Rozdział 42
Felicity
Leżę na łóżku, patrząc w ekran smartfona i przeglądam wiadomości z kraju. Nie ma tu nic, co by mnie zainteresowało, poza tym nikt się do mnie nawet nie odzywa. Moje stanowisko ograniczyło ilość moich znajomych i w zasadzie to mam tylko podwładnych, bo nawet przyjaciółka okazała się nieprzyjaciółką. Odkładam telefon, słysząc pukanie do drzwi i niechętnie odwracam się w ich stronę.
-Proszę – mówię dość cicho, ale drzwi się uchylają.
-Córcia, chodź proszę – ojciec staje w progu i, chociaż mówi spokojnie, to widzę, że to nie zwykła prośba.
-Daj mi chwilę, ogarnę się – kiwa nieznacznie głową i wychodzi, a ja zastanawiam się co się takiego stało.
Nie kąpię się, obmywam twarz i zakładam zwykłe spodnie i luźną koszulkę z krótkim rękawem. Na dole zastaję Zuzę i wujka Piotrka, no to teraz się dowiem jaka ja jestem zła i podła. Obojętnie siadam naprzeciwko nich i nawet się nie witam. Wszyscy milczą, jakby nikt nie wiedział co powiedzieć. W końcu Diego pierwszy przerywa tę ciszę i wstaje do barku.
-Komuś nalać?
-Ja proszę – odzywam się i widzę w jego oczach niezadowolenie.
Kiedy dostaję swoją szklankę, podnoszę wzrok na ciotkę.
-No powiedz, przecież po to przyszłaś – mówię całkiem łagodnie i spokojnie.
-Ja nawet nie wiem co powiedzieć, to moja wina – jej słowa mnie zaskakują.
-Niczyja więcej jak jej – mówię oschle i unoszę szklankę do ust – zapłaci mi za to.
-Ma być sądzona jako niepoczytalna.
-Ona była poczytalna! – krzyczę ze łzami w oczach – dobrze to sobie zaplanowała i dokładnie wiedziała gdzie uderzyć!
-Przepraszam cię za nią, mam wyrzuty, że nie zauważyłam tych zmian, ostatnio nie miałyśmy ze sobą kontaktu.
-Co z Jakubem? – pytam, bo on wydawał się całkiem normalny.
-Nie wiem, nie odzywał się i teraz też milczy. Nie chce mieć z nami kontaktu.
-Wcale mu się nie dziwię. Ciociu ja nie chcę być niemiła, chcę, żebyście mnie dobrze zrozumieli. Nie wybaczę jej tego, nie chcę jej widzieć i nie chcę jej znać. Nie zależy mi na pogodzeniu się z nią ani na jej wyleczeniu. Nie czekam na nią i nie będę jej odwiedzać w psychiatryku. Dla mnie ona przestała istnieć i nawet jeśli leczenie będzie skuteczne i wyjdzie na wolność, to ja nie chcę mieć z nią nic wspólnego.
-To choroba, nie możesz jej za to winić – ciotka prawie płacze.
-Nie winię jej za chorobę, tylko za to, co mi zrobiła i już – biorę głęboki oddech i spoglądam w jej zapłakane oczy – ciociu kocham was i dla mnie jesteście najbliższą rodziną. Wiem, że ci przykro i źle, ale nie oczekuj, że jej po tym wszystkim pomogę.
-Nie pogrążaj jej bardziej, błagam, ona i tak odcierpi swoje.
-Kurwa! – krzyczę i rzucam szklanką o podłogę – ona będzie sobie leżeć w wygodnym łóżku, będzie trzy razy dziennie dostawać posiłek i patrzeć w telewizor, podczas gdy ja będę sprzątać bałagan w swoim życiu i będę patrzeć na pochówek mojej córki! Która z nas ma gorzej co? Której się świat zawalił, ona dostanie leki i będzie zadowolona mojego bólu nic nie ukoi! Nic kurwa!
Zrywam się z fotela i biegnę na górę, nie radzę sobie sama ze sobą, może oni mają rację, że nie powinnam winić jej za to, co zrobiła, jednak nie umiem tego zrobić. Rzucam się na łóżko i dociskam twarz do poduszki. Musze wykrzyczeć swój żal i gorycz. Niestety kolejny raz ktoś puka do drzwi.
-Nie ma mnie! – krzyczę, ale mimo to drzwi się uchylają.
-Felicity? – głos Domenico jest cichy i czuły.
Nie zwracają na niego uwagi otulam się kocem.
-Kochanie Adam się obudził, myślałem, że chciałabyś wiedzieć.
-Dzięki – odzywam się już spokojniej.
-Zawieźć cię do niego? – czuję jak siada na łóżku za moimi plecami – pewnie chciałby cię zobaczyć.
-Tak – wzdycham i trzęsę się od tłumionego płaczu.
-Kochanie – z głośnym wydechem obchodzi łóżko i kuca naprzeciwko mnie – nie pomagasz sobie, musimy dać radę.
-Nie wiesz co czuję, nie wiesz co przeżywam!
-To było moje dziecko Felicity.
-Ale go nie czułeś! – krzyczę w głos – ona była tylko w twojej głowie i na zdjęciach, ja ją czułam! Moje serce napędzało jej! Żyła mną! A ja żyłam dla niej!
Facet na siłę mnie do siebie przyciąga, a ja wyję w jego ramię, nie jestem w stanie pohamować łez. Kołysze mną jeszcze kilka minut, aż zmęczona przestaję płakać, boli mnie głowa i boli mnie dusza, z tym że na głowę wymyślili już tabletki, na duszę jeszcze nie. Odsuwam się od męża i spoglądam w jego pełne żalu oczy. Wiem, że bardzo go ranię, że on też ma uczucia, a jednak kiedy tylko go widzę przestaję nad sobą panować.
-Pójdę się przebrać – mówię cicho i nie zwracając uwagi, że chce mnie pocałować wstaję z łóżka.
Nie mam tu zbyt wielu rzeczy do ubrania i zakładam to, co mam pod ręką. Kiedy schodzę na parter, w salonie jest tylko Diego z Domenico. Obaj wstają na mój widok, ale ja nawet uśmiechnąć się nie umiem. Kiwam głową w stronę drzwi i słyszę za sobą kroki. Do szpitala dojeżdżamy w milczeniu, czuję, że chce mi coś powiedzieć, ale się waha. Przed salą Adama stoi dwóch gliniarzy, którzy oczywiście nie chcą mnie wpuścić. Zdenerwowana dzwonię do Falickiego i tym razem odbiera po pierwszym sygnale.
-No hej dziewczyno, jak ty się czujesz co? – jego głos jest czuły i wręcz ckliwy.
-Twoi ludzie nie chcą mnie wpuścić do Adama.
-Taki mają rozkaz, zachodzi obawa matactwa.
-Ty żeś się z kretynem na rozumy zamienił? Według ciebie ja z nim będę mataczyć?
-Pewności nie mamy – podnosi głos i mnie uruchamia.
-Nie tym tonem, kolego! Masz pięć minut, żeby umożliwić mi dostęp do mojego pracownika, nie wiem jak to zrobisz i nie wiem na jakiej podstawie, i nie obchodzi mnie to! Muszę się z nim zobaczyć!
Słyszę jego głośne oddechy, jakby bił się sam ze sobą ale wiem, że mi ulegnie.
-Proszę cię – mówię już spokojnie – daj mi tylko chwilę, później pozwolę wam działać i poczekam.
-Masz dwie minuty i w obecności strażnika.
Nie żegnając się z nim rozłączam się i czekam na strażników. Dopiero po chwili jeden z nich odbiera telefon i przywołuje mnie spojrzeniem. Niepewnie wchodzę do sali razem z młodym facetem za plecami i podchodzę do łóżka.
-Jesteś – Adam się odzywa i ściąga z twarzy maskę – możesz powiedzieć co tu się wyrabia? – głową wskazuje strażnika – Gdzie jest Martyna?
-Kłopoty na froncie – odpowiadam cicho – dla dobra śledztwa nie mogę więcej powiedzieć, ale mam nadzieję, że to wszystko niedługo się skończy.
-Dobrze by było bo źle wyglądasz – wzdycha ciężko – nie przemęczasz się ostatnio, powinnaś mieć spokój.
-To już bez znaczenia – odwracam wzrok, nie chcąc się rozpłakać.
-Królewno, dbaj o siebie, dziecko powinno być teraz najważniejsze.
Zaciskam powieki po jego słowach i sama nie wiem jak się odezwać.
-Nie jestem już w ciąży – płaczę, ocierając rękawem oczy – trzy dni temu… - urywam zdanie, bo nie jestem w stanie dalej mówić i zaciskam dłoń na ustach.
-Kochanie, tak strasznie mi przykro - widzę jak próbuje się podnieść, ale opada z sił – tym bardziej nie powinno cię tu być, jedź do domu i odpocznij.
-Adam powiedz mi – powstrzymuję płacz i na sekundę zerkam na strażnika – zdradziłeś mnie?
-Ciebie dziewczyno? – uśmiecha się tak słodko jak zawsze – jesteś moją małą królewną, jakbym mógł cię zdradzić?
Kiwam głową, a strażnik już chrząka za moimi plecami.
-Co się dzieje? Dlaczego pytasz?
-Nie mogę powiedzieć- wzruszam ramionami i przewracam oczami, wierząc, że zrozumie – do zobaczenia niedługo.
Wybiegam z sali i nie zwracając uwagi na męża szybkim krokiem pędzę do wyjścia. Zaraz się poryczę… Przed szpitalem rzucam się na ławkę i chowam twarz w dłoniach. Wszystko się wali, nikomu już nie ufam i każdy jest już moim wrogiem… Czuję na sobie ramię Santiago, ale nawet siły nie mam, żeby się odsunąć. Pozwalam się objąć i całować, choć wcale tego nie chcę. Bardzo dużo zmieniło się między nami od tamtego dnia. Nie jest mi już tak bliski, nie jest już mój. Patrzę na niego i widzę wyrzut, jakby to wszystko była moja wina, była moja, ale nie musi mi tego przypominać.
-Domenico czemu ciągle przy mnie jesteś?
-Żartujesz? – unosi moją twarz i spogląda w oczy – kocham cię Felicity, nic tego nie zmieni.
-Zabiłam ją – szlocham i czuję jego kciuki na moich policzkach.
-Kochanie, niczego złego nie zrobiłaś, kochałaś ją, oboje bardzo ją kochaliśmy. To było nieszczęście i wypadek. Może to jeszcze nie był nasz czas na dziecko, może Bóg się nad nami zlitował i odebrał je nam wcześniej, żebyśmy nie patrzyli jak umiera po urodzeniu, nie wiem, ale wiem, że to nie koniec. My wciąż jesteśmy dla siebie, zawsze będziemy. Tyle burz przeżyliśmy ,tyle kłótni i rozstań, nic nas już nie złamie.
-Ja już jestem złamana, nie potrafię wrócić do życia, nie potrafię patrzeć na siebie w lustrze.
-To minie, wróć do domu. Powinnaś odpocząć przed jutrem.
-Wracamy do Diego – burczę i wysuwając się z jego objęć idę do samochodu.
Cały dzień spędzam w salonie, gapiąc się w szybę. Za kilka dni święta, ale atmosfery nie ma i długo nie będzie. To pierwsze święta w tak okrojonym składzie, bez mamy, bez Aśki i bez Sofii. Jutro pogrzeb, a ja nie nadaję się, żeby wyjść z domu. Unoszę szklankę do ust i upijam łyk koniaku.
-Picie nie pomoże – przewracam oczami, słysząc głos Diego.
-I kto to mówi?
-Właśnie dlatego, że to przeszedłem wiem co mówię. Teraz będzie ci lżej, ale jak skończysz pić żałoba wróci silniejsza, niż była.
-Tato? – dopiero teraz odwracam do niego twarz – myślisz, że to jakaś wada genetyczna? Że ja po prostu nie mogę być matką? A kolejne próby są bezsensowne.
-Córcia – wzdycha ciężko i łapie moją dłoń – nie znam się na genetyce. Twoja mama straciła pierwszą ze swoich ciąż też chyba w piętnastym tygodniu, później byłaś dopiero ty. Nie wiem, czy takie wady istnieją, ale jeśli masz wątpliwości, to może przebadaj się jeszcze raz, dla swojego własnego spokoju.
-Myślisz, że nasze małżeństwo to przetrwa?
-Myślę, że przed wami jeszcze sporo trudnych chwil i mnóstwo rozmów. Pytanie czy chcecie jeszcze ze sobą rozmawiać. Wiem tylko tyle, że na siłę niczego nie zwojujecie. Czasami trzeba odejść, żeby mieć do kogo wrócić. Małżeństwo pod tym względem jest bardzo podobne do biznesu. Czasem trzeba zerwać wszystko i zaszyć się gdzieś na rok czy dwa, żeby wszyscy myśleli, że się poddałeś, żeby wypłynąć w najmniej oczekiwanym momencie i zdobyć szczyt w ciągu jednej potyczki.
-Cóż za śmiała teza – uśmiecham się – ja nie umiem się chować i to moja największa wada. Skaczę każdemu do oczu, zamiast odpuścić i dać sobie czas.
-Jesteś Andreani, nic nadzwyczajnego, że masz podły charakter – całuje moją dłoń – ja do tego wniosku też późno doszedłem ,ale ważne, że doszedłem. Ty też w końcu przemyślisz swoje życie i pamiętaj, cokolwiek zrobisz, jakąkolwiek podejmiesz decyzję, to ja cię wesprę. Choćbyś miała cały majątek rozdać biednym, to ja ci w tym pomogę, i choćbyś miała podpalić świat, to pierwszy podam ci ogień.
-Dzięki tato – przyciągam go do siebie i mocno obejmuję za szyję – jesteś najlepszym ojcem jakiego można sobie wymarzyć.
-Bez przesady – całuje mnie w głowę i siadając obok mnie pociąga mnie tak, że leżę na jego nogach.
Wsuwa palce w moje włosy i bawi się nimi, sprawiając, że tylko coraz bardziej jestem senna.
Dziś dzień pogrzebu Sofii, zrezygnowaliśmy z mszy, jednak na cmentarzu będzie ksiądz. Patrzę na siebie w lustrze i się nie poznaję, jestem chuda, blada i pusta. Mam na sobie czarną sukienkę z długim rękawem i golfem, a na nogach czarne buty sięgające do kolan. Dziś jest bardzo zimno, więc ubieram czarną kurtkę ze sztucznym futerkiem i wychodzę przed dom. Domenico się tu nie pokazuje, chociaż dzwoni każdego dnia, nie wiem czy sam tak zdecydował, czy Diego z nim rozmawiał, ale muszę złapać dystans nawet do niego, najchętniej to nie widywałabym nawet samej siebie. Ojciec z Aleksem czekają przy samochodach i po głębokim oddechu wsiadam do pierwszego wozu. Nawet nie patrzę kto prowadzi, czekam na koniec podróży, bo mam głęboką nadzieję, że później będzie mi już tylko lżej. Wolnym krokiem zbliżamy się do grobowca Andreanich, w którym spocznie pierwsza Santiago i już z daleka dostrzegam siedzącego na ławce Domenico. Wstaje, kiedy tylko nas słyszy i od razu podchodzi do mnie, pochylając się do mojego policzka i całując mnie delikatniej, niż kiedykolwiek.
-Witaj kochanie – szepcze, a ja bezwiednie wstrzymuję oddech.
-Witaj.
Czekamy jeszcze chwilę, widząc idących w naszą stronę Zuzę i Piotra i po chwili w kilkuosobowym gronie żegnamy naszą córkę. Ze łzami w oczach patrzę jak Domenico podnosi z podestu maleńką skrzynkę z jasnego drewna, na której wyrzeźbione zostało jej imię i klękając na ziemi wstawia ją do grobu. Jest przerażająco cicho, nie słychać żadnego szmeru, żadnego płaczu, nawet ja już nie płaczę. Pracownicy domu pogrzebowego układają na pomniku przyniesione przez nas kwiaty i znicze, i po niespełna półgodzinnym pożegnaniu zostajemy przy grobie sami z Santiago.
-Masz do mnie żal prawda? – pytam spokojnie i, choć znam odpowiedź, to wiem, że mi tego nie powie wprost.
-Nie mam i wiem, że mi nie wierzysz – odwraca do mnie głowę – nie będę cię przekonywał, jest mi strasznie przykro, że po tym co razem przeszliśmy, po tylu stratach, jesteś w stanie tak o mnie myśleć. Mam żal wyłącznie do siebie, że pozwoliłem na to wszystko. Powinienem zmusić cię do siedzenia na tyłku, a nie pozwolić latać za bandziorami.
-Domenico? – odwracam się do niego i zbliżam tak, że prawie go dotykam – nie radzę sobie.
Mrużę oczy, kiedy jednym palcem odsuwa z mojej twarzy luźny kosmyk włosów i po chwili czuję na ustach jego oddech i ciepło jego warg.
-Wszystko przetrwamy – szepcze, nie odsuwając się ode mnie i wbija we mnie wzrok.
-Odwieź mnie już do domu – moje wargi drżą ze wzruszenia.
-Oczywiście kochanie, jak sobie życzysz.
-Ale nie do Diego, do naszego domu – na te słowa jego twarz się rozjaśnia i mimo ciężkiej żałoby dostrzegam w nim radość.
Opierając nas o siebie czołami patrzy mi w oczy i splata nasze dłonie.
CZYTASZ
Wciąż dla siebie [Zakończona]
RomanceKontynuacja powieści "Nie dla siebie" 18+ Treść zawiera wulgaryzmy i sceny nieodpowiednie dla dzieci i młodzieży