Rozdział 36
Felicity
Dni zmieniają się w tygodnie i nawet nie wiem kiedy mija magiczna piętnastka mojej ciąży. Magiczna, bo jak do tej pory nie udało mi się minąć tej ilości tygodni. Tym bardziej cieszę się, że wszystko jest dobrze i z dzieckiem, i ze mną. Co prawda moje interesy idą wolniej, niż kiedykolwiek, za to rodzina się sypie. Aśka zebrała ode mnie na środku ulicy, a z Aleksem powoli zbliżamy się do siebie. Nie umiem mu bezgranicznie zaufać i pewnie jeszcze długo tego nie zrobię, ale póki co stara się udowodnić, że wrócił do rodziny i próbuje zatrzeć poprzednie złe wrażenia. Jak na razie dobrze mu idzie. Spędza ze mną bardzo dużo czasu, zwłaszcza odkąd na stałe przeniosłam się do domu. Robi dla mnie jako kurier słodkości, które wpycham w siebie bez opamiętania, chociaż pod tym względem to mam całą armię pomocników, Adam z Gabrielem nie odstają w wyścigu na najlepszego rozpieszczacza ulubionej szefowej, tylko Domenico dba o moje żywienie i przywozi mniej niezdrowe przekąski.
Dziś, mając trochę więcej energii biorę się za odsuniętą i prawie zapomnianą sprawę przyjaciela Vincenta. Dostałam z Włoch parę raportów i muszę się im dokładniej przyjrzeć, zwłaszcza że na froncie nieco ucichło, a to nie jest dobry objaw.
Spoglądam na rozświetlony ekran telefonu i krzywiąc usta odbieram.
-Domenico widzieliśmy się dwie godziny temu – burczę, udając niezadowolenie.
-Jak się czujecie?
-W porządku.
-Denerwujesz się?
-Czym? – pytam zaniepokojona.
-No nie wiem, za tobą się nie zdąży. Ostatnio z obiadu wyszłaś w świetnym nastroju, a za minutę przywaliłaś Aśce.
-Należało jej się! – krzyczę, ale w duchu się z tego śmieję.
-Uderzyłaś ja na środku ulicy w twarz!
-Ale dłonią, powinnam krzesłem, i to gdańskim!
-Ja nie wyrobię z tobą – wzdycha ciężko – a mogłabyś się następnym razem trochę powstrzymać?
-Następnym razem będę miała przy sobie broń – rozłączam się i rzucam telefon na biurko.
Nie będę jej przepraszać i udawać, że to był wypadek. Nie był i zrobiłam to z satysfakcją. Po głębokim oddechu rozsiadam się wygodnie za biurkiem i lekko bujając się w fotelu zaczynam czytać dokumenty. Nie sądziłam, że facet ma tylu wysoko postawionych ludzi, tym bardziej dziwi mnie, że przyszedł do mnie. Szukam czegoś, co byłoby jakimś słabym punktem pana Torelli, czymś, gdzie szybko da się go pokonać, bo teraz nie mam wybitnie ochoty na długie wyprawy. Po dwóch godzinach znów chce mi się spać i nawet nie próbuję z tym walczyć, bo nigdy nie wygrałam, zawsze jest tak samo. Póki mam jeszcze siłę wstaję z fotela i układam się wygodnie na kanapie pod ścianą. Mam tu zawsze przygotowany koc i poduszkę, bo nie ma dnia, żebym chociaż na dwie godziny się nie położyła. Można powiedzieć, że prowadzę w ten sposób bardzo regularny tryb życia.
Kiedy otwieram oczy widzę siedzącego przy biurku Diego. Przekłada kartki i opiera się łokciami o blat biurka. Jest w nim coś, co przykuwa uwagę i, mimo że znam go na pamięć i od lat, i widziałam go w wielu sytuacjach, to nigdy nie potrafię odwrócić od niego wzroku. To facet, który przyciąga niezależnie od wieku, upodobań czy innych preferencji.
-Napatrzyłaś się? - odzywa się cicho, jakby nie chciał mnie przestraszyć i obraca się w fotelu – jak się spało córcia?
-W porządku – podnoszę się i trochę jeszcze niedospana okrywam się kocem – co o tym myślisz?
-Pytasz, bo nie wiesz co zrobić, bo chcesz znać moje zdanie, czy chcesz sprawdzić czy moje zdanie pokrywa się z twoim?
-Nie wiem co zrobić, chcę znać twoje zdanie i to trzecie co nie pamiętam co mówiłeś.
Ojciec kiwa ze zrozumieniem głową i podchodzi do kanapy na której siedzę, przez dłuższą chwilę patrzy mi w oczy i poprawia włosy, które opadły mi na policzek.
-Na twoim miejscu kochanie, to olałbym Vincenta i zajął się sobą, to znaczy tobą.
-Sporo stracę.
-Wiem – wzrusza ramionami i siada na kanapie obok mnie – czasem trzeba stracić, żeby zyskać, tylko znajdź dobry moment na to wszystko. Miej powód, żeby odpuścić inaczej ci nie uwierzy. Przegraj jakieś mało istotne wojenki, niech rozejdzie się wieść, że coś ci nie idzie, że ktoś cię pokonał i on straci czujność, a wzrośnie jego pewność siebie, a to najgorsze co można sobie samemu zrobić. Pycha już niejednego w tej branży zgubiła.
-Może i racja – wzdycham, jakby mi było ciężko, a ojciec kładzie dłoń na moim brzuchu.
Lubię to uczucie, to, że coś tam w środku jest i to, że ktoś poza mną już go kocha. Patrzę jak stary się wzrusza, ale nie ukrywa tego, wiem doskonale o czym myśli, myśli o mamie, o tym jak ona była w ciąży ze mną. Wiele razy słyszałam historię jej ciąży, kiedy Diego zastępował jej mojego tatę. Nie dane jej było zobaczyć pierwszego wnuka, a tak bardzo go pragnęła.
-Zostaniesz na obiedzie? - pytam, opierając swoją dłoń na jego, po czym splatam nasze palce.
-A co macie dobrego?
-Spytaj Bożenkę, bo ona teraz urzęduje w kuchni. Ciągle powtarza, że muszę coś jeść, bo na samych bezach nie da się wyżyć – przewracam oczami – no ja jakoś potrafię. Chodź, zobaczymy co dziś wymyśliła.
Wstaję z kanapy i wyciągam do niego dłoń. Długo na mnie patrzy, aż w końcu całuje moją rękę i nie wypuszczając jej ze swojej wyprowadza mnie z gabinetu.
Spędzam z Diego cały dzień, mam wrażenie, że jest tu z jakiegoś powodu, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale było mu niezręcznie. W zasadzie nawet nie rozmawiamy. Ja, leżąc na kanapie z nogami na poduszkach, trzymam na kolanach laptopa i sprawdzam notowania giełdy i projekty mojego nowego osiedla. Będzie dokładnie takie jakie chciałam, niezbyt duże, z całodobową ochroną, placem zabaw i ścieżkami rowerowymi. Domenico się ze mnie śmieje, ale myślę, że dla rodzin z dziećmi takie ścieżki do nauki jazdy na rowerze będą w porządku. Słysząc trzaśnięcie drzwi wychylam się w stronę korytarza i po chwili pokazuje się moja obstawa, oni są niezastąpieni.
-A wy co? - pytam głośno i patrzę w laptopa, powstrzymując śmiech.
-Nie zgadaliśmy się z czasem – Adam odzywa się pierwszy i podchodzi z wyciągniętą dłonią do Diego, po czym podaje mi tekturowe pudełko z okienkiem na wierzchu.
Unoszę kącik ust i zaciskając powieki zaczynam się śmiać.
-Skąd wiedziałeś, że od rana chodzą za mną eklery?
-Znam cię trochę – uśmiecha się słodko jak zawsze.
Przenosze wzrok z blondyna na Diablo i mrużę lekko oczy.
-Zaraz, a ty nie masz służby dopiero jutro rano?
-Mam.
-To co tu robisz?
-Przyniosłem, ale… - zawiesza na chwilę głos i z szerokim uśmiechem podaje mi papierową torebkę – no nie eklery.
Patrzę na zawstydzonego faceta i niepewnie rozchylam brzegi torebki.
-Panowie – pocieram palcami czoło – ja wszystko rozumiem, ale w tych warunkach, to ja za miesiąc nie zmieszczę się w drzwiach. No co to ma być? Eklery, ptysie…
-Ja niczego nie przyniosłem – Diego nagle się odzywa i pierwszy raz od dawna szeroko się uśmiecha.
-Nie musiałeś, to wystarczy dla kilku osób na cały dzień, a ja to pochłonę sama w ciągu godziny.
-Nie jesteś sama – Adam mówi poważnie, jakby to było jego dziecko i spogląda na mój lekko odznaczający się brzuch.
-Dobra chłopaki, bo to się robi nie do zniesienia. Tato możesz jechać do domu.
-Córcia, ale ja…
-Nie rób ze mnie głupszej, niż jestem. Wiem, że siedziałeś tu dlatego, żeby mieć pewność, że jestem bezpieczna. Mam wsparcie, poza tym zaraz będzie Santiago – patrzę mu w oczy i dopiero po chwili kiwa głowa i podnosi się z fotela – dzięki, że przyjechałeś.
-Kochanie – wzdycha i klęka przy kanapie, kładąc dłoń na moim brzuchu – nie mam niczego lepszego do roboty jak na was patrzeć. I możesz mnie wyganiać, a ja i tak jutro przyjadę.
-Jutro mnie nie ma – rozkładam ręce – jedziemy z Domenico na budowę.
-Felka uważaj!
-Tato błagam, nie jadę nosić cegieł. Jadę z mężem i obstawą.
-Tak czy inaczej – szepcze i całuje mnie w czoło.
Kiedy zostaję z chłopakami, spoglądam raz na jednego raz na drugiego i czekam, aż któryś mi łaskawie wyjaśni, po co przyleźli.
-Wy tylko z ciastkami?
-On tak, ja nie – Adam szybciej się odzywa i wskazuje głową stojącego obok faceta.
-Gabryś, Bóg ci zapłać za ptysie, obiecuję, że zaraz je wciągnę, ale jedź już. Na jutro będę potrzebowała wyspanych ludzi, a nie zombie.
Facet kiwa głową, a uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Kiedy wychodzi, Adam siada w fotelu i nie przestaje na mnie patrzeć.
-No mów, przecież widzę, że nie tylko praca cię tu sprowadza – otwieram pudełko z eklerami i go częstuję.
-Dzięki – odzywa się i opuszcza wzrok – z Martyną mi nie idzie. Mogę o coś zapytać?
-No.
-Co jest gorszą podłością, bycie z nią bez większych uczuć, czy odejście?
-O chłopie! - odkładam pudełko na stolik i poprawiam się na kanapie – to nie do mnie to pytanie. Ale tak teoretycznie… - zawieszam głos i zaczynam się zastanawiać jak bym takie coś odebrała – chyba lepiej jest odejść. Teraz miałaby do ciebie żal i pretensje, które z czasem by minęły, a nie da się zbyt długo udawać miłości i zainteresowania, prędzej czy później to się posypie. A co, aż tak źle?
-Sam nie wiem. Myślałem, że jak zacznie z tobą pracować to ochłonie, dotrze do niej, że to praca, a nie romans.
-Sorki Adaś, ale my się czasem zachowujemy jak zbyt bliscy znajomi i ona mogła to zauważyć. Dla nas i dla wszystkich, którzy znają nas od zawsze to normalny widok, nawet Santiago już przywykł, dla niej powód do rozmyślań i niepewności. Pogadaj z nią, i to szybko.
-Ale o czym? Ona nigdy nie będzie tak ważna… - zawiesza się i zawstydzony podnosi na mnie wzrok.
-Adam – wzdycham i zastanawiam się czy chcę z nim gadać – nie krzywdź jej, to, co zaszło, bo nawet nie było, między nami, to było i nie wróci. Lojalnie cię uprzedzam, że jeśli dowiem się, a dowiem prędzej czy później, że twoje podejście do mnie jest więcej, niż służbowe i przyjacielskie to się pożegnamy. Zrobię to z ogromną przykrością, bo nie wyobrażam sobie lepszego człowieka niż ty, ale to się nie uda. A teraz bardzo przepraszam, ale pójdę się położyć.
Facet kiwa głową i wstaje, podając mi od razu dłoń. Nie pozwalam odprowadzić się do sypialni, ani nie czuję takiej potrzeby, ani nie mam na to ochoty.
Po prysznicu zakładam bawełnianą piżamę z krótkim rękawem i kładę się do łóżka. Wciąż mam w głowie jego słowa, cholera czy ja nie mogłam się wtedy powstrzymać? Przecież to ja wszystko zaczęłam, jak się do niego mizdrzyłam jak kotka w rui i nadstawiałam dupę. Teraz żałuje, bo bardzo go lubię i chciałabym, żeby długo przy mnie był. Budzą mnie dłonie Domenico powoli układające się na moim brzuchu. Cicho mruczę i przyciskam pośladki do jego nabrzmiałej męskości.
-Dziewczyno – szepcze, a jego oddech czuję na karku – zmęczony jestem.
-Ty może jesteś, ale on nie bardzo – śmieję się z wciąż zamkniętymi oczami i jeszcze bardziej poruszam biodrami.
-Weź, bo cię kopnę – odsuwa się ode mnie i odwraca plecami.
-Ciężarną będziesz bił?- przytulam się do jego pleców, lubię zapach jego skóry, a odkąd jestem w ciąży, to mogłabym go wąchać cały czas.
Po chwili Santiago odwraca się do mnie i opiera usta o moje czoło. Powoli i delikatnie obejmuje mnie ramieniem, jakby bał się, że mnie to zaboli i ponownie kładzie dłoń na moim brzuchu.
-Myślisz, że to dziewczynka? - pyta cicho, a ja mrużę oczy ze zmęczenia.
-Jeśli wierzyć w przesądy to tak – szepczę i kładę nogę na jego udzie.
-Jak byś dała jej na imię?
-Sofia – wzdycham coraz mniej przytomnie.
-Ładnie.
-Wiem. Idź spać, a przynajmniej daj spać mi.
Zaczyna bawić się moimi włosami i w lot usypiam, nie potrafię tego opanować i nie bronię się. Odpływam w ukochanych ramionach.
Budzą mnie zbliżające się wymioty. Wybiegam z łóżka i padam na kolana przed sedesem, wylewając z siebie kolejną falę. Po skończonej sesji zamykam klapę i opieram o nią czoło.
-Felicity? - słyszę za plecami głos Domenico, a po chwili czuję jego dłonie na ramionach – co się stało?
-Nic, znów rzygam.
-Cholera – podaje mi ręcznik i pomaga wstać, po czym bierze na ręce i zanosi do łóżka.
Opieram policzek o poduszkę i wcale nie mam zamiaru wstawać. Słyszę jak Santiago krząta się po sypialni, a każdy dźwięk mnie irytuje.
-Możesz przestać? - krzyczę ze łzami w oczach.
Domenico staje przy łóżku i po chwili kuca przed moja twarzą, patrzy na mnie z miłością i litością, wiem, że przeginam, ale to czasami silniejsze ode mnie.
-Może odpuścisz dziś te budowę co? Pojedziemy jak będziesz w lepszym nastroju.
-A jak nie będę w lepszym to co?
-To pojadę sam.
-A weź mnie nie wkurwiaj – zakrywam się cała kołdrą i wychylam się dopiero po chwili – dobra, przepraszam.
-Kochanie, choćbym bardzo chciał, to nie umiem się na ciebie gniewać – rozkłada ręce i szeroko się uśmiecha – a teraz zejdź na śniadanie.
Po jedzeniu wysłuchuję wszystkich uwag Domenico na temat bezpieczeństwa, odbieram telefon od ojca, a na koniec słucham jak mój mąż ustawia ochronę, która ma zadbać o każdą moją sekundę poza domem. Męczące, ale nie mam już siły tłumaczyć, że to bez sensu. Jak ma się coś stać, to się stanie, bez względu na to, gdzie będę i z kim.
Po drodze sprawdzam dokumenty od kierownika budowy, ale kiedy zajeżdżamy na miejsce okazuje się, że połowa z tego, co powinno być zrobione nie jest nawet zaczęte. Staram się jak najdłużej opanowywać złość, ale kiedy facet oczekuje pochwał, to wybucham i daję upust swoim emocjom, wyżywając się na gościu. Drę się na całe gardło, zwracając uwagę wszystkich pracowników jego i swoich.
-Nie będę słuchać pańskich wyjaśnień! Według umowy prace miały postępować według ustalonej kolejności i w konkretnych terminach, a wszelkie zmiany miał pan ze mną konsultować, a przynajmniej mnie o nich informować.
-Tak, ale pani wycofała się z pracy i …
-Znikąd się nie wycofałam! Ma pan tydzień na nadrobienie zaległości, póki co pańska premia zostanie rozdzielona na pracowników, bo to oni będą zapierdalać dzień i noc za pana!
-Zaraz, ale przecież…
-Miał się pan wywiązywać z umowy, miał?
-Tak.
-Wywiązał się pan?
-Częściowo.
-A częściowo, bo? Nie ma pan ludzi? Nie dostał pan materiałów? Nie ma pan potrzebnych zezwoleń? Czego pan do chuja nie miał co?
-To nie zawsze tak jest, jak się wyliczy!
-Panie, nie wkurwiaj mnie pan, bo mi nie wolno się denerwować. Za długo córką swojego ojca jestem, żeby nie wiedzieć na czym świat polega. Nie szło, to trzeba było przyjść. Teraz sam się pan martw, bo ja za tydzień chcę widzieć wszystko nadrobione i bieżące postępy. Żegnam!
Nie czekając na faceta odwracam się i chcę wyjść z placu. Domenico dzielnie dotrzymuje mi kroku i widzę, że się ze mnie podśmiewa, ale ja nie mam dziś humoru i biorę to zbyt poważnie.
-A ty co? Wszystko już masz pozałatwiane?
-Felicity – wzdycha i kręci głową.
-Co? Myślisz, że nie wiem, że też przez moje zwolnione tempo nie wszystko masz ogarnięte? Wiem i nie podoba mi się to. Prowadzimy jeden interes i nie ma mowy, żebyś zawalał coś, bo nie patrzę ci na ręce.
-Kochanie niczego nie zawalam, to, że spotkania są poprzekładane na inne terminy nie zawsze jest moją winą, przecież nie będę za to wydawał wyroków. Po prostu nie za każdym razem będę ci mówił, że ten czy tamten przesunął spotkanie. Przerzuty przez granice są według planów, wywozy z rafinerii są według planów. Przelewy przychodzą i wychodzą terminowo, czego ty się czepiasz?
Biorę głęboki wdech, bo sama nie wiem, o co mi chodzi, ale czuję, że życie wymyka mi się spod kontroli. Nie panuję nad własna firmą, bo zdalnie, to sobie można prowadzić cukiernię… Boże, ale bym chałwy zjadła. Przymykam powieki, a na samo wspomnienie tych włókien słodkich do obrzydzenia mam skurcz żołądka i ślinotok. Nagle otwieram oczy, bo czuję się dziwnie, rozglądam się na boki, ale jest przy mnie tylko Domenico, reszta chłopaków stoi przy bramie. Słyszę huk wystrzału i po chwili ktoś osłania mnie i prowadzi do otwartych drzwi auta. Nawet się nie rozglądam, nie wiem co z Domenico. Podnoszę głowę, kiedy jestem już przed autem i spoglądam w oczy Adama.
-Nie stój tak – popycha mnie, ale zanim zdążę wsiąść, facet obejmuje moje ciało i zamienia nas miejscami.
Słyszę kolejny strzał i cichy jęk Cienia. Odsuwam go od siebie i patrzę na krew płynącą z jego klatki piersiowej. Robi się wokół nas szum, a ja nie jestem w stanie go utrzymać. Padam na kolana przy ledwie przytomnym facecie i wołam pomocy, bo sama nie dam rady. W końcu dobiega do mnie Santiago i próbuje mnie podnieść, ale ja nie tego potrzebuję, potrzebuje jego!
-Adam nie śpij, nie zasypiaj! - krzyczę i klepię go w twarz.
-Królewno… – szepcze prawie bezgłośnie i spogląda na mnie, ale jego oczy są puste.
Nie mogę go stracić. Słyszę syreny karetki, ale on traci już świadomość, porusza ustami, jakby chciał coś powiedzieć i pochylam się do niego, szepcze coś niezrozumiale i zaczynam już płakać, nie dam rady bez niego. Ratownicy przekładają go na nosze i widzę, że znów coś mówi, pochylam się nad nim i zanim coś powie, przestaje oddychać.
Krzyczę, żeby go ratowali i rozpoczynają reanimację, jednak nie pozwalają mi wsiąść do karetki.
CZYTASZ
Wciąż dla siebie [Zakończona]
RomanceKontynuacja powieści "Nie dla siebie" 18+ Treść zawiera wulgaryzmy i sceny nieodpowiednie dla dzieci i młodzieży