Rozdział 41
Domenico
Przez sen czuję, jak Felicity się kręci, ale próbuję spać, ona jutro w dzień odeśpi, a ja muszę być jako tako przytomny. W końcu słyszę jak wyłazi z łóżka, serio musi być źle.
-Kochanie, w porządku? Pytam z wciąż zamkniętymi oczami.
-Tak pić mi się chce.
Unoszę kołdrę i mrużąc oczy staram się podnieść.
-Przyniosę ci.
-Nie trzeba, musze pochodzić, bo mnie nerwy rozsadzą.
Wychodzi z sypialni i słyszę jak krząta się po salonie. Nie jest dobrze. Staram się zasnąć z powrotem, ale to niełatwe, kiedy ona tak tam łazi. Wiedząc, że już nie pośpię siadam, opierając plecy o wezgłowie i spoglądam na zegarek, dochodzi trzecia w nocy. Słyszę z dołu jej głos i wstrzymuję oddech, chyba się przesłyszałem. Nasłuchuję trochę uważniej, ale jej wołanie się powtarza. Zbiegam na dół i widząc, że nie ma jej w salonie wpadam do kuchni. Widok zatrzymuje moje serce. Felicity stoi oparta dłonią o blat, a po jej nogach spływa krew. Nie płacze, patrzy na mnie przerażona i trzęsie się tak bardzo, że zaraz upadnie.
-Domenico ratuj ją – jej głos się łamie, a ja ze strachu nie umiem się poruszyć.
W końcu przytomnieję i biorę ją na ręce, wynosząc od razu do salonu. Układam ją na kanapie, a sam z telefonem przy uchu biegnę do sypialni.
-Zbieraj ludzi – krzyczę do Gabriela – jedziemy do szpitala!
Rzucam telefon na łóżko i zakładam dresowe spodnie i bluzę. Wychodząc zgarniam szlafrok i koc, i zbiegam do półprzytomnej żony. Owijam ją szybko szlafrokiem i okrywam kocem, ale zanim wezmę ją na ręce wpada do salonu Diablo, jest blady jak trup i z litością patrzy na zapłakaną Felicity.
-Samochody i ludzie gotowi, kogoś powiadomić?
-Nie – odzywam się cicho i ostrożnie biorę żonę na ręce. Jest wiotka ale przytomna.
Wynoszę ją na chłód, ale na szczęście Diablo podstawił samochód pod same drzwi. Jedziemy na pełnym gazie i w dupie mam ograniczenia. Nie może się nic stać, ona tego nie przeżyje. Zaciskając szczęki dociskam pedał do podłogi, a każde jęknięcie Felicity łamie mi serce. W końcu docieramy na podjazd szpitala, wypadam z auta i zanim wyjmę Felicity, Diablo biegnie po lekarza. W sekundę pojawia się przy nas pielęgniarka z wózkiem i zabierają ją na badania. Nie pozwalają mi wejść do środka, a ja zaraz zwariuję, nie umiem przestać się obwiniać, dlaczego jej na wszystko pozwalałem, ulegałem jej rozkazom, zamiast usadzić ją w fotelu. Opieram czoło o ścianę i staram się mieć tylko pozytywne myśli ,to trudne, kiedy pamiętam krew na jej nogach, a jednak nadal wierzę, że lekarze są w stanie to zatrzymać. Spoglądam w niebo i wbijam wzrok w jasny księżyc.
-Boże uratuj to dziecko – mówię szeptem i zaciskam powieki, uwalniając dwie łzy, które po chwili spływają po moich policzkach.
Nie jestem w stanie niczym zająć myśli, krążę po korytarzu i co chwilę spoglądam w oczy czekających ze mną chłopaków, po ich twarzach widzę, jak bardzo przeżywają to co się stało. Mija godzina, a ja coraz bardziej niecierpliwie zaglądam przez szklane drzwi w stronę korytarza, w którym zniknęła Felicity. Siadam pod ścianą, trzymając w dłoniach koc, w który była owinięta i zaczynam płakać, nie umiem się powstrzymać, bo gdyby było dobrze, to ktoś już by przyszedł. Podrywam się z krzesła, kiedy drzwi się otwierają i podbiegam do stojącej naprzeciwko mnie kobiety. W jej oczach widzę litość i nie musi niczego mówić. Kręci lekko głową, ale milczy. Zamykam oczy i z głośnym rykiem rzucam koc na podłogę. Zaczynam kopać stojące pod ścianą krzesła i nie potrafię się uspokoić. Nie wybaczę tego sobie i wiem, że ona tego sobie nie wybaczy, to ją pokona, nie będzie już mojej Felicity. Kobieta próbuje mnie zatrzymać, ale nie daje rady, dopiero po chwili chłopaki mnie przytrzymują i ciężko dysząc spoglądam na wpatrzoną we mnie kobietę.
-Jest mi niezmiernie przykro – odzywa się – nie jesteśmy jeszcze w stanie określić przyczyny poronienia, pobraliśmy próbki do badania histopatologicznego.
-Gdzie ona jest? – pytam drżącym głosem i sam nie wiem, czy będę umiał spojrzeć jej w oczy.
-Za chwilę zostanie przewieziona na salę, jest jeszcze na środkach nasennych. Będzie spala około dwóch godzin.
Kiwam głową, ale wcale nie zgadzam się z tym co mówi, nie zgadzam się na tę stratę, ona nie zasłużyła na tę tragedię. Wyglądam zza lekarki i spoglądam na jadące w moją stronę łóżko, na którym leży moje Maleństwo. Jest blada, a ja na sam jej widok zaczynam płakać.
-Mogę do niej wejść?
-Oczywiście – dziewczyna wskazuje mi dłonią salę, po czym odchodzi, a ja mimo chęci zobaczenia jej po prostu boję się tam wejść.
Przed oczami mam wszystkie jej poronienia, każdą wizytę w szpitalu i każde krwawienie, po którym miało być już lepiej. Zamykam za sobą drzwi i cicho przysuwam fotel bliżej jej łóżka, ostrożnie łapię jej chłodną dłoń i lekko ściskam. Nie chcę, żeby się budziła, chcę mieć czas na ochłonięcie, bo spodziewam się jak ciężki czas przed nami. Nie przestaję patrzeć na je twarz, na jej blade usta i ciemne włosy opadające na policzek. Moja królowa, kobieta której nikt się nie sprzeciwia i która może wszystko, a jednak tej jednej rzeczy której pragnie mieć nie może. Czuję jak porusza palcami i wstrzymuję oddech, wiem, że zaraz zacznie się koszmar. Podnoszę się z fotela i spoglądam na jej twarz, jej powieki drżą, jakby nie mogła się obudzić, ale po chwili je uchyla. Na początku jest trochę zdezorientowana, porusza gałkami na boki, jakby nie wiedziała gdzie jest, po czym wbija we mnie wzrok. Wiem, że nie musze niczego mówić. Drżą jej wargi i po chwili w pustej sali rozlega się przerażający krzyk. Nie potrafię tego znieść, nie umiem patrzeć jak jej dusza się rozpada, a jednak nie jestem w stanie niczego zrobić. Żadne słowa nie pomogą i nie ulżą jej w cierpieniu.
-To nieprawda! – krzyczy i odsłania brzuch – nieprawda! Ona żyje!
-Kochanie…
-Żyje!
Na siłę łapię jej twarz, nie zwracając uwagi na to, że się wyrywa i przyciskam usta do jej czoła. Jej dłonie zaciskają się na moich nadgarstkach, ale nie wypuszczam jej z objęć, nie potrafię jej teraz zostawić. Przytulam jej głowę do klatki piersiowej i kołyszę jak dziecko.
-Kochana moja, nie potrafię ci niczego powiedzieć. Zaśnij, odpocznij.
-Zostaw mnie samą – woła i wyrywa się z moich rąk.
-Nie powinnaś być sama.
-Wyjdź! – krzyczy z żalem i odpycha mnie od siebie – nie chcę cię widzieć!
Opada bezsilnie na poduszki i nagle milknie, jakby przestała oddychać. Spoglądam na nią, ale ona wbiła wzrok w okno i milczy, nie ma jej tam. Powoli wycofuję się do drzwi i wychodzę na korytarz. Za drzwiami spotykam opartego o ścianę Gabriela, nie kryje wzruszenia, ociera kciukiem oczy i wbija we mnie poważny wzrok. To chyba jedna z tych sytuacji, gdzie pękają najtwardsi faceci, a co dopiero młoda kobieta, która jedyne czego pragnęła to dziecko. Siadam pod ścianą, bo nie mam zamiaru zostawiać jej samej i czuję na sobie wzrok Diablo.
-Możecie wracać – mówię szeptem i chowam twarz w dłoniach.
-Potrzebuje pan czegoś, może cos przywieźć?
-Nie. Idź już.
Słyszę jak facet oddala się korytarzem i płaczę w głos zaciskając dłoń na ustach. Nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie tego, co ona przeżywa i nie wiem jak mam jej pomóc, czy w ogóle da się w takiej sytuacji pomóc. Po godzinie siedzenia na korytarzu zbieram się na odwagę, żeby do niej wrócić, trudno może mnie wyganiać, a ja i tak będę do niej wracał. Uchylam drzwi i spoglądam w stronę łóżka. Z daleka widzę , że nie śpi. Jak najciszej podchodzę bliżej, ale nie przestaję na nią patrzeć. Wciąż pusto gapi się w okno. Kiedy siadam, nie zwraca na mnie uwagi, ale przynajmniej nie każe mi wychodzić. Musimy to jakość przejść wspólnie, tak jak do tej pory. Nie staram się ani jej dotykać, ani rzucać w oczy. Niech milczy jeśli ma taka potrzebę.
Do rana nie zmrużyła oka nawet na minutę, nawet się nie poruszyła. Milczy i oddycha, a ja boję się odezwać, a przede wszystkim bardzo boję się o nią.
CZYTASZ
Wciąż dla siebie [Zakończona]
Roman d'amourKontynuacja powieści "Nie dla siebie" 18+ Treść zawiera wulgaryzmy i sceny nieodpowiednie dla dzieci i młodzieży