Rozdział 11 - Dzieci Sylvanoru

982 72 17
                                    

Widok tych wszystkich wcelowanych w niego strzał sprawił, że usta Harry'ego wyschły ze strachu. Ale wiedział, że lepiej nie okazywać strachu przed drapieżnikiem. Okazywanie jakiejkolwiek słabości mogło sprawić, że wilczak zaatakuje. Więc wyprostował się dumnie i powiedział spokojnie.

- W porządku, ale moglibyście opuścić łuki? Nie jesteśmy waszym wrogiem i lepiej mówię bez strzały wycelowanej w moje gardło.

Część niego była zdumiona tym, jak bardzo był odważny, ale odwaga opłaciła się, ponieważ Darkmoon wykrzywił wargi, zwrócił się do swoich towarzyszy i zawołał:

- Silva, IndigoEyes, Winterknight, wycofać się. Eris, obserwuj i jeśli sięgnął do różdżki... odgryź im ręce.

Wysoka dziewczyna o srebrzysto blond włosach i oczach o kolorze indygo powoli opuściła łuk.

- Jak sobie życzysz, sir!

Druga dziewczyna z włosami takiego samego koloru, nieco jaśniejszymi i bursztynowymi oczami również posłuchała, choć rzuciła obojgu podejrzliwe spojrzenie.

Ostatnim który podążył za rozkazami Darkmoona był chłopiec o włosach o kolorze ciemnego kasztanu, miał zielone oczy i wyglądał na całkiem niezadowolonego.

- Nie sądzę, by to był dobry pomysł, sir. Czarodzieje są przebiegli, powinniśmy ich zwyczajnie wypatroszyć. – Utrzymał łuk wcelowany w intruzów.

Darkmoon odwrócił się i spojrzał w oczy Winterknighta.

- Vlad, rób, co mówię – powtórzył stanowczo. – Zawsze możemy ich potem zabić, jeśli zajdzie taka potrzeba. A teraz opuść łuk.

Drugi obnażył na moment zęby, po czym spuścił wzrok i wreszcie opuścił broń.

- Nie próbujcie nic śmiesznego – warknął z lekkim, angielskim akcentem.

- Nie chcemy was skrzywdzić – powiedział Severus, mówiąc kojącym, spokojnym tonem, trzymając ręce po bokach. – Jesteśmy tutaj, by znaleźć starożytny obiekt i nie zamierzamy pozostać dłużej, niż to konieczne.

Darkmoon spojrzał na nich sceptycznie.

- Och, naprawdę? A jaki to obiekt? Coś, co pomoże wam zapanować nad światem? Zdominować innych? Wy, czarodzieje, jesteście tacy sami. Myślicie, że jesteśmy głupi, ale przejrzałem was. Kto was tu wysłał?

- Przepowiednia – odpowiedział Harry. – Przepowiednia o polowaniu dwóch jastrzębi. Nie jesteśmy podobni do tych mrocznych czarodziei, którzy tu wcześniej przybyli. Jesteśmy ich wrogami. Czarodziej, który wcześniej tu przybył, powiedział wam, jak się nazywa?

Darkmoon skinął mocno głową i splunął na ziemię.

- Ich przywódca nazywa się sam Voldemort. I cokolwiek zrobił, spowodowało to, że las usychał i umarł, gdy skończył. A przynajmniej jego część. Drzewa uschły i wyblakły, wszystko za wyjątkiem pierścienia strażniczych jesionów i dębów. Ale nawet one są skażone plugawą magią! Drzewa strażnicze kiedyś przemawiały i opowiadały nam historie, były tu od wieków i więcej, wiedziały wiele o lesie i jego stworzeniach, ale po tym, co zrobił, ich głosy zostały skradzione i wyciszone, już nas nie rozpoznawały, kiedy do nich przychodziliśmy. Zamiast tego nas atakowały. A wcześniej nigdy takie nie były. Nigdy!

Oczy chłopca rozbłysły.

- Voldemort profanuje wszystko, czego dotknie – powiedział poważnie Severus. – Wiemy to aż za dobrze. Jesteśmy tutaj, by położyć kres jego szaleństwu. Ja nazywam się Severus Snape, jestem Mistrzem Eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. A to mój uczeń i podopieczny, Harry Potter.

Polowanie Dwóch Jastrzębi | TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz