Rozdział 23
Felicity
Ze wstrzymanym oddechem czekam, aż mój mąż pojawi się w drzwiach restauracji, a kiedy mnie dostrzega wręcz się zatrzymuje. No chyba się mnie nie spodziewał. Zerka na mnie i na szybę, przy której siedzimy i pewnie domyśla się, że widziałam coś, czego nie powinnam i czego wcale nie chciał mi opowiadać
Udając spokój wita się ze mną i z moim towarzyszem, po czym siada kilka stolików dalej, a ja próbuję naturalnie wrócić do rozmowy, choć wciąż mam wrażenie, że nie jesteśmy tu przypadkowo.
-Słuchaj, nie wiem, czy potrzebuję kogoś, kto będzie się tak dla mnie poświęcał.
-Przemyśl to.
-A czym ty się zawodowo zajmujesz, bo nie pochwaliłeś się?
-Pracuję w policji.
-Dobre -śmieję się i próbuję pysznej sałatki – a tak serio?
-Serio. Mój ojciec jest inspektorem generalnym.
-Generalnym jest, z tego co wiem, Krzysztofik – cmokam kącikiem ust.
-I to jest plus tego, że mamy inne nazwiska. Moje jest po matce, bo ojciec nie jest moim biologicznym.
-Czekaj – odkładam sztućce – chcesz mi powiedzieć, że ty, policjant w stopniu?
-Nadkomisarza.
-Nadkomisarza, mający w rodzinie generała policji – śmieję się – proponujesz mi, przestępcy jak by nie patrzeć, układ za pieniądze, na mocy którego będę ci płacić za donoszenie mi o innych przestępcach, żebym ja, przypomnę przestępca, mogła rosnąć w siłę?
-Trochę skomplikowanie to ujęłaś, ale zasadniczo sens zachowałaś.
-Masz mnie za idiotkę?
-W żadnym wypadku i właśnie dlatego to do ciebie się z tym zgłosiłem.
-Ciekawe.
-Wiem jak to brzmi, ale jesteś jedną z nielicznych uczciwych – zgina palce obu dłoni i mruży jedno oko – przestępców. Poza tym poza tym co robisz masz zasady, a to rzadkość. A ja potrzebuję czegoś stałego, czegoś do pilnowania tylko jednej strony, bo przecież z twojej strony nie będę musiał się obawiać noża w plecy. Oboje będziemy trzymać się w szachu i to pozwoli nam na długą współpracę. A ty jesteś za mądra i nie uwierzę, że będziesz chciała pogrążyć wszystkich jednocześnie. Masz swoich sojuszników, a tych, których marzysz pokonać jest wystarczająco mało że da się to zrobić, ale też wystarczająco wielu, żeby to się opłacało.
Z lekkim zamyśleniem go słucham, bo facet jakby czytał w moich myślach i gdyby nie to, że jeszcze nikomu o moich planach nie powiedziałam, to bym była pewna, że albo mnie podsłuchuje, albo ktoś mnie zdradza. Ale wygląda na to, że pan Falicki ma chęć na dobry zarobek, po którym będzie mógł zniknąć, nie bojąc się prawa, co dla mnie tez jest wygodne.
-Nic nie powiesz?
-Dobra – wzdycham – to teraz konkrety. Jakie masz doświadczenie? Z kim tutaj współpracowałeś?
-Tu z nikim dużym. Dwa miesiące temu wróciłem ze Stanów.
-Staż?
-Roczny.
-Gdzie?
-W departamencie New York.
-U kogo?
-Komisarza Jamesa Monero.
Facet dziwnie na mnie patrzy, kiedy zamiast go słuchać grzebię w telefonie, ale po chwili go odkładam i znów patrzę mu w oczy.
-Wróciłeś, bo chciałeś?
-Nie lubię Stanów, nie lubię ich języka, jedzenia i kobiet – zawiesza głos i pochyla się do mnie jeszcze bardziej – zwłaszcza kobiet. Polki są jednak najładniejsze.
-Być może.
-Jest pani jedną z nich pani Santiago.
-Jestem w połowie Włoszką panie Falicki – szczerzę się sztucznie – a pan niech się nie podlizuje, bo ja przede wszystkim nie znoszę wazeliny. Powiedzmy, że pomyślę nad twoją propozycją, ale niczego nie obiecuję, muszę się skonsultować z moją radą nadzorczą.
-Mężem?
-Rozsądkiem panie Falicki, z rozsądkiem – wstaję od stolika i podaję mu dłoń.
Facet przez chwilę na mnie patrzy i dopiero po kilku długich sekundach podaje mi rękę i delikatnie ściska. Bez czekania aż wyjdzie odwracam się i zabierając torebkę podchodzę do stolika, przy którym siedzi Santiago. Patrzę na niego, jakbym chciała, żeby sam się domyślił czego chcę, ale tylko wstaje i odsuwa mi krzesło.
-Nie przyszedł? - pytam spokojnie.
-Nie – wzdycha – próbuję się do niego dodzwonić, ale nie odbiera. Nie wiem o co chodzi, bo wczoraj wieczorem z nim rozmawiałem.
-Na pewno z nim? Może ci się coś pomyliło?
-Nie zaczynaj.
-A więc to ja zaczynam. Ok – wzruszam ramionami i wyjmuję telefon, wybierając numer do Meghan.
Zanim ją usłyszę to już się śmieję i niecierpliwie czekam, aż odbierze.
-No hej! - prawie krzyczę – zapomniałaś już po polsku?
-Hej – wręcz widzę jej śliczny uśmiech – uczę się dalej, bo Patryk nie chce mówić po mojemu.
-To mam pytanie, ten twój narzeczony to jeszcze pracuje w policji?
-Pracuje.
-A mógłby sprawdzić mi jednego faceta, który miał staż w departamencie w Nowym Jorku?
-Pewnie tak.
-Dobra to wyślę ci dane. Kochana zadzwonię jutro na spokojnie co?
-Ok. pa!
Odkładam telefon na stolik i spoglądam na Domenico.
-Wystawił cię? Trudno, będziesz musiał sam ogarnąć temat.
-Co ty taka zimna dzisiaj? - patrzy na mnie, jakby nie wiedział.
-Wystarczy, że ty od północy gorący – znów łapię za telefon – Adam dalej nie chcesz urlopu? Raporty od Greka. Dajesz. Ja zaraz będę w biurze.
-Czy ty możesz trochę zwolnić?
-Nie, ktoś musi zarabiać- odwracam głowę i spoglądam na stojącą przy nas dziewczynę.
-Przepraszam – odzywa się cicho, jakby się nas bała – pan Domenico Santiago?
-Zgadza się – odzywa się równie cicho i zerka na mnie.
-Ojciec mnie przysłał, Ewelina Franke – wyciąga do niego dłoń – tata jest w szpitalu, miał zawał.
-Przykro mi – podnosi się z krzesła i podaje jej dłoń, po czym wskazuje na mnie – moja żona.
-Felicja Santiago – odzywam się, ale do mnie panna Ewelina już tak chętnie dłoni nie wyciąga.
Siada między nami, ale wzrok ma wlepiony w mojego małżonka, w sumie słusznie, też lubię na niego patrzeć, z tym że żadne z nich się nie odzywa i wygląda jakbym im przeszkadzała.
-Tata przekazał mi wszystkie informacje dotyczące spółki – odzywa się w końcu i słucham tego z uwagą, bo coś mi nie gra.
-Co konkretnie? Bo chyba nie rozumiem.
-Ze względu na stan zdrowia nie jest w stanie wejść z panem do spółki, ale prosił… - laska zawiesza głos i zerka na mnie – czy jest możliwość, żebym to ja widniała w dokumentach.
Ledwo powstrzymuję śmiech i opuszczam wzrok na swoje paznokcie, bo dziewczyna chyba nie wie w co wchodzi. No chyba że wie zbyt dobrze, a to też nie najlepiej.
-Posłuchaj – facet się odzywa i aż ciekawa jestem co odpowie – znam się z twoim ojcem nie od dziś i tylko dlatego zaproponowałem mu współpracę. Ty jesteś bardzo młoda, niedoświadczona, a w tej branży liczy się obycie.
-Każdy kiedyś zaczyna prawda?
Z coraz większym zainteresowaniem przysłuchuję się rozmowie i z szerokim uśmiechem zaplatam ręce na piersiach.
-Tak, ale nie każdy zaczyna od tak dużych spółek i od niejasnych interesów. Wybacz, ale to nie jest najlepszy pomysł.
-Do niczego się panu nie przydam? - prawie płacze, a ja ledwo powstrzymuję śmiech.
-Dobra koleżanko – odzywam się, bo widzę jak Domenico mięknie serce i chyba nogi również – powiedz mi, co ty umiesz? Jaką masz szkołę, co w życiu robiłaś, na czym się znasz? Języki, szkolenia, kursy, hobby?
-Jestem na ostatnim roku stosunków międzynarodowych. Miałam praktyki w ministerstwie spraw wewnętrznych, ale tam niczego się nie nauczyłam. Miałam też kilkumiesięczny staż w Sztokholmie. Znam bigle angielski i francuski, do tego komunikatywny rosyjski. Znam podstawy księgowości i bankowości… - zawiesza głos i nieśmiało na mnie spogląda – nie wiem co jeszcze.
-Klient jest nam winny sto siedemdziesiąt pięć tysięcy euro – zaczynam mówić, a laska otwiera szeroko oczy – na trzydzieści procent liczony co dobę od sumy z dnia poprzedniego za każdy dzień zwłoki. Ile będzie winny za trzy dni? Czas start, możesz się pomylić o dziesięć tysięcy.
Widzę jak dziewczyna przelicza wszystko w myślach, robiąc przy tym dość śmieszne miny.
-Około dwieście osiemdziesiąt tysięcy? - mówi niepewnie i marszczy brwi.
-Niestety – odzywam się - sto siedemdziesiąt pięć plus ustalony procent to dwieście dwadzieścia siedem i pół, od tej sumy kolejny procent to razem dwieście dziewięćdziesiąt pięć siedemset pięćdziesiąt. Dzień trzeci, to kolejny procent, więc tego dnia mamy już trzysta osiemdziesiąt prawie pięć tysięcy. Ty dodałaś prawidłowo, ale procent od kwoty długu, a nie od następujących od nich odsetek. To nie instytucja charytatywna, tu nikt nie lituje się nad dłużnikami.
-Zaskoczyła mnie pani tym pytaniem.
-Ta praca zawsze jest pod presją, zastanów się czy ty się do niej nadajesz, skoro nie potrafiłaś obliczyć kilku odsetek, siedząc w wygodnej knajpie, to czy będziesz umiała to zrobić z pistoletem przy głowie?
Rozkładam ręce i spoglądam na kręcącego głową Santiago. Wiem, że przesadziłam, ale nie umiałam sobie odmówić tej przyjemności, poza tym jeśli po tej rozmowie nadal będzie chciała pracować, to albo jest zdeterminowana i to plus, albo jest podstawiona, a to gorzej. Tak czy inaczej trzeba będzie mieć ją na oku.
-Przepraszam, ale jestem umówiona – wstaję i podaję dziewczynie dłoń.
-A co ze mną?
Wzruszam ramionami i wskazuję głową Santiago, po czym bez słowa wychodzę. Do biura dojeżdżam w kilka minut i już w korytarzu słyszę głośną rozmowę, w której pada moje imię. No proszę, ja mam dziś dzień. Wolnym krokiem podchodzę do kłócącej się pary i staję tak, żeby w końcu mnie dostrzegli.
-Miałeś mieć urlop! - Martyna prawie płacze, a mi jest naprawdę głupio.
-Powiem, co mam do powiedzenia i wracam.
-Jasne, a jutro zadzwoni z czymś innym i znów polecisz.
-Nie będę jutro odbierał telefonów. Dobrze będzie? - facet mówi spokojnie i kładzie dłoń na jej policzku.
-Nie. Widzę jak na nią patrzysz, jak się jej boisz – płacze, a ja zastanawiam się czy serio wciąż coś między nami jest – to ona jest na pierwszym miejscu! Dopóki była daleko, to tego nie widziałam, teraz patrzę na to w każdej minucie. Wszystko ci się z nią kojarzy, wszędzie ją widzisz i mógłbyś ciągle o niej opowiadać.
-Przesadzasz – facet opiera dłonie na jej biodrach i przyciąga do siebie, a ona tuli twarz w jego mostek.
Ładnie wyglądają i pasują do siebie, ale to nie wypali, cholera i to nie wypali przeze mnie.
Szybkim krokiem podchodzę do objętej pary i bez patrzenia na nich otwieram drzwi gabinetu.
-Zapraszam – mówię chłodno i od razu siadam za biurkiem.
Patrzę na wchodzącego Adama i wyglądam zza niego w stronę drzwi.
-Martyna też – mówię, zaglądając do dzwoniącego telefonu, ale nie odbieram.
Po chwili dziewczyna, ocierając oczy wchodzi do gabinetu i niechętnie siada w fotelu.
-Masz rację – odzywam się – dałam mu wolne i wymagam pracy, to nieporozumienie.
-Felka… - Adam unosi dłoń, ale nie pozwalam mu skończyć.
-Nie! Martyna ma rację, wolne to wolne. Dlatego przedłużam twój urlop o jeden dzień, który dziś straciłeś – przenoszę wzrok na dziewczynę i żal mi jej – Posłuchaj. Nie musisz mnie lubić ani tolerować. Rozumiem, że czujesz zagrożenie z mojej strony i chcę cię zapewnić, że to bez sensu. Mam męża, którego kocham, a Adam jest mi bliski jak brat. Nigdy nie zrobię niczego, co mogłoby skomplikować jego życie prywatne i naprawdę życzę wam obojgu szczęścia. A teraz jeśli pozwolisz, chciałabym omówić z nim sprawy zawodowe i poufne.
-Jasne, czekam na zewnątrz – mówiąc to nawet na mnie nie patrzy, a po podniesieniu tyłka z fotela mocno całuje Adama.
Patrzę jak wychodzi, a kiedy drzwi się za nią zamykają odwracam się do Cienia.
-Sorry stary, nie mogłam inaczej. Wiem, że obiecałam ci pomóc, ale nie chcę być powodem waszych kłótni.
-Słyszałaś?
-Słyszałam. Powiedz mi tylko czy to wszystko co ona mówiła to prawda?
-Wyolbrzymia, nie powiem, bo po tylu latach w waszym domu, po tych kilku latach z tobą to w zasadzie wszystko mi się z tobą kojarzy, knajpy, samochody, sklepy. Przecież przez pięć lat łaziłem za tobą praktycznie wszędzie.
-Zadbaj o nią, ona tego bardzo potrzebuje. Potrzebuje pewności, która jej każdego dnia ulatuje bezpowrotnie. Bardzo cię kocha i to widać.
-Wiem – wzdycha, jakby mu to przeszkadzało.
-A ty ją?
Adam podnosi na mnie wzrok, ale widzę, że wcale nie ma ochoty odpowiadać. Kręcę głową i zasłaniam twarz dłońmi, bo nie wyobrażam sobie tego wszystkiego.
-Nie rób jej krzywdy. Bądź z nią naprawdę albo odejdź.
-Możemy wrócić do pracy? - odzywa się dość nerwowo.
-Mów.
-Według moich danych, ludzie po Santiago grają nieuczciwie – wyjmuje z kieszeni kurtki kartkę i po rozłożeniu mi ja podaje – mało który nie próbował kontaktować się z Grekiem, jednak większość badała teren.
-Aha…
-Niestety żaden z nich nie zgłosił do nas żadnych informacji, czyli tylko sprawdzali na czym kto siedzi. Tu masz listę – podaje mi druga kartkę – osób, które weszły w układ z Grekiem przeciwko tobie.
-Co z nimi teraz?
-Nic, siedzą na dwóch stołkach.
-Wykopie im te stołki spod siedzeń.
-Ostrożnie – facet zdejmuje kurtkę i opiera się wygodnie w fotelu – moi ludzie donieśli mi, jakoby Grek czeka na twoje potknięcie. Wygląda na to, że jego zgoda na współpracę z tobą miała drugie dno.
-Nie wierzę.
-A jak się mylisz?
-Nie mylę. Grek jest mój, załatwię to do końca tygodnia. Coś jeszcze?
-Z naszych ludzi nikt nie budzi podejrzeń. Dla nich nic się nie zmieniło.
-Kto z ludzi po Santiago według ciebie jest czysty?
Cień wzrusza ramionami i opierając łokcie o kolana pochyla się do przodu.
-Nie wiem. Póki co żadnemu nie ufam, bo każdy zrobił coś, co wskazywałoby na nieczystą grę, a u kogo to były pozory tego jeszcze nie wiem.
-Szlag by to trafił – burczę do siebie i kołysząc się w fotelu czytam listę przewinień każdego z ludzi.
-Co do Falickiego…
-No?
-To glina jest – mówi, jakby sam w to nie wierzył.
-Tylko tyle?
-Jego ojczym jest inspektorem generalnym i to on wciągnął go w szeregi, mimo że facet sam w sobie taki krystaliczny nie jest. Ma na swoim koncie trochę wykroczeń, ale przede wszystkim były lobbysta.
-Czemu mi to do głowy nie przyszło? Policjant lobbysta.
-Ale w miarę uczciwy – facet się śmieje – nie działa na dwa fronty, ale za to jest pamiętliwy i nie lubi jak się go wystawia. Ostatnio miał zatargi z… - marszczy brwi i wyjmuje telefon – z Olafem Adrianem…
-Sokołowskim – kończę za niego i z radością przygryzam wargę – zaczynam rozumieć.
Ze zmrużonymi oczami gapię się w niebieskie oczy cienia, ale tym razem nie myślę o nim, tylko o interesach z Falickim.
-To może być owocna współpraca – szepczę i widzę, że chłop niczego nie rozumie.
Nie musi, ważne że ja rozumiem i wiem co mam zrobić.
-Dzięki. Leć do narzeczonej.
-Ona nie jest moją narzeczoną – mówi niezadowolony i wstaje z fotela.
-Może powinna już być? - pytam, kiedy podchodzi do drzwi.
-Nie sądzę – nie czekając na moją odpowiedź wychodzi, a ja zabieram się za robotę, bo mam mało czasu, a dużo do zrobienia.
Przed wieczorem do mojego gabinetu wchodzi Domenico i bez słowa siada naprzeciwko mnie. Nie zwracając na niego uwagi kończę swoją robotę, ale po pewnym czasie zaczyna mnie irytować to jego milczenie.
-No mów po co przyszedłeś.
-Jest dziewiętnasta.
-Wiem, znam się na zegarku.
-Może wróć do domu.
-Pracuję, poza tym zaraz jadę do rodziców.
-Po co?
-Diego miał mi sprawdzić Falickiego.
-Ilu ludzi ma go sprawdzić? Jak mu nie ufasz, to po co chcesz z nim pracować?
-Już wiem to, co chciałam wiedzieć, a Diego… chciałam sprawdzić czy jego informacje pokryją się z tym, co już wiem.
-Nie ufasz mu,
-Nie. Jest mi z tym źle i czuję się jak ostatni śmieć, ale mu nie ufam. On coś kręci, a matka albo boi się powiedzieć prawdę, albo sama jej nie zna, a on jej jakieś bajki wciska.
-Skarbie – wzdycha i staje za moimi plecami ugniatając mocno mój spięty kark – odpuść. W każdym związku są kryzysy w ich też.
-To nie kryzys, wiem to.
-A ja ci mówię – przysuwa usta do mojej szyi i delikatnie mnie całuje – że będziesz żałowała, że go podejrzewasz i że się wtrącasz.
-Wiesz czego serio żałuję? - odtrącam go od siebie – że dogadałam się z Aśką, że pozwoliłam jej na ponowne wejście w moje życie, bo widzę, że tobie taki obrót sprawy odpowiada. Wozisz ją po mieście, całujecie się na pożegnanie no miłość kwitnie.
-Nie żartuj – kuca przy moich nogach – zaskoczyła mnie.
-Ta jasne – obracam się przodem do biurka i wyłączam laptopa.
Do rodziców jedziemy w milczeniu. Domenico kilka razy próbuje ze mną rozmawiać, ale ja wiem co widziałam, i nie wmówi mi, że go tam nie było. Teraz pozostało mi pogadać z blondyną i raz na zawsze zakończyć te podchody.
W domu rodziców panuje półmrok, wchodzę cicho do salonu i zastaję mamę ubraną w luźny, jedwabny szlafrok i oglądającą film.
-Hej! - mówię cicho i staję w progu.
-O jesteś! - wygląda na zadowoloną, ale senną- Diego już pojechał.
-A ty nie chciałaś z nim jechać?
-Przestań – trąca mnie łokciem – miałam z nim jechać i patrzeć jak gra w pokera? Duże dzieci. W gabinecie zostawił ci jakąś teczkę.
-Tak poprosiłam go o parę informacji. A ty jak się czujesz?
-Żyję, więc chyba jest nieźle – wymusza na sobie uśmiech.
-No nie widzę zachwytu. Powiesz w końcu co się dzieje?
-Nic. Trochę ostatnio mam gorszy czas. Wszystko. Przejdzie mi zobaczysz.
-Jasne – wzdycham i odwracam się w stronę gabinetu.
Staję w progu i rozglądam się bo ciemnym pomieszczeniu, no mam ochotę przegrzebać szuflady, ale wiem, że to nie fair. Sama bym nie chciała, żeby ktoś mnie tak potraktował. Biorę przygotowaną, leżącą na stoliku przy drzwiach szarą teczkę i wracam do salonu. Matka poprawia zasłony w oknie, a ja ze zmrużonymi oczami podchodzę bliżej niej, nie odwracając wzroku od jej ręki, z której zsunął się rękaw szlafroka.
-Co to jest? - pytam, zanim się do mnie odwróci.
-Nic- zasłania się i mnie mija, ale na siłę zatrzymuję ja przy sobie i odsłaniam rękę do łokcia, wbijając wzrok w kilka sinych plam.
-On ci to zrobił? - pytam, prawie płacząc – on? Pobił cię, a potem pojechał grać w karty?
-Nie bije mnie.
-A to sama sobie to robisz? Ze szczęścia pewnie co? Mamo! Ty? Pozwoliłaś się tak… czemu nie powiedziałaś?
-Kochanie, powtarzam ostatni raz – tym razem jej głos jest pełen gniewu – nikt mnie nie bije, a teraz wybacz, ale chcę się położyć. Porozmawiamy kiedy indziej.
-Nie wierzę – szepczę smutno – po prostu nie wierzę, że tak się zmieniłaś.
Odwracam się i prawie biegnę do samochodu, w którym czeka Domenico.
-Do domu, natychmiast!
-Co się stało?
-Jedź!
Facet rusza z miejsca, a ja powstrzymuję płacz. Co tu się wyprawia do cholery? Kto kim tu jest, i dlaczego to wszystko tak się popierdoliło? I kiedy? Nic mi nie gra, nic nie pasuje… Wpadam do domu i od razu biegnę do sypialni, nawet się nie kąpię. Padam na łóżku i zmęczona dniem zasypiam.
Poranek zaliczam do gorszych. Mój niezmyty makijaż odzywa się szczypaniem oczu, a ból głowy jest dziś nie do zniesienia. Po prysznicu schodzę do salonu i zastaję w nim męża siedzącego nad laptopem.
-Wreszcie jesteś, śniadanie wystygło – odzywa się i całuje moją dłoń.
-Chyba nie mam apetytu – burczę i spoglądam na swoją torebkę, z której wystaje teczka od Diego.
Powolnymi ruchami wyjmuje ją i od razu otwieram. Niestety to, co tam zastaję przechodzi moje oczekiwania. Marszczę czoło, czytając każde zdanie i chyba nie wyglądam najlepiej, bo Santiago, wstaje z fotela i kuca przy moich nogach.
-Coś nie tak?
-Wszystko, kurwa…
-Felicity, dobrze się czujesz?
-On jej nie bije, jest jeszcze gorzej – podnoszę na niego wzrok i zaczynam płakać, ale zanim mnie obejmie zrywam się z fotela i biegnę do sypialni.
![](https://img.wattpad.com/cover/282042611-288-k628493.jpg)
CZYTASZ
Wciąż dla siebie [Zakończona]
RomanceKontynuacja powieści "Nie dla siebie" 18+ Treść zawiera wulgaryzmy i sceny nieodpowiednie dla dzieci i młodzieży