Rozdział 29

225 14 0
                                    

Rozdział 29

Felicity

Patrzę na rozżaloną dziewczynę i z satysfakcją obracam w palcach pilot. Nigdy nie lubiłam takich sposobów, nie znoszę emocjonalnego szantażu i teraz też nie sprawia mi to radości, ale nie mam wyjścia. Kozłowski musi się poddać, a ona ma mi w tym pomóc.
-To co, powtarzamy sesję z dziewczynkami? - pytam obojętnie i zerkam na ekran.
-Nie masz litości.
-Nie mam i co z tego?
-Czego chcesz? Ja nie robię interesów ani z tobą, ani z ojcem.
Prycham głośnym śmiechem i kręcąc głową siadam przy niewielkim stoliku.
-Chyba mnie nie doceniasz. Myślisz, że nie wiem o tym, że sporo jego kontraktów jest właśnie na ciebie, bo udajecie wieczne konflikty. Jeśli myśleliście, że wrogowie się nie spostrzegą to pudło, spostrzegli się. Twoje publiczne wystąpienia, w których oczerniałaś ojca i tłumaczyłaś siebie jako niewinną istotkę łyknęły tylko proste media. Nikt, powtarzam nikt z branży w to nie uwierzył. Co ty uważasz, że Torelli do śmierci będzie go wspierał? Trzyma go przy sobie ze względu na romans z tobą, bo boi sięm żeby żona się nie dowiedziała.
Laska nagle podnosi na mnie zaskoczony wzrok, potwierdzając tym samym moje domysłu, których pewna nie byłam, a jednak.
-Oj dziewczyno – kręcę głową trochę z niesmakiem – dobra o gustach się nie dyskutuje. Powiem ci jedno, każdy czeka na odpowiedni moment, żeby wkroczyć. Ja zdaje się byłam pierwsza, której twój stary zalazł za skórę – wskazuję na nią palcem i mrużę oczy – a umawiałam się z nim, obiecywał nie wchodzić mi w drogę i lojalnie go uprzedziłam o konsekwencjach i że oberwą za to jego wnuczki, więc miej pretensje do niego, bo zrobił to świadomie.
Kładę pilot na stoliku i szybko nim obracam, wpatrując się w ślad koła jaki sobą tworzy. Nagle zatrzymuję rozpędzony przedmiot i naciskam guzik.
-Nie! - laska krzyczy i znów spogląda w ekran, który po chwili wyłączam.
-To nie kino – warczę i patrzę na łzy w jej oczach – współpracujesz czy zwiększyć moc?
-Po co pytasz, przecież nie mam wyjścia.
-Wyjście masz – krzywię lekko usta i wzruszam ramionami – ale czy dobre…
-Mów czego chcesz i wypuść moje dzieci!
-Jak ty masz na imię, Alina Alicja?
-Alisa – warczy trochę groźnie
-No tak Alisa, siadaj Aliso – wskazuję jej krzesło naprzeciwko siebie – nazwiska osób, z którymi po cichu współpracuje twój ojciec – podaję jej kartkę i długopis.
Dziewczyna z nienawiścią patrzy mi w oczy, ale już po kilku sekundach zaczyna coś pisać. Jak na razie nie staram się tego czytać i czekam spokojnie, aż skończy i dopiero teraz przysuwam do siebie kartkę i z litościwym uśmieszkiem oddaję ją z powrotem.
-Wszystkich.
-No…
-No! Wszystkich i od razu współpracowników męża.
-Wiesz co pieprz się! - zrywa się z krzesła pochylając w moją stronę, a ja bez żadnego zastanowienia uderzam ją w twarz, że aż się chwieje.
-Posłuchaj – chwytam ją za włosy i przyciągam do siebie – twój stary chciał mnie zabić, skoro nie chcesz mi pomóc to ok. ściągnę go tutaj i ja jego zabiję.
Nie czekając co powie rzucam nią o podłogę i wybiegam z pokoju. Za drzwiami czeka już na mnie wkurzony Gabriel. Łapie mnie za łokieć i odciąga na bok, a ja zaskoczona jego zachowaniem spokojnie daję się prowadzić.
-Dzieci prądem? - szepcze, ale jego głos jest nadzwyczajnie poważny.
-Wiem! - wyrywam rękę z jego uścisku – wyobraź sobie, że dałam najmniejszą możliwą moc, nawet ich to nie zabolało, mogło jedynie przestraszyć. Co z Kozłowskim?
-Jedzie już na Warszawę.
-Ściągnijcie go do mojego biura i pilnujcie.
-Pani Santiago, ja się zazwyczaj nie wtrącam…
-Wiem – mówię przez zaciśnięte zęby – dziewczyny zostają tutaj.
-To nie jest dobry pomysł.
-A masz inny, bo ja nie – patrzę jak kręci głową – i dlatego muszę złapać się tego, co mam. Nie wiem co zrobię, muszę go odciąć od wsparcia… - szepczę już bardziej do siebie, niż do niego – kogo największego poza konsulem ma przy sobie?
Gabriel patrzy w sufit, a po chwili wyjmuje telefon i coś w nim sprawdza.
-Ten gość co przejął za długi te lotniska… jak on się nazywał?
-Langer – śmieję się i wyjmuję telefon z kieszeni – jesteśmy w domu.
Chwilę czekam na połączenie, ale wiem, że odbierze.
-Kto to się odezwał – słyszę jego wesoły głos i sama zaczynam się śmiać – pani Santiago zmieniła zdanie?
-Być może – wzdycham – jest interes do zrobienia.
-Z panią każdy interes to czysta przyjemność.
-Mam nadzieję, ale ten interes jest do zrobienia natychmiast. W ciągu kilku minut musi być po sprawie.
-No proszę, sprinterka mi się trafiła – przewracam oczami i biorę wdech – w innych sprawach też pani taka szybka? No mów złotko.
-Oddam panu swoją flotę za pół ceny, którą zaproponował mi pan ostatnio – wstrzymuję oddech i czekam, aż się odezwie, ale facet jest chyba zaskoczony, bo milczy.
-No przyznam, że nie tego się spodziewałem – odzywa się po chwili – bankrutujesz?
-Przeciwnie. Mam kilka warunków.
-Słucham.
-Po pierwsze nie sprzeda pan moich samolotów i będę miała możliwość odkupienia ich razem z lotniskiem, za cenę, którą ustalimy na nowo.
-Ciekawe.
-Dwa – zawieszam się na chwilę i modlę, żeby się zgodził – zrywa pan współpracę z Kozłowskim, natychmiast i jeśli to możliwe, to odcina pan go od wszystkich, do których jest pan w stanie dotrzeć.
Słyszę głośne oddechy w słuchawce, a z każdą mijającą sekundą ulatują moje nadzieje. W końcu facet chrząka jakby miał mi tu przemowę wygłosić, a ja wstrzymuję oddech.
-Zaskoczyłaś mnie – odzywa się w końcu – nie byłem przygotowany na coś takiego, ale to interesująca propozycja. Co prawda tych maszyn jest tylko dwie, ale plac masz w dobrym miejscu. Cena też mi się podoba. Dorzuć Hiszpanię i jesteśmy kwita.
-Myślałam, że skończyliśmy ten temat.
-Nie do końca, dalej mi się tam podoba, a ty rozsiadłaś się na całej Maladze i Walencji.
-No w zdrapce to ja tego nie wygrałam! - podnoszę głos, chociaż to nie najlepszy pomysł.
-Koleżanko, teraz to ja stawiam warunki.
Klnę pod nosem i kopię kilkukrotnie w drewniane drzwi, bo stracę tym samym sporo kasy.
-Dobra, Malaga albo Walencja, dwóch nie dam – mówię dość groźnie, ale tak serio to się boję.
-Dobra umowa stoi, Malaga moja.
-Co z Kozłowskim? - dopytuję.
-Jakim Kozłowskim? Nie znam człowieka.
-Ok. Dzięki.
-Jutro będę w centrum, to do ciebie zajadę.
-Jasne zapraszam, rozumiem, że z byłym już współpracownikiem załatwisz to teraz.
-Dla ciebie wszystko kochanie.
-Do zobaczenia – rozłączam się i opieram czoło o ścianę.
Dopiero po kilku głębokich oddechach otwieram oczy i spoglądam na stojącego obok Diablo.
-Sporym kosztem – odzywa się, a ja przewracam oczami.
-Lepsze to, niż moje życie, poza tym nie oddam mu tego we wieczyste władanie. Przyjdzie moment, że jeszcze o to zawalczę.
-Został konsul.
-To już mniejszy problem. Kozłowski jest idiotą i tchórzem, jedziemy.
Zostawiam dwóch ludzi do pilnowania dziewczyn, a z pozostałą dwójką jadę w stronę Warszawy. W czasie drogi dzwonię do Falickiego, mam nadzieję, że uda mu się wszystko ogarnąć na czas.
-Żyjesz? - odzywa się pierwszy.
-Nawet dobrze żyję, słuchaj…
-Porwałaś córkę Kozłowskiego?
-I wnuczki – mówię z dumą i wręcz widzę jak wkurzony przewraca oczami  - nie bój się. Teraz tak, Kozłowski stracił wsparcie Langera, teraz musi stracić konsula.
-Ty jesteś nienormalna! - krzyczy, choć robi to bardzo cicho.
-Ocena zdrowia psychicznego przełożonych nie należy do twoich obowiązków, rusz głową. Możesz mu nakłamać, ile zdążysz, za pół godziny Kozłowski ma już nie mieć wsparcia Torellego capito?
-Nie widzę tego – mruczy, czym jeszcze bardziej mnie wkurza.
-Nie musisz! Za pół godziny Kozłowski zadzwoni do konsula po wsparcie, a ten ma już mieć go w dupie!
Rozłączam się i spoglądam na wpatrzonego w szybę faceta. No przecież wiem, że ryzykuję. Staram się być spokojna, ale marnie mi to wychodzi, z każdym przejechanym kilometrem bardziej się denerwuję. W końcu dojeżdżamy pod budynek i po głębokim oddechu wysiadam i w asyście dwóch rosłych mężczyzn, udając całkowity luz, zmierzam w stronę swojego biura. Już z daleka widzę siedzącego w fotelu faceta i dwóch moich ludzi przy drzwiach. Witam się z nimi i otwieram drzwi.
-No dzień dobry – witam się, ale facet nie podziela mojego entuzjazmu i podrywa się z fotela, uderzając mnie prosto w policzek.
Zaskoczona łapię się za twarz, ale zanim cokolwiek zrobię Gabriel jednym ciosem zwala go z nóg i zaczyna się łomot.
-Hej! - wołam i łapię go za rękę – już dość, bo nie będę miała z kim gadać.
Facet lekko zdyszany podnosi na mnie wzrok i wstaje z kolan.
-Przynieść jakiś okład? - łapie mnie delikatnie za szczękę i z zainteresowaniem ogląda mój policzek.
-Nic mi nie będzie – kładę dłoń na jego nadgarstku i lekko odpycham od siebie.
-Mam zostać?
-Nie. Poczekaj za drzwiami.
Facet chwilę patrzy mi w oczy, po czym wychodzi, a ja staję obok obitego faceta.
-Chcesz coś dodać? - pytam z drwiącym uśmiechem.
-Nie dasz mi rady.
-Serio?
-Mam w rękach dwóch największych w tym mieście.
-Ojej, zaraz się rozpłaczę – krzywię usta i kładę telefon na biurku.
-Posłuchaj dziwko…- zawiesza głos i wyjmuje dzwoniący telefon.
Nie zwracając na mnie uwagi odbiera, ale nie bardzo jest zadowolony z tego co słyszy. Blednie i kilkukrotnie otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć. Nawet się domyślam kto dzwoni. Czekam, aż panowie skończą rozmowę i z triumfalnym uśmiechem spoglądam na wręcz trzęsącego się z nerwów Kozła.
-Coś się stało? - pytam, udając troskę.
-Ty szmato! - podnosi się z fotela, ale słysząc za plecami otwierane drzwi od razu siada z powrotem.
-Szmato? A czemu tak niemiło? Chyba ma prawo do robienia interesów, wolny rynek jest.
-Nie wskórasz niczego, każdy w tym mieście ma u mnie jakieś zobowiązania, każdego trzymam za gardło i nie dam się zrobić małolacie tylko dlatego, że kupiła kogoś za samolot.
-Słusznie – wzdycham i podsuwam mu pod nos telefon z nagraniem dziewczynek.
Facet patrzy przez chwilę, ale w końcu i jego nerwy puszczają.
-Pożałujesz!
-Ciekawe kogo tym razem poprosisz o pomoc?
Facet bez słowa wyjmuje telefon i dzwoni, ale chyba ktoś nie chce z nim rozmawiać, czyżby Mateusz załatwił już sprawę? Facet próbuje się połączyć kilka razy, ale bezskutecznie.
-Niech zgadnę – przykładam palec do ust – Marco Torelli też nie chce z tobą gadać? O jak mi kurwa przykro, co za niespodzianka! Wiesz – opieram się łokciami o blat i ściszam głos – wydaje mi się, że to tylko tobie wydaje się, że trzymasz wszystkich w ręku. Tak naprawdę, to u każdego zostawiłeś sobie furtkę w razie kłopotów i wygląda na to, że ktoś w nich zamki pozmieniał. Bęc!
Facet znów wybiera czyjś numer, a moja pewność siebie zaczyna opadać, nie wiem ani do kogo dzwoni, ani po co. Na szczęście tym razem też nikt nie odbiera i podobnie jest w innych przypadkach.
-Wypuść dziewczynki – tym razem jego głos jest pełen strachu i wręcz błagania.
-Za darmo?
-Czego chcesz?
-Od ciebie? Wszystkiego – szczerzę się w uśmiechu – chcę pisemnej deklaracji o zaniechaniu przez ciebie, twoją rodzinę, wspólników jakichkolwiek działań przeciwko mnie i moim interesom, i rozesłanie tego dokumentu do wszystkich, których może to zainteresować. Od dziś schodzisz mi z drogi zanim się na niej pojawię.
-To wszystko?
-Chcesz coś dorzucić?
-Myślałem, że jesteś większą materialistką
-Wypraszam sobie – wzdycham – cenię sobie spokój, a patrząc na to ile osób cię zostawiło i w najbliższym czasie zostawi, to nie miałbyś z czego mi zapłacić. Dla mnie wystarczającą satysfakcją będzie patrzenie jak roznosisz listy motywacyjne, żeby znaleźć pracę, kto wie, może i do mnie się zgłosisz.
Facet marszczy brwi i zabiera się za pisanie, a moje nerwy po chwili zaczynają puszczać. Wciąż nie jestem pewna skuteczności tego zabiegu, ale może zapewni mi to chociaż chwilowy spokój. Muszę mieć czas na ułożenie planu zwycięstwa. Udając zniecierpliwienie stukam palcami o blat biurka i po chwili facet podsuwa mi pod nos swój telefon z otwartym dokumentem. Uważnie czytam każde zdanie, nie chcąc pominąć żadnego słowa i z uznaniem kręcę głową.
-Do mnie też wyślij, powieszę to sobie na ścianie.
-Wiesz, że to nie koniec?
-Pożyjemy, zobaczymy, a teraz ruchy, bo dziewczynom już pewnie nudno.
Patrzę jak wpisuje odbiorców i po chwili pika mój telefon, oznajmiając przychodzącego maila.
-Piękne dzięki – wstaję z fotela i pokazuję mu drzwi.
-A co z…
Za godzinę będą w domu.
Bez słowa go mijam i razem z ochroną wsiadam do windy. Dopiero teraz się rozluźniam i opieram głowę o zimną ścianę.
-Ok? - czuję na sobie ciepły dotyk i otwieram oczy.
-Ok – wzdycham i lekko odsuwam się od stojącego przy mnie Gabriela – martwiłam się, że coś się spieprzy.
-Falicki dzwonił, prosił, żeby się pani skontaktowała.
-Jasne – mruczę z zamkniętymi oczami i czekam, aż drzwi widny się otworzą.
W drodze do domu daję znać ludziom, żeby odwieźli dziewczyny na miejsce i wracali do domu. To był zdecydowanie za szybki dzień. W domu padam na kanapę i zanim wyjmę telefon usypiam. Czuję jak ktoś przyjemnie głaszcze moją twarz i odsuwa do tyłu luźne włosy. Podnoszę powieki i wbijam wzrok w oczy Mateusza.
-A ty tu czego? - chrypię i ostatkiem sił siadam, opierając głowę o poduszkę.
-Martwiłem się, miałaś zadzwonić po rozmowie z Kozłowskim.
-Padłam, przepraszam. Co zrobiłeś z konsulem?
-Nic, nawet z nim nie gadałem.
-Co? - nagle się rozbudzam i zaraz wybuchnę.
-No zastanów się, miałem latać po mieście od biznesmena do biznesmena?
-I co?
-Nic – wzrusza ramionami – łatwiej i szybciej było zawiesić połączenia Kozłowskiego. Efekt ten sam, a może nawet lepszy, bo teraz myśli, że nikt nie chce z nim rozmawiać.
Parskam głośnym śmiechem i pokazuję mu umowę, którą ze mną zawarł.
-Czyli sam sobie spod dupy stołek wykopał? - chłopak śmieje się w głos i pociera twarz dłońmi.
-Na to wychodzi. Tak czy inaczej Alisa i bliźniaczki są już w domu.
- On tak łatwo nie odpuści, będzie szukał na ciebie sposobu. Wiesz, że sporo ryzykowałaś?
-Wiesz, że na tym polega moje życie?
-Bałem  się, że narobisz głupot dziewczyno – niespodziewanie zsuwa się z fotela i klęka przy moich nogach.
Zaskoczona patrzę mu w oczy, kiedy łapie moje dłonie i przyciąga do ust, ale nie pozwalam mu na nic więcej, zdaje się, że to i tak zbyt wiele jak na służbową relację. Wstaję z fotela i nie odwracając się za siebie odchodzę kilka kroków.
-Chyba już pora na ciebie, chciałabym odpocząć – mówię dość chłodno i kiwam głowa w stronę drzwi.
-Jasne – podchodzi bliżej, a ja opuszczam wzrok, bo jakoś mi niezręcznie – dobrej nocy – szybko całuje mój policzek i wychodzi.
Oj, chyba pan Mateusz na zbyt wiele sobie pozwala, a co gorsza, to pewnie trochę moja wina. Trzeba będzie ograniczyć kontakty. Zmęczona idę pod prysznic i po długiej kąpieli ubieram satynową piżamę z krótkimi spodenkami i schodzę do salonu. W domu panuje słodka cisza przerywana cyknięciami zegara i tego dziś potrzebuję. Niestety coś przerywa mój spokój, słyszę czyjeś kroki i rozglądam się za pistoletem, dopiero po chwili przychodzi mi do głowy, że przecież na podwórku jest ochrona. Wyglądam w stronę korytarza i rzucam się Domenico na szyję. Facet obraca mnie kilka razy wokół siebie i mocno całuje. Tęskniłam, jasna cholera jak ja tęskniłam!
Całuję go chyba bardziej, niż on mnie i nie odrywając od niego spragnionych ust zrywam z niego koszulkę i wdycham zapcha jego ciała.
-Warto było tyle godzin jechać – warczy w moje usta, a ja już czuję wilgoć w majtkach, co ten facet potrafi ze mną zrobić – masz ochotę na kolację?
-Na stół mam ochotę – mruczę, przygryzając jego wargę i czuję jak niesie mnie do kuchni.
Moje pośladki opierają się o chłodny blat, a ręce Domenico sprytnie wsuwają się pod koszulkę, odnajdując piersi i zaciskając się na twardych sutkach. Cicho syczę, pragnąc go więcej i oplatam go nogami. Santiago kładzie mnie na stole i obniża pocałunki na mój dekolt i piersi, jest obłędny, bawi się mną, dając rozkosz i wzbudzając coraz większe pożądanie. Chyba się stęsknił, bo szybko zdejmuje ze mnie bieliznę i płynnym ruchem wsuwa we mnie palce. Jęk wyrywa się z moich ust, a plecy same odrywają się od blatu. Kurwa jak mi dobrze! Mam ochotę krzyczeć, bo dawno nie czułam czegoś takiego i, mimo że jest ciągle tak samo, to jednak inaczej. Przesuwa palce szybko i mocno, a usta zaciska na sutkach, ssąc je i kąsając. Nie chcę czekać, pociągam go na siebie i wie co zrobić. Pozbawia się spodni i kieruje swoją męskość prosto we mnie. Przyjmuję go z największą ochotą, chociaż pierwszy ruch sprawia mi lekki ból. Zaczynamy się kołysać i dyszeć, a nasze ruchy z każdą sekundą przybierają na sile. Jęczę w głos, kiedy Domenico zaczyna poruszać szybko moim ciałem, nabijając mnie na siebie jeszcze głębiej, aż w końcu wciska palec w mokrą, wręcz ociekającą łechtaczkę. Krzyk orgazmu niesie się po kuchni, a moje ciało szleje w gorącym spazmie. Wyginam się i prężę, a on nie przestaje mnie pieprzyć. Robi to jeszcze mocniej, ból przeszywa mój brzuch, krocze, a nawet nogi i trzęsę się, czując jak kolejna fala zalewa moje ciało. W końcu z głośnym jękiem kończymy oboje, a nasze oddechy łączą się w głośną i nierówną muzykę. Facet opiera czoło o mój obojczyk, a jego oddech przyjemnie łaskocze wilgotną skórę.
-I znów będę się musiała wykąpać – dyszę i z trudem przełykam ślinę.
-Jak pani każe – uśmiecha się i cmoka mnie w usta.
Piszczę i mocno się go trzymam, kiedy podnosi mnie ze stołu i nie zwracając uwagi, że jesteśmy nadzy niesie mnie przez salon, aż do sypialni. Odstawia mnie dopiero w łazience, ale zanim wejdę pod prysznic słyszę z sypialni dzwonek telefonu. Od razu podchodzę, bo o tej porze to raczej żadna pierdoła i z lekkim strachem odbieram telefon od Diego. Chwilę słucham i zaciskam zęby, a kiedy się rozłączam czuję na sobie dłonie męża.
-Kochanie?
-Mama jest w szpitalu – mówię łamiącym się głosem i po chwili wybucham płaczem.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz