?! - krzyknął na cały głos. - Zawołajcie pielęgniarkę, bo inaczej zgotuje wam piekło na ziemi. No już!

Kilku uczniów pobiegło do pomieszczenia, które znajdowało się kilka metrów dalej.

-Co tu się dzieje? - zapytała Poppy, która właśnie wyszła ze swojego gabinetu. - Panie Weasley! Coś pan zrobił?

-Nie umiesz trzymać się z dala od kłopotów? - zapytał szeptem chłopaka Blaise. Czarodziej pokręcił przecząco głową, na co Ślizgon uśmiechnął się lekko. Gryfon nigdy nie widział prawdziwego uśmiechu swojego wroga i musiał przyznać, że uśmiech ten, był bardzo ładny.

-Zabierz go Skrzydła. Coś czuję, że poleży pan w nim nieco dłużej, niż przewidywałam. - Zabini podniósł rudzielca, a wszyscy wokół patrzyli jak pomaga swojemu wrogowi. Nie wiedzieli oni jednak, że pomoc ta nie była tak szczera, na jaką wyglądała.

| Notatnik | Blairon |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz