Rozdział 17 - Przynęta

596 55 7
                                    

Ostre skrzeki maldecorvae wypełniły powietrze, było to pierwsze ostrzeżenie dla trójki drapieżników, że gigantyczne wrony ponownie ich znalazły. Freedom syknął, częściowo z irytacji, częściowo ze strachu.

- Jasna cholera! Jak one znów nas znalazły? Sądziłem, że się im wymknęliśmy.

- Najwyraźniej są bardziej nieugięte, niż początkowo sądziłem – odpowiedział Warrior, znacząco stukając swoim potężnym dziobem. – I jest ich więcej. Wciąż przewyższają nas liczebnie dziesięć do jednego.

- Czy nie możemy ich prześcignąć? – zapytała Hedwiga, zwiększając prędkość.

- Po trzygodzinnym locie? Wątpię. Jestem już prawie u kresu wytrzymałości, podobnie jak Freedom – przyznał szczerze Warrior. – Najlepszym wyjściem jest znaleźć miejsce, gdzie się zaszyjemy. – Zaczął podczas lotu szukać dziury do ukrycia, starając się zignorować drwiny i skrzeki z tyłu, gdy maldecorvae wyczuły, że ich ofiara słabnie.

- Tam! Spójrz, Warrior, widzę szczelinę w ścianie – zaskrzeczał Freedom, lecąc w dół do smukłego otworu w zboczu klifu.

Nim wleciał do otworu, Hedwiga zaskrzeczała, żeby poczekał, że sprawdzi go najpierw i upewni się, że jest bezpieczny.

- Poczekajcie tutaj – nakazała, po czym wślizgnęła się do szczeliny.

Jej oczy szybko przyzwyczaiły się do półmroku i zobaczyła, że była to mała jaskinia, szeroka na około trzy stopy i wysoka na cztery, ale była sucha i niemożliwe były, by maldecorvae weszło do środka bez zadziobania przez któregoś z drapieżników. Odwróciła się z wdziękiem i zawołała:

- Wchodźcie, jastrzębie! Jest bezpiecznie. Dobra robota, Freedom.

Freedom napuszył się nieco na pochwałę śnieżnej sowy i wleciał do środka, by wylądować obok niej na smukłej szczelinie, która wisiała na prawej ścianie. Warrior wleciał moment później.

- Dobry wybór, pisklaku. Będzie nam tu wygodnie. Tylko jedno z nas musi trzymać wartę, na wypadek, gdyby któraś z tych brudnych padlin próbowała tu wejść.

- Ja wezmę pierwszą wartę – zgłosiła się Hadwiga. – Jestem mniej zmęczona niż wy, przywykłam do latania długimi godzinami jako sowa pocztowa. Wy odpoczywajcie.

- Jesteś pewna, Hedwigo?

- Bardzo, Warrior. Odpocznij. – Hedwiga podleciała w pobliże szczeliny i przysiadła na podłodze, obserwując, czy żadne maldecorvae za nimi nie leci.

Warrior usiadł ze znużeniem na skalistej półce obok Freedoma i zaczął się czyścić, zwracając szczególną uwagę na swoje skrzydła.

Freedom też był zmęczony, ale nie chciał jeszcze zasypiać. Miał kilka pytań do swojego mentora.

- Warrior, zastanawiałem się, dlaczego się po prostu nie aportowaliśmy, gdy zaczęło za nami lecieć maldecorvae? Czy nie byłoby to szybsze i bezpieczniejsze?

Warrior przerwał porządkowanie piór.

- Normalnie tak. Aportacji zwykle nie da się namierzyć. Chyba że jest się naznaczonym przez Voldemorta. Tak jak ja.

- Co masz na myśli?

- Chodzi mi o to, że kiedy Voldemort oznaczył swoich trzynastu najbardziej lojalnych zwolenników – a przynajmniej sądził, że są najbardziej lojalni – oznaczył nie tylko nasze ciała, ale też nasze podpisy aportacyjne. Teleportacja, tak jak każde zaklęcie, zawiera nić aury czarodzieja, ale zwykle znika tak szybko, że jest niemal niemożliwe do wyśledzenia. Voldemort był uzależniony od kontroli, chciał mieć oko na swoich najwierniejszych przez cały czas, więc w jakiś sposób użył Mrocznego Znaku, by oznaczyć nasze sygnatury aportacyjne i je wyróżnić. W ten sposób zawsze wyczuwał, kiedy aportowaliśmy się do niego albo deportowaliśmy. Więc teleportacja nie jest dla mnie bezpieczna, ponieważ Lucjusz i Bellatrix albo każdy inny śmierciożerca mógłby mnie wyśledzić.

Polowanie Dwóch Jastrzębi | TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz