Rozdział 14

282 16 2
                                    

Rozdział 14

Domenico

Otwieram oczy i uśmiecham się na widok śpiącej przy mnie żony. Włosy luźno leżą na jej policzku i najdelikatniej jak umiem zgarniam kosmyk, tak żeby moc patrzeć na jej spokojną twarz. Tych kilka dni spędzonych w słońcu Italii dodało jej paru maleńkich piegów pod oczami, ale bardzo jej pasują. Zresztą jej wszystko pasuje. Jakby wyczuwając, że na nią patrzę uchyla powoli powieki i mrużąc je ponownie przyzwyczaja się do wpadającego przez okno światła.
-Dzień dobry kochanie – szepczę cicho i śmieję się, kiedy poprawia się na poduszce i znów zasypia.
Zbliżam do niej swoje usta i ledwie wyczuwalnie muskam delikatną i miękka skórę na jej policzku. Niechętnie zostawiam ją samą i schodzę do salonu. Postanowiliśmy zrezygnować z pomocy Ivone i teraz będę musiał zrobić mojej królowej kawę osobiście. Na szczęście obsługa ekspresu nie jest zbyt trudna, więc po chwili pachnący, czarny płyn przelewa się do maleńkich filiżanek. Zanim jednak wezmę je w dłonie, czuję oplatające mnie ręce i palce wciskające się powoli mój brzuch. Z uśmiechem odwracam się do ukochanej kobiety i wciąż nie wierzę, że to jawa. Za każdym razem zastanawiam się, jak to możliwe, że się zeszliśmy. Patrzę w te czarne oczy i przypominam sobie jej pierwsze spojrzenie, jak na mnie wtedy nawarczała i jak bardzo mnie wtedy irytowała, jak prowadziłem ją słaniającą się po korytarzu szpitala i jak pięknie wtedy pachniała.
-Z czego się śmiejesz? - odzywa się nagle.
-Z siebie – wzdycham i mocno ją do siebie przytulam – tak pomyślałem, że to wszystko, co nas podzieliło było moja winą. Gdybym od razu przyznał przed sobą jak bardzo jesteś dla mnie ważna, jak bardzo chciałem cię poznać, mimo że wmawiałem sobie, że jesteś małolatą, którą nie warto się przejmować, to już pewnie dawno byśmy…
-Albo i nie – przerywa mi – wydaje mi się, że właśnie ta niechęć do siebie nawzajem nas bardziej nakręcała, próbowaliśmy sobie dokopać i tym sposobem poznawaliśmy siebie i swoje charaktery. Przecież to w moim temperamencie najpierw się zakochałeś, a ja w twoim, w twojej bezczelności względem mnie i tym, że odpychałeś mnie od siebie, trzymając jednocześnie bardzo blisko. Potrafiłeś mnie jednocześnie obrażać i uwodzić. To, poza wzbudzeniem we mnie skrajnych emocji, to gdzieś głęboko mi imponowało, później irytowało, a później dotarło do mnie, jak wielkie uczucie nas łączy, tylko żadne z nas nie chciało tego przyznać. Tak wygląda nasz związek do teraz, walczymy ze sobą, ale też przeciw wszystkiemu.
-Ale mam mądrą żonę – śmieję się z leką ironią w głosie, za co dostaję z pięści w mostek.
-Ja tu się staram, wywlekam jakieś farmazony o uczuciach, a ty się śmiejesz! Wiesz co?
-Wiem – łapię ją w pasie i prawie podrzucam, sadzając na stole – pijemy kawę i jedziemy na śniadanie do miasta.
-A żeś wymyślił.
-Dobra, to na śniadanie może być numerek na ciepło – szczerzę się i kładę się na niej, opierając jej plecy o blat.
-To już wolę to miasto – Felicity krzywi lekko usta, ale wiem, że w nocy nadrobimy.
Kawę pijemy jak co dzień na tarasie. Ptaki ćwierkają w pobliskim lesie, a my nawet się do siebie nie odzywamy, jest idealnie, cicho i spokojnie. Chyba się starzeję, bo zaczynam bardziej cenić ciszę, niż pracę, która do tej pory jako jedyna przynosiła mi radość i satysfakcję.
-Nie chciałbyś tu wrócić? - wstrzymuję oddech na to pytanie i spoglądam na siedzącą obok żonę.
-Jak wrócić?
-Normalnie – upija łyk kawy i spogląda mi w oczy – przenieść się tutaj.
-A praca?
-Tu też można pracować – wzdycha jakby z tęsknotą, ale to pozory, dobrze wiem, że dla niej Włochy to tylko dobre miejsce na urlop.
Robi to dla mnie, bo wie, że to tu jestem w domu. Sam nie wiem, co powiedzieć, z jednej strony chciałbym wrócić, ale z drugiej ona nie będzie tu szczęśliwa, minie rok, dwa, pięć i zatęskni za śniegiem, chłodem jesiennych poranków, podczas których owinięta kocem siedziała w ogrodzie z herbatą.
-Kochanie, to chyba nie jest dobry moment na takie decyzje. Firma się rozwija…
-Ale chciałbyś? - przerywa mi jakby płakała.
-Kiedyś może i tak, ale na pewno nie teraz.
Uśmiecha się, ale nie robi tego szczerze. Coś przede mną ukrywa, ale dopytywanie o cokolwiek niczego nie da, ona jest zbyt zamknięta w sobie, żeby zdradzić co jej doskwiera. Prędzej czy później sama powie.
Po kawie zbieramy się do wyjścia. Z nieukrywanym zachwytem patrzę, jak moja żona nakłada na siebie czerwoną sukienkę, która odsłania jej idealne nogi. Wiodę wzrokiem od iskrzących kamykami butów na obcasie, aż po zgrabną, lekko wypiętą pupę, kiedy poprawia sobie makijaż, pochylając się do lustra. Co ta kobieta potrafi ze mną zrobić, i to ponoć ona jest słabą płcią, z uśmiechem kręcę głową, to my jesteśmy słabi. Który facet oprze się takim widokom? A ten konkretny widok jest tylko i wyłącznie mój. Pochodzę do jej pleców i obejmuję jej brzuch, przyciskając tym samym swoją męskość do jej pośladków.
-A ten tylko o jednym – mruczy jakby niezadowolona, ale seksownie kołysze biodrami, ocierając się o mnie.
No zaraz zerwę z niej tę kieckę i zobaczymy kto tu o czym myśli. Opieram usta na jej barku i lekko pocieram gładką skórę.
-Jestem głodny – mruczę.
-Śniadania czy…?
-Śniadania też, więc albo mnie nakarm, albo chodźmy na śniadanie.
-Jak dziecko – wzdycha, kręcąc z politowaniem głową i nie odwracając się do mnie wychodzi z sypialni.
W drodze do restauracji niewiele ze sobą rozmawiamy. Felicity podziwia widoki, które tutaj rzeczywiście są warte uwagi, a ja się wkurwiam, bo co chwilę czuję wibracje telefonu w kieszeni. Doskonale wiem, kto próbuje się do mnie dobić i wcale mnie to nie uspokaja.
Parkuję niedaleko restauracji i po wyjściu z auta otwieram drzwi Felicity i podaję jej dłoń. Lekko podnosi się z fotela, a chmura słodkiego zapachu rozchodzi się wokół mnie.
-Czy ty musisz zawsze tak dobrze wyglądać? - pytam, udając złość i mocno chwytam jej dłoń, splatając nasze palce.
-Przepraszam, jutro ubiorę się w podarty dres – mruży oczy.
-Nie masz podartego dresu kochanie, to raz, dwa, ty nawet w podartym dresie wyglądałabyś mega apetycznie, a po trzecie jutro przyda ci się zupełnie inny strój.
-Ciekawe, bo nic mi na ten temat nie wiadomo.
-Bo to niespodzianka – unoszę jej dłoń do swoich ust i długo całuję pachnący perfumami nadgarstek.
Podczas śniadania i później, kiedy postanowiliśmy przejść przez miasto, Felicity była nieswoja. Niby jest ok, uśmiecha się, robi zdjęcia, ale to wciąż nie ona. Pociągam ją za rękę w stronę kawiarni i siadamy przy stoliku w dołączonym do lokalu ogródku. Stąd rozpościera się piękny widok na miasto. Kelnerka podaje nam zamówione desery i kawę, a do mnie dociera co się wydarzyło.
-No dobra, mów co to za sprawa? - pytam w końcu i zaplatam ręce na klatce piersiowej.
-Jaka sprawa?
-No nie wiem, pewnie ta, o której myślisz odkąd tu jesteśmy. No wal, Torelli, Kozłowski, rafineria?
-Domenico umawialiśmy się, że nie gadamy o pracy, ale…
-Ale ty się zaraz udusisz jak się nie wygadasz – śmieję się i patrzę jak słodko się rumieni – pani, pani capo nie umie już żyć bez pracy, więc proszę, mów co wymyśliłaś.
Patrzę jak odwraca ode mnie wzrok jakby była zła, a po chwili energicznie przysuwa się do stolika i opiera o niego łokcie.
-Bo słuchaj – szczerzy się jak mała dziewczynka – Pol-oil rozprowadza, te swoje paliwa, smary na Polskę nie?
-No.
-Ale ostatnio nikt tego nie chce brać, nie?
-No.
-Dlatego, zanim ruszy obrót w kraju, trzeba to, co jest na stanie opylić, nie?
-No.
-A gdyby tak wywozić to co mają na wschód, Ivan to kupi i przepchnie jako swoje dla ruskiego wojska.
-Serio? Chcesz wchodzić w interesy z Ruskami?
-I kto to mówi? - kiwa głową na boki i krzywi lekceważąco usta.
-No masz rację – wzdycham i podnoszę szklankę z mrożoną kawą – gdzie ty chcesz to magazynować, żeby nikt się nie przyczepił? Przecież nie będziesz wywozić po beczce, a na Polskę też chyba coś musisz puścić, żeby papierologia się zgadzała. Do tego jeszcze kwestia transportu przez granicę,
-Komandos jest – uśmiecha się i pokazuje zęby.
-To ten co cię tak obściskiwał po ślubie? - mówię trochę chłodno, bo od początku nie trawię tego chłopaka, choć widziałem go może ze trzy razy.
-Noo – unosi jedną brew- fajny nie? Ach, że też on był zajęty, kiedy go poznałam – cmoka kącikiem ust, a ja nerwowo zaciskam szczęki.
-Rozumiem, że jesteście na tyle blisko, że bez problemu ci to załatwi.
-Myślę, że jesteśmy na tyle blisko, że załatwiłby mi dużo więcej.
-Żmija – warczę, bo wiem, że mnie prowokuje – jak to wyceniasz?
-To jeszcze nie koniec – unosi palec – bo zobacz, cysterny pojadą na wschód i się rozładują.
-No raczej tak.
-Noo, a czemu mają wracać puste i tłuc daremnie kilometry? Niech coś przywiozą, taki mały, sąsiedzki handel wymienny.
-Z rosyjskim wojskiem? - szepczę.
-No jak myślisz? Mają czegoś sporo?
-Żołnierzy – prycham.
-To nie jest głupie – mruży lekko jedno oko - niezniszczalna rasa ma to do siebie, że jest niezniszczalna, tacy ludzie są na wagę złota, ale raczej na to nie pójdą, ale na bank mają coś, co będą chcieli opchnąć, broń, naboje, kamizelki…spirytus.
-Ty jesteś nienormalna – śmieję się i kręcę głową, bo serio nie podejrzewałem, że będzie chciała kupować broń od wojska.
-Tam mnie jeszcze nie było, a kiedyś obiecałam sobie, że nie będzie miejsca na ziemi, w którym nie będą znać mojego nazwiska – tym razem unosi dumnie głowę, a jej wzrok natychmiast zmienia się z łagodnego i dziewczęcego w pełen żądzy.
To bezwzględna kobieta i na każdym kroku to udowadnia. Wykorzystując okazję, że odwraca się w stronę miasta wyjmuję telefon z kieszeni i go wyłączam. Trochę wbrew umowie, ale muszę jakoś niepostrzeżenie wyjść na dwie godzinki. Kilkukrotnie chcę się odezwać, ale za każdym razem tchórzę, ale ze mnie facet. W końcu Felicity sama dostrzega moje nerwy i kręci głową.
-No idź – śmieje się.
-Gdzie?
-Nie wiem, mam nadzieję, że nie do jakiejś baby – przewraca oczami – przecież wiem, że masz tu dawnych znajomych. Ja trafię do domu sama.
Jest mi głupio, bo powinienem jej powiedzieć, co to za sprawa, ale jakoś mi ciągle nie po drodze. Może jak dowiem się szczegółów to będzie mi łatwiej. Podnoszę się z krzesła i kucam przed nią. Wzrok ma utkwiony przed siebie i nawet nie zwraca na mnie uwagi. Dopiero po chwili opuszcza głowę i wbija we mnie litościwe spojrzenie.
-Dziwię się, że tak długo wytrzymałeś, jesteśmy tu już prawie tydzień.
-Mieliśmy ten czas spędzić razem i…
-Weź przestań – czochra dłonią moje włosy i podciąga moją twarz, mocno mnie całując – leć do kolegów, ja pochodzę po mieście sama, może coś sobie kupię – zadziornie mruga okiem i już domyślam się ile ubędzie z konta - a później, wezmę taksówkę i pojadę do domu.
Uśmiecham się do niej, ale czuję się podle. W końcu całuję jej dłoń i ruszam w kierunku zaparkowanego samochodu.
Jazda do brata konsula zajmuje mi prawie godzinę, w końcu zatrzymuję się przed elegancką willą i zanim podejdę do drzwi, w progu staje gospodarz. Po jego minie wnioskuję, że rozmowa nie będzie łatwa. Facet zaprasza mnie do salonu i zanim się odezwę, dostaję szklankę z alkoholem.
-Długo kazałeś na siebie czekać – burczy, ale się uśmiecha.
-Myślisz, że moją żonę można tak łatwo zostawić? - udaję luz, ale każda sekunda tu spędzona utwierdza mnie w przekonaniu, że popełniam błąd.
-Pozazdrościć takiej kobiety – kręci z uznaniem głową – ogień i lód.
-To prawda. Dobra, co to za interesy? - chcę przyspieszyć, bo nie mam zamiaru spędzać tu całego dnia.
-Panna Andreani nie chce się posunąć.
-Spodziewam się.
-Wiesz co sprawia, że jest nie do zatrzymania? - facet wbija we mnie wzrok.
-Vincent, skończ podchody.
-Wiesz czy nie?
Rozkładam bezsilnie ręce i krzywię usta.
-Nie – wzdycham.
-Ona się jeszcze nie najadła. Walczy o każdą dobę na stanowisku, zależy jej na wszystkim i o wszystko walczy do ostatniego tchnienia. Jest ambitna i zaangażowana w to, co robi, nie to co starzy gangsterzy, którzy leżą nażarci na kanapie i czekają, aż spadnie im z nieba. To pracowita mrówka, która swoim uporem jest w stanie wiele zdziałać, bo wie, ile jest warta.
Uśmiecham się na samą myśl o niej i nie sądziłem, że obcy facet będzie umiał o niej coś takiego powiedzieć.
-To pewność siebie i swoich możliwości daje jej siłę, którą wie jak wykorzystać.
-I co?
-Jest tylko jedno ale… co się stanie jeśli jej pewność siebie się zachwieje, jeśli jakimś cudem zwątpi w siebie i w to, co robi. Co będzie, jak jej idealna układanka interesów przestanie działać? Przecież wystarczy jeden klocek przestawić, żeby reszta zaczęła lecieć jak domino.
-Nie wiem do czego zmierzasz, ale uprzedzam, że nie dam się wciągnąć…
-Załatw mi wjazd na jej tereny, a obiecuję, że dalej będzie prowadziła swój biznes.
-Jak mam to zrobić? To jej robota.
-Oj no już nie mów, że nie wiesz jak podejść swoją kobietę, doradź jej, że to dobry interes, że rozwój i takie tam.
-Nie – mówię spokojnie, chociaż mnie roznosi.
-Co?
-Nie. Po prostu, nie zgadzam się na taki układ.
-Wiesz, że to wojna?
-Spodziewam się – upijam koniak – a ty wiesz, komu ją wypowiadasz? Jesteś pewien, że to ty jesteś na wygranej pozycji? Mylisz się, ona jest bardziej waleczna niż my obaj i to z całym wojskiem, nie zaczynaj z nią wojny, bo jak sam wspomniałeś ta kobieta jest nie do złamania, i choćby miała zginąć to cię pokona.
-Uważaj! - Vincent podnosi się z fotela i wskazuje na mnie palcem – nie będzie mi gówniara robiła pod górkę!
Wybucham śmiechem i patrzę jak facet zaskoczony siada z powrotem.
-Wiesz że moja znajomość z nią zaczęła się od tych samych słów? Też uważałem ją za nic nie umiejącą gówniarę, którą łatwo obejść. To nie paproch na marynarce, nie strzepniesz jej jednym ruchem. To capo z krwi i kości, a rządzenie ma w genach. Więc, jeśli to tylko tyle co chciałeś ze mną ugrać, to cię zawiodę – dopijam jednym łykiem alkohol i wstaję z kanapy.
-Czekaj! - facet się odzywa, z tym że teraz jego głos jest trochę bardziej potulny – serio potrzebuję twojego wsparcia.
Patrzę w jego poważną i jakby strapioną twarz i siadam na kanapie.
-Potrzebuję, żebyście przenieśli się kawałek z wybrzeża.
-Kawałek?
-Całkiem. Chcę mieć pełen dostęp bez obcych wpływów.
-Ty sobie jaja robisz kolego.
-Myślałem, że zdążę z tym zanim oddasz wszystko Andreanim. Teraz musimy się jakoś dogadać, bo twoja żona nie chce o tym słyszeć.
-Wcale jej się nie dziwie, bo to nie wchodzi w grę, nie wyjdziemy z najlepszej miejscówki, tylko dlatego, że chcesz.
Facet podnosi się z fotela i podchodzi do barku, a ja zastanawiam się, co tu jeszcze robię. To bezsensowna gadka, ani Felicity, ani ja nigdy nie zgodzimy się dobrowolnie wyjść z wybrzeża. Vincent podaje mi szklankę i od razu upijam spory łyk.
-Posłuchaj – mówię spokojnie, bo nie mam ochoty psuć sobie humoru – nie oddamy ci morza. Możemy porozmawiać o współpracy, o dostępie do wybrzeża, ale mamy kontrakty z Egiptem i Rumunią. Żona prowadzi interesy w Ankarze, jak ty sobie wyobrażasz, że ona to odda? Na co ci to?
-Muszę mieć dogodny transport.
-Ok, więc dogadaj się o dostęp, ustalcie terminy, które będą wam obojgu pasować i tyle.
-Santiago, teraz to zdaje się ty żartujesz! Nie będę jej ulegał ani się z nią dogadywał. Chcę niezależności i pełnego dostępu do portów!
Słucham go, ale jakbym nie rozumiał słów, dziwny szum zagłusza wszystko wokoło i jest mi dziwnie niedobrze. Zaciskam powieki i patrzę na swoją dłoń, która nieprzyjemnie drży, a po chwili czuję dotyk na ramieniu.
-Santiago? Co ci jest? - poznaję głos Vincenta, ale nie jestem w stanie odpowiedzieć.
Łapię powietrze, jakbym miał ściśnięte płuca, a każdy oddech sprawia mi ból. Facet potrząsa mną nerwowo, a ja nie mogę dać znać co mi jest.
-Santiago odezwij się kurwa! - krzyczy i mną potrząsa, a ja mam wrażenie, że mu odpowiadam, tylko że on mnie nie rozumie – nie odpierdalaj, otwórz oczy!
Staram się na niego patrzeć, ale moje oczy nie współpracują, widok robi się powolny i zamazany, aż w końcu jest tylko ciemność.  Dziwnie mi, jestem jakby świadomy, ale nie do końca, czuję dotyk na ciele, ale niczego nie widzę ani nie słyszę, nie wiem, kto mnie dotyka i dlaczego, nie czuję bólu. Ktoś zdejmuje ze mnie koszulkę i mnie dotyka, chcę się wyszarpnąć, ale to na nic, jestem sparaliżowany i jedyne, na co liczę, to że ktoś mi pomoże.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz