Rozdział 35
Domenico
Biegnę szpitalnym korytarzem, który zdaje się nie mieć końca. Mijam kolejne wpatrzone we mnie osoby i kolejne drzwi, aż dopadam do opartego o ścianę Diego. Łapię go za ramię i widzę w jego oczach łzy. Nie wierzę , że coś jej się stało.
-No mów! – krzyczę, nie zwracając uwagi, że to szpital.
-Jest na prześwietleniu – jego słowa docierają do mnie bardzo powoli i w zasadzie powinienem się cieszyć, ale wciąż mam wrażenie, że jest coś, o czym powinienem wiedzieć.
Czas dłuży mi się w nieskończoność, a nerwy zaczynają brać górę. W końcu szerokie drzwi się otwierają i widzę na łóżku moją żonę, jest nieprzytomna, a na szyi ma kołnierz ortopedyczny.
-Możesz powiedzieć co się stało? - pytam wpatrzonego w szybę faceta, ale mi nie odpowiada, zresztą po chwili podchodzi do nas lekarz.
-Pan jest mężem? - spogląda na mnie i kiwam szybko głową – rezonans nie wykazał uszkodzeń kręgosłupa ani czaszki. Wykluczyliśmy również obrażenia narządów wewnętrznych. W zasadzie jest tylko potłuczona, ma rozciętą głowę, założyliśmy szwy, kołnierz ma do chwili wybudzenia, żeby zbyt gwałtownie nie poruszyła głową, bo jednak jest nadwyrężona. Powinna się za chwilę obudzić, ale wygląda na to, że obojgu nic nie będzie.
-Komu? - pytam trochę niepewnie – ktoś z nią był? - spoglądam raz na lekarza, raz na teścia.
-Pacjentka jest w piątym tygodniu ciąży nie wiedział pan?
Umarłem, kurwa niech ktoś mnie uszczypnie… nie potrafię wydusić z siebie słowa, odwracam głowę do szyby i nie odrywam spojrzenia od nieprzytomnej żony. Ja pierdolę, jak mogłem nie zauważyć? Przecież od tygodnia chodzi jak burza, na zmianę krzyczy i płacze, a ja niczego nie dostrzegłem! Lekarz zostawia nas samych, a ja wciąż zastanawiam się, skąd Diego się tu wziął.
-No powiedz – odzywam się w końcu.
-Przepraszam – wzdycha i odwraca do mnie wzrok – to ja ją potrąciłem.
Nie czekam co powie dalej, z całej siły uderzam go w twarz i bez zatrzymywania zaczynam tłuc. Facet się nie broni, nawet nie unika ciosów. Dopiero kilku ochroniarzy mnie od niego odciąga, ale nadal się do niego rzucam.
-Ty skurwielu! - krzyczę i ze łzami w oczach patrzę w jego twarz – mogłeś ją zabić!
Udaje mi się wyrwać ochroniarzowi i łapię go za kurtkę pod szyją.
-Nie podaruję ci tego, jeśli coś im się stanie to się odstrzelę, nikt nie jest ważniejszy od niej rozumiesz? Dla ciebie może już nie istnieje, ale dla mnie jest wszystkim.
-Wiem – mówi cicho – nawet nie wiem co powiedzieć.
-Co po gorzale zachciało się przejażdżki? - mówię trochę lekceważąco.
-To nie miała być zwykła przejażdżka –mówi, patrząc w szybę – to miała być ostatnia jazda.
-Mało śmieszy żart – warczę .
-Nie umiem bez niej żyć, dokładnie tak, jak ty bez Felicji. Nie umiem rano wstać z łóżka, wiedząc, że nie zastanę jej w salonie z książką, nie umiem pić kawy i za każdym razem wystawiam z szafki dwie filiżanki, bo nadal nie pogodziłem się z tym, że drugiej nie potrzebuję. Codziennie patrzę na jej ubrania w garderobie i wyję z żalu, że tyle mogliśmy jeszcze razem przeżyć, a jednak nie spędzimy razem nawet jednej minuty. Po co mam żyć?
-Wiesz co, może to co powiem będzie okrutne, ale ona potrzebowała już odejść. A ty weź się w garść, bo masz dzieci, które cię potrzebują i wnuka , któremu zostałeś już tylko ty. Pomyśl o tym, jak się poczujesz, kiedy takie małe wyciągnie do ciebie rączki i zawoła dziadek! Nie warto doczekać tej chwili?
Nie odpowiada uśmiecha się do szyby, a mój wzrok zatrzymuje się na twarzy Felicity. Zostawiam Diego na korytarzu i wchodzę do sali. Od razu podchodzę do jej twarzy i opieram usta na jej czole.
-Santiago? - pyta z przerażeniem i wiem co chce wiedzieć.
-Nie płacz, wszystko jest dobrze… - zawieszam głos i szeroko się uśmiecham – z dzieckiem też.
-Bałam się, że…
-Cicho – całuję jej dłoń i splatam nasze palce – kocham was, nawet nie umiem powiedzieć jak jestem szczęśliwy. Teraz już musi być dobrze.
-Musi – wzdycha smutno – mama mówiła, że odrodzi się w ciele wnuczki, kto wie…
-I tak będzie najwspanialszym dzieckiem na świecie – znów całuję jej dłoń, ale dziś nie mam zamiaru się powstrzymywać - Będę mógł wrócić do domu?
-Teraz to już będziesz musiał
-Nareszcie, bez ciebie nie da się spać.
-E tam nie da. Trzeba było znaleźć sobie jakąś miękką pannę do przytulania.
-Masz poczucie humoru, naprawdę – kręcę głową i spoglądam na mężczyznę za szybą.
-Kochanie twój ojciec jest tutaj.
-Co? - otwiera szeroko oczy i próbuje spojrzeć w bok, co utrudnia kołnierz.
-Myślę, że powinniście sobie pogadać beze mnie.
-On nie chce ze mną gadać.
-Chce – mrużę oczy i po pocałowaniu jej czoła wychodzę z sali.
-No dawaj Andreani – uśmiecham się – twoja krew staw jej czoła, w końcu sam ją szkoliłeś.
Sam nie wiem czemu się denerwuję, obawiam się, że zamiast się dogadać, to jeszcze bardziej się pokłócą. Patrzę jak Felicity zaczyna płakać, a Diego pochyla się nad nią i całuje jej czoło, no i zgody nie będzie. Facet odsuwa się od niej i w ostatnim momencie łapie jego rękę i przyciąga do siebie. Długo na siebie patrzą, aż w końcu oboje płacząc przytulają się do siebie.
Z jednej strony rozpiera mnie radość, że w końcu zaczyna się układać, z drugiej jestem przerażony tym, co może się jeszcze wydarzyć. Nie odwracając twarzy od szyby odbieram telefon od ochrony i mówię im co z Felicity, niestety oni nie mają dla mnie najlepszych wieści. Podobno w branży już huczy o naszym rozwodzie, a nawet jest kilka zdjęć jak obściskuję się z Joanną. Dobry moment na takie bzdury. Mam nadzieję, że Felicity się tym nie przejmie, bo, że wszystko do niej dotrze to pewne.
Trzy dni spędzam w szpitalu przy łóżku żony, która nie potrafi nawet tutaj odpoczywać. Kazała przywieźć sobie papiery do szpitala i pracuje zdalnie i ile może. Wchodzę do sali z pudełkiem lodów czekoladowych i kręcę głową, kiedy zamiast na mnie spojrzeć, to macha dłonią, żebym usiadł. Pracoholiczka mi się trafiła. Cierpliwie czekam, aż skończy wydawać dyspozycje, a kiedy odkłada telefon zabieram z jej kolan laptopa i nie zwracając uwagi na jej sprzeciwy zamieniam go na pudełko lodów.
-Chciałaś – mówię z szerokim uśmiechem.
-Czekoladowe? - marszczy lekko nos.
-Przecież innych nie lubisz.
-No dobra – niezadowolona bierze do ręki długą łyżeczkę i zaczyna jeść.
-Lekarz mówił, że jutro do domu – całuję jej ramię i dostaję za to porcję czekoladowej masy.
-W końcu.
-Felicity –zaczynam, ale wiem, że to, co chcę jej powiedzieć nie bardzo jej się spodoba – nie możesz wrócić do pracy.
Nie odpowiada, patrzy na mnie takim wzrokiem, że boję się odezwać, ale nie pozwolę, żeby znów się narażała – wiem, że masz sporo planów, że załatwiasz pozwolenie na budowę i że to jest bardzo dla ciebie ważne, ale…
-Wiem – wtrąca się i oddaje mi pudełko – przeniosę biuro do domu.
-Nie masz przenosić biura, tylko nie pracować.
-Nie mogę! - w jej oczach błyszczą łzy – jak przestanę pracować, to wszystkie moje plany legną w gruzach!
-Co jest ważniejsze, ty czy plany?
-Plany to ja! - wybucha płaczem, a ja się trochę z tego śmieję.
-Dobrze – próbuję ją uspokoić, bo nerwy nie pomagają w niczym – wrócimy do domu i na spokojnie ustalimy co i jak dobrze?
Felicity jakby zawiedziona opada na poduszkę i przymyka oczy, ale wiem, że nie śpi.
![](https://img.wattpad.com/cover/282042611-288-k628493.jpg)
CZYTASZ
Wciąż dla siebie [Zakończona]
RomanceKontynuacja powieści "Nie dla siebie" 18+ Treść zawiera wulgaryzmy i sceny nieodpowiednie dla dzieci i młodzieży