Rozdział 19

1.1K 86 8
                                    

-Cześć szczęściarzu. Jak się czujesz? - zapytał Harry wchodząc powolnym krokiem do sali. Był roztrzepany i cały się trząsł.

-Po pierwsze, nie żartuj sobie z mojego szczęścia, którego najwidoczniej nie mam, po drugie to chyba ja powinienem zapytać ciebie. Usiądź, wyglądasz jakbyś miał zemdleć. - Gryfon pokornie usadowił się na taborecie.

-Opowiadaj, co się stało? Jakim cudem, kilka minut po wyjściu ze Skrzydła, znowu w nim wylądowałeś?

-Streszczę ci tą historie, bo szkoda mojego i twojego czasu. Wyszedłem z sali, przeszedłem kilka metrów,  a pod koniec korytarza ktoś we mnie wbiegł. - nastolatek mówił bardzo szybko, co zainteresowało jego przyjaciela. - Wpadłem na ścianę, zacząłem się dusić, ale na szczęście ktoś mi pomógł.

-Zwolnij, bo prawie nic nie zrozumiałem. Kto cię tu przyprowadził? Chciałbym mu lub jej podziękować.

-Nie sądzę, że chce twoje podziękowania. - Ron oderwał wzrok od przyjaciela i spojrzał na uchylające się drzwi do pomieszczenia. Z dumnie podniesioną głową, do pokoju wszedł Zabini.

-On? Mam uwierzyć, że ten pomiot szatana ci pomógł? To coś nie ma duszy i nie czuje współczucia. Nie ma najmniejszej szansy, że pomógł ci bezinteresownie.

-To "coś" pomogło twojemu przyjacielowi, a ty zamiast mi dziękować mówisz, że nie mam duszy. Słowa mogą ranić, wiesz? - Blaise stanął obok łóżka Rona. Harry wstał ze swojego siedzenia, tylko po to, aby Ślizgon nie patrzył na niego z góry - niewiele mu to dało, ponieważ chłopak był od niego wyższy.

-Nie ufam ci. Nie ufam większości Ślizgonów, więc nie masz co się dziwić.

-Czemu nie ufasz mi, a ufasz Malfoy'owi? - czarnowłosy, zesztywniał, jakby ktoś rzucił na niego Drętwotę. - Myślałeś, że się nie dowiem? Przecież to oczywiste. - dodał ciszej.

-Harry? O czym on mówi? - Zabini posłał złowieszczy uśmieszek w kierunku Gryfona i już miał go pogrążyć, gdy przypomniał sobie o swoim planie.

-Nie ważne, skłamałem. Lepiej już pójdę, zdrowia. - syknął Blaise i wyszedł z pomieszczenia.

-Ja też już pójdę. - rzucił na pożegnanie czarodziej i pobiegł za chłopakiem.

-Nie, Harry! Zaczekaj! - rudzielec próbował zatrzymać przyjaciela, ale ten już go nie słyszał. - Pięknie, znowu sam w tym przeklętym miejscu.

-Panie Weasley, czas na leki. - zabrzmiał surowy głos kobiety, która się nim opiekowała. - Obiecałam, że postaram się pana wyleczyć jak najszybciej. Ma pan na coś alergie?

-Nie umiesz trzymać się z dala od kłopotów? - w myślach Gryfona pojawił się lekko uśmiechnięty  nastolatek. 

-Panie Weasley? Dobrze się pan czuję? Nie odpowiada pan na moje pytania, co jest bardzo niegrzeczne.

-A tak, tak przepraszam. Jest już lepiej, o alergiach nic mi nie wiadomo. - rudzielec podniósł się i usiadł opierając się plecami o poduszkę. Wziął kubek dziwnie pachnącego wywaru i wypił całą jego zawartość. - Ohydne.

-A czegoś się spodziewał? Soku z dyni? Powinnam puścić cię trochę wcześniej, poprzednim razem, kiedy jeszcze nie było tyle osób na korytarzu. Teraz muszę znowu się tobą zajmować. Zawiadomię profesor McGonagall, o twojej nieobecności, a ty w tym czasie leż i odpoczywaj, a i nie waż mi się nawet stopę za krawędź łóżka wystawiać, rozumiemy się? - rudzielec pokiwał głową, a pielęgniarka wyszła szybkim krokiem z pomieszczenia.


| Notatnik | Blairon |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz