Rozdział 37

214 17 0
                                    

Rozdział 37

Felicity

Stoję przy drzwiach na salę operacyjną i już nawet nie płaczę, cierpliwie czekam na wieści, muszą być dobre. Domenico co chwilę odbiera telefony albo gdzieś dzwoni, a ja nie spuszczam z oczu przeszklonych drzwi. Zabiję, ktokolwiek to zrobił, to już nie żyje. Nie będę się bawić w kotka i myszkę, nie będzie negocjacji i rozmów, będzie wyrok, jeden strzał i po wszystkim.  Niech tylko dowiem się kto był taki dowcipny.
-Kochanie zaraz będzie Gabriel, pojedziesz z nim do domu, trzeba powiadomić Martynę.
-Martynę zawiadomię, jak już będę coś wiedziała, a ja nigdzie się nie ruszę dopóki nie zobaczę Adama żywego.
-Kochanie, nie powinnaś teraz…
-Nie rozumiesz? - krzyczę przez łzy – nie wyjdę stąd, dopóki nie zobaczę go żywego! Ocalił mi życie! Nam! Niech się dzieje co chce, ja muszę go zobaczyć i albo znów przywitać, albo pożegnać! - płaczę już w głos – nie zostawię go, a jeśli on nie… to jestem mu winna pożegnanie.
Santiago z długim wydechem obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. Wiem, że się martwi, ja też, ale nie mogę go tu teraz zostawić. Podnoszę wzrok, słysząc kroki na korytarzu i przewracam oczami na widok Diego.
-Boże drogi! - prawie na mnie krzyczy – czy ty musisz zawsze się narażać? Mało masz problemów?
-Tato nie zaczynaj!
-Czy ty nie rozumiesz…
-Rozumiem! - przerywam mu – ale nie dam się zastraszyć. Dowiem się kto to był i go zlikwiduję, później spokojnie wrócę do domu, zrobię sobie gorące kakao i zalegnę na kanapie z kilogramem chałwy!
Obaj patrzą na mnie, jak na wariatkę, ale się uśmiechają, dobrze wiedzą, że nie odpuszczę i jedyne, co mogą w tej sytuacji zrobić, to pomóc mi, żeby przyspieszyć cały proces.
Odwracam się, słysząc hałas za plecami i z trwogą spoglądam na wiezionego na łóżku blondyna. Dopadam do niego i ze łzami w oczach patrzę na rurki, którymi jest podłączony do aparatury. Ktoś mnie zatrzymuje przed drzwiami do sali i nie pozwala wejść do środka. Wyrywam się i spoglądam w twarz lekarza.
-Pani jest z rodziny?
-Jestem pracodawcą – odpowiadam spokojnie, ale już widzę, że to nie będzie miła rozmowa – co z nim?
-Nie mogę udzielić informacji.
-Nie pytam o szczegóły, niech pan powie czy przeżyje.
-Przykro mi, ale nie mogę – facet chyba nie wie, że ja nie uznaje takich odpowiedzi.
Nie zwracając na niego uwagi otwieram drzwi i, mimo że mnie zatrzymuje, to podchodzę do łóżka Adama i siadam na krześle.
-Musisz żyć – łapię jego dłoń i z trudem powstrzymuję łzy – potrzebuję cię, zawsze będę cię potrzebowała.
Odwracam głowę w stronę szyby i po twarzy Diego widzę, że coś już wiadomo.
-Zemszczę się zobaczysz - uśmiecham się i odkładam jego dłoń.
Po wyjściu z sali dopada do mnie lekarz.
-Kim pani jest, żeby podważać moje polecenia?
-Skończ człowieku – burczę niezadowolona i odwracam się do ojca – co macie?
-To Woźny – odzywa się i wzrusza ramionami.
-Woźny – powtarzam i kręcę głową- mało zebrał?
-Sam z siebie to on na ciebie nie napadł – tym razem odzywa się Domenico – nie miał po co.
-Nie miał albo i miał – zaplatam ręce na piersiach i zaczynam krążyć po korytarzu.
W końcu wyjmuję telefon i dzwonię do pana gliny, niech się przyda. Nie odbiera od razu, czekam kilka sygnałów i dopiero przy trzecim połączeniu słyszę jego głos, ale jest cichy jakby się ukrywał.
-Dziewczyno ja tylko sprzątam po tobie – śmieje się – nie odbierałem, bo byłam na spotkaniu w sprawie tej strzelaniny, niestety techników musiałem tam wysłać, więc jeśli twoi ludzie użyli broni to będzie słabo.
-Nie wiem czy ktoś strzelał – mówię spokojnie – dla mnie ważne kto to był i czy ktoś z moich ludzi mógł mieć coś z tym wspólnego.
-Myślisz?
-Ciągle mam jakieś przeczucie, że ktoś mnie podkopuje. Aż boje się myśleć kto. Wiem, że strzelał Woźny, ale z czyjego polecenia, tego nie wiem.
-Woźny już dawno odsiedział swoje i nie wdawałby się w taką robotę.
-Dlatego mnie to martwi. Albo na czyjeś zlecenie wrócił w nadziei, że jego nikt się nie spodziewa, albo to wcale nie on i ktoś mi go podsuwa pod nos dla zmyłki.
-Co ja się z tobą mam – wzdycha ciężko, jakby już umierał.
-Źle ci?
-Skąd, dobrze jak jeszcze nigdy. Daj mi chwilę, a ty może odpocznij co?
-Nie zmęczyłam się jeszcze, masz minutę!
Rozłączam się i siadam na krześle pod ścianą. Co mi nie gra? Cos jest nie tak! Próbuję sklecić w głowie całą moją przeszłość odkąd zajęłam się biznesem, wszystkich ludzi, którym pomogłam i których zniszczyłam, sojuszników i wrogów, każdego, kto miała jakikolwiek wpływ na moje decyzje i każdego, kto stanął mi na drodze. Tego jest za dużo i każdy jest teraz podejrzany łącznie z własnym ojcem, mężem  i bratem. Aleks? Nie to już paranoja, chyba szybciej Aśka próbowałaby mnie sprzątnąć, żeby dostać się do Domenico. W końcu dzwoni mój telefon i bez zastanowienia go odbieram.
-No dawaj – odzywam się pierwsza.
-Słuchaj sprawdziłem połączenia i nie wygląda to dobrze, wychodzi na to, że kilka osób jest w to zamieszanych i…
-Kto mu zlecił odstrzał?
-Wychodzi, że Kozłowski, ale to wątpliwe, nasi ludzie szykują podsłuchy sprawdzimy, o czym teraz będzie gadał i z kim.
Zaciskam szczęki, słysząc to nazwisko i jedno jest pewne, gość tego nie przeżyje, choćbym miała go szukać na końcu świata, to go dorwę i rozerwę w rękach.
-Jadę do niego, nie podaruję mu tego! – krzyczę, a mój głos odbija się od pustych ścian.
-Nie rób głupot, on się ciebie spodziewa.
-Wiem, zrób tak, żeby się nie spodziewał, nie wiem zaaresztuj mnie dość głośno, niech wszyscy w warszawie wiedzą, że mnie nie ma!
-Musisz dać mi trochę czasu, nie ogarnę tego w minutę.
-Masz pięć!
-To musiałoby trafić do mediów, przecież nie będę dzwonił do każdego gangstera, żeby ich poinformować do cholery!
-Nie krzycz na mnie tylko myśl – płaczę i odwracam głowę do stojącego za mną ojca.
-Córcia daj mi go – wyjmuje mi telefon z ręki i odchodzi na bok.
Wpatruję się w niego i czekam, bo chyba nic innego mi nie zostało. Po chwili ojciec oddaje mi telefon i kiwa na mnie głową. Spokojnie i wręcz potulnie idę za nim, bo doskonale znam ten wyraz twarzy. Znów to on jest capo. Otwiera mi drzwi samochodu i od razu siadam z tyłu. Chcę spać. Kiedy podjeżdżam pod dom, zastanawia mnie samochód, który tam stoi, ale nie pytam o nic. Dopiero kiedy wchodzimy do domu słyszę znajome głosy i lekko się uśmiecham.
-Pani capo szaleje dzisiaj – Aleksander podchodzi do mnie i całuje w policzek – dbaj o siebie siostra, chcę być wujkiem.
-Już chociaż ty mi odpuść co? - spoglądam na wpatrzonego we mnie Radka i kręcę głową – co to ma być?
-Twój powiększony sztab hakerów – Diego odzywa się nadzwyczajnie spokojnie i zdejmuje ze mnie kurtkę, po czym jakby nigdy nic sadza mnie na kanapie i podkłada poduszki pod nogi – kostki masz spuchnięte, krążenie masz słabe.
-Tato litości.
-Nie tato litości tylko zwolnij.
-Nie dam się zabić.
-Nikt cię nie zabije – Aleksander się wtrąca i otwiera laptopa – nie damy rady w tak krótkim czasie wejść w sieci wszystkich portali, ale jaki problem dołożyć czerwony pasek gdzie się da nie? Coś sobie życzysz konkretnego, czy wystarczy, że Felicja S. aresztowana?
-Tylko, że aresztowana i żeby bez błędów było, bo wstyd – mówię cicho i zaczyna mi się robić przyjemnie ciepło.
Coraz trudniej mi podnosić powieki i jak zaraz się nie obudzę, to zasnę. Na szczęście dzwoni mój telefon, no proszę pan glina.
-Co tam? - mówię cicho i sennie.
-Komuś powiedziałaś?
-Tak – mówię niepewnie i zaczynam się zastanawiać kto mnie zdradza – wie Aleks i Radek, mój technik, ale…
-Dobra, oni mogą – na te słowa oddycham z ulgą – nikomu nie mów, poza nimi nikomu rozumiesz. Później ci to wytłumaczę, ale muszę sprawdzić jeszcze parę rzeczy.  
Zaczynam czuć obawy o własne życie, ktoś bardzo mi bliski musi to wszystko nakręcać, nikt inny nie wie tyle o moim życiu. Opieram skroń o kanapę i normalnie czuję, jak odjeżdżam, słyszę jak chłopaki ze sobą rozmawiają, słyszę klikanie w klawiaturę, wszystko słyszę, ale nie umiem otworzyć oczu.
Budzi mnie dopiero dotyk na brzuchu, uśmiecham się z wciąż zamkniętymi oczami i dopiero kiedy czuję pocałunek na ustach, uchylam powieki.
-Wyspała się królowa?
-Nie, ale jest mi trochę lepiej – mój głos jest ochrypnięty i nie bardzo wiem, co się dzieje – co tam wymyśliliście?
-Ci co trzeba powinni już wiedzieć, póki co telefony się urywają od wspólników. Boją się, że twoje aresztowanie może im zaszkodzić.
-A Kozłowski?
-Triumfuje – Domenico sztucznie się szczerzy – jest teraz pogromcą królowej i dumnie się z tym obnosi.
-Niech się obnosi – burczę i podnoszę się z kanapy.
Niestety zanim dobrze stanę na nogach kołysze mi się w głowie i znów siadam.
-Kochanie? W porządku?
-Tak, nie jadłam – mówię cicho i pochylam się do przodu, bo aż mi niedobrze.
-Przyniosę ci coś, siedź – kuca przede mną i próbuje spojrzeć w oczy.
-Nic mi nie jest.
-Nie dyskutuj, przyniosę coś do jedzenia.
Wybiega z salonu i zanim spróbuję się podnieść, przynosi mi miskę pierogów, no ludzie kochani!
-Boże jak pachną – wyciągam rękę i odbieram jedzonko.
-Bożenka chyba to przewidziała – mruży oczy, patrząc jak wpycham sobie całego pieroga do ust.
Boskie, z kapustą i grzybami, na ostro, takie jak lubię najbardziej i jeszcze okraszone smażoną cebulką ze skwarkami, no niebo w gębie. Aż się chce być w ciąży jeśli ma się takie przywileje.
-Chcesz jednego? - pytam z pełnymi ustami i podaję mężowi miskę – ale tylko jednego.
-Jedz kochanie, na zdrowie – uśmiecha się słodko i przenosi wzrok na mój brzuch – co chcesz teraz zrobić?
-Poczekam do wieczora, niech spokojnie pójdzie spać, a później wyciągnę go z łóżka.
-I co?
Wzruszam lekko ramionami i układając dłoń w pistolet celuję w Santiago.
-Jesteś pewna, że to dobrze?
-Jestem pewna, że nie chcę go już więcej widzieć. Żałuję, że nie skończyłam tego wtedy, kiedy zaatakował nasz konwój, tylu moich kierowców zginęło! - krzyczę z żalem – później tylko robił mi pod górkę, a teraz się doigrał, mam dość patrzenia przez palce i zastanawiania się skąd jaśnie pan teraz wyskoczy. Czekam tylko na potwierdzenie od Falickiego.
-Odebrałaś mu wszystko ostatnim razem.
-Nie broń go! Chciał mnie zabić! Zabić nasze dziecko! A Adam nadal nie wiadomo czy przeżyje! Mam mu to odpuścić? Never!
-Nerwy ci szkodzą – wciąż jest spokojny za to ja wkurwiam się za dziesięciu.
-To mnie nie denerwuj!
Patrzę mu z pretensją w oczy i znów biorę się za jedzenie. Do późnego wieczora organizuję ludzi i ustawiam wszystko tak, żeby poszło sprawnie i bez zbędnych komplikacji. Dzwonię do Martyny, ale Adam wciąż jest nieprzytomny. Jego stan jest ciężki, ale stabilny i to jest dla mnie najważniejsze. Dochodzi północ, kiedy ubrana w czarne spodnie i czarny, dopasowany golf wychodzę z domu. Moje obcasy stukają o kostkę przed domem i zanim dojdę do samochodu Santiago okrywa mnie skórzaną kurtką. Zatrzymuję się przed stojącymi na placu ludźmi i po wzięciu głębokiego oddechu ponoszę na nich wzrok.
-Panowie liczę na was – mówię poważnie – nie jedzie nas wiele, żeby nie rzucać się w oczy i musimy sobie dać radę. To nie będzie łatwe, ale wierzę, że mnie nie zawiedziecie. To jest moja prywatna wojna i jeśli ktoś nie chce brać w niej udziału, to może zostać, nie będę wnikała i nie wyciągnę żadnych konsekwencji z takiej decyzji – uważnie rozglądam się po twarzach zebranych ludzi i rozpiera mnie duma, że mam taki zespół, a z drugiej strony obawiam się, że jest zbyt dobrze -Kozłowski ma zostać dla mnie – dodaję po chwili i od razu siadam na tylnej kanapie wozu.
Domenico siada obok mnie i w asyście siedmiu aut wyjeżdżamy z posesji. Całą drogę rozmyślam o tym co tam się stanie i co jest dla mnie najlepsze. Nie wiem, co facet chciał uzyskać, ale to teraz bez znaczenia, może przed śmiercią coś ciekawego mi powie. Dawno nie czułam tego strachu, jaki towarzyszy przed akcją. Dawno nie strzelałam i dawno nikogo nie zabiłam, zawsze starałam się omijać śmierć i póki co dawałam radę. Może Diego miał rację, że czasem nie ma innego wyjścia i że czas przywyknąć. Jam mimo że mam na koncie kilka zgonów, nie przywykłam, za każdym razem budzi to we mnie taki sam rodzaj wyrzutów i obrzydzenia do siebie.
-Kochanie błagam zostań w samochodzie, nie wychodź – Domenico ściska moją dłoń.
-Santiago, nie przekonuj mnie, wiem, że ryzykuję, ale nie mogę teraz się wycofać. Bądź blisko mnie – poważnie spoglądam mu w oczy – też się boję. Obiecuję, że po powrocie zwalniam tempo.
-Już nie wiem jak mam do ciebie dotrzeć.
Nie odpowiadam mu. W ciszy dojeżdżamy do posiadłości Kozłowskiego i stajemy na tyle daleko, żeby nikt nas nie dostrzegł. Na szczęście mieszka daleko od ludzi, więc nie musimy obawiać się sąsiadów. Z samochodów wysiadają moi żołnierze i wyciągają z bagażników kamizelki i broń. Domenico przynosi mi cienką kamizelkę, którą z łatwością schowam pod kurtką i dokładnie ją zapina.
-Ja z Diablo jesteśmy zawsze obok – mówi obojętnie, ale wiem, że to reakcja na nerwy – broń masz naładowaną i sprawdzoną przeze mnie, oba siedemnastostrzałowe.
-Ok.
-Diego zostaje w samochodzie, w razie czego odwiezie cię w bezpieczne miejsce.
-Nie będzie takiej potrzeby.
-W domu czeka pełna ochrona w gotowości, to samo u Diego.
-Nie będzie takiej potrzeby.
-Falickiego powiadomiłem, ma czekać na sygnał, w razie problemów mają odciąć drogę.
-Powiedziałam nie będzie takiej potrzeby! - podnoszę na niego głos i spoglądam mu w oczy – wiesz co różni tę akcję od wszystkich poprzednich?
-Nie.
-On mnie wkurwił – unoszę dumnie głowę i poruszam ramionami – a mnie się nie wkurwia. Skrzywdził jedną z najbliższych mi osób i zapłaci za to – szepczę i spoglądam na pistolet w dłoni -  Do roboty panowie, cicho i szybko.
Kiwam głową na ludzi i ruszamy przez las w stronę oświetlonego domu. Część ludzi skacze przez płot i sprawnie obezwładnia kilku ochroniarzy. Do drzwi podchodzimy w absolutnej ciszy, jednak do środka wpadamy z hukiem. Jest prawie pierwsza i nikt się nie spodziewał gości. Zanim wejdę chłopcy rozbiegają się po wielkim domu i w końcu przyciągają tego kutasa. Dopiero teraz idę przez pusty korytarz i z gracją wchodzę do przestronnego salonu z pogarda patrząc na siedzącego na kanapie Kozłowskiego.
-Co to za czasy nastały, że poddani nie wstają, kiedy wchodzi królowa? - zaplatam ręce na piersiach i staję naprzeciwko niego – ale dziś ci to wybaczam w ramach aktu miłosierdzia  dla skazańca.
-Każ swoim psom mnie puścić! - drze się i dostaje ode mnie w twarz – suka.
Uderzam ponownie i łapiąc go za gardło pochylam się do jego twarzy.
-Posłuchaj skurwielu – zaczynam mówić – nie powinieneś mi wchodzić w drogę dokładnie tak, jak się umawialiśmy, ale wlazłeś i teraz nie miej do mnie o to pretensji.
-Nie wygrasz panienko.
-Być może, ale ty już raczej też nie. Nie będzie kolejnej szansy. Nie jestem dobrą wróżką i już mnie zmęczyły twoje krętactwa, więc pożegnaj się grzecznie z domem bo już tu raczej nie wrócisz.
Kiwam głową do stojącego za jego plecami faceta, ale zanim go podniesie, czuję jak ktoś stojący za mną przystawia mi pistolet do kręgosłupa. Nawet nie drgnę, wpatruję się w oczy Kozłowskiego i nie wierzę, że porwał się na mnie kolejny raz. Kretyn, będzie umierał jeszcze boleśniej, niż zamierzałam. Nikt nie może zrobić kroku, bo zginę, cała załoga czeka na jakikolwiek sygnał, a kątem widzę przerażenie w twarzy Domenico.
-I co, już nie jesteś taka odważna? - głos tego kutasa brzmi w moich uszach.
-Jestem tak samo odważna – mówię z uśmiechem – jeszcze się przekonasz.
Spokojnie wskazuje głową, żeby go rozwiązać i z uśmieszkiem na twarzy czekam, aż wstanie. Dopiero teraz unoszę lekko dłonie w geście poddania, uruchamiając przy okazji alarm zamontowany w zegarku i odliczam trzydzieści sekund. Nie reaguję, kiedy facet się ze mnie śmieje i liczę tylko na to, że będzie stał naprzeciwko mnie. Kiedy wybija ostatnia sekunda, niespodziewanie wkracza moja zapasowa grupa szturmowa. Wykorzystując moment zamieszania obracam się, wykręcając rękę stojącego za mną faceta i wybijam mu pistolet z ręki. Huk wystrzału niesie się po domu i w tym samym momencie przygniatam zdrajcę butem do podłogi, nie zwracają zbytniej uwagi na to, że moja szpilka wbija się w jego nerkę.
-Z tobą się jeszcze rozliczę – syczę przez zaciśnięte zęby i wskazuję głową, żeby go stąd zabrali.
Z ochotą wracam do mojego celu, który teraz nie jest jakoś zbyt rozmowny.
-Jesteś wierzący? – pytam, drwiąc z jego nerwów – to masz kilka minut na rachunek sumienia.
Głową wskazuję wyjście i w asyście swoich ludzi wychodzę na zewnątrz. Chłód nocy nieco mnie orzeźwia i dopiero teraz dopada do mnie Domenico.
-Przepraszam cię – szepcze i kładzie dłoń na moich plecach.
-Za co?
-Miałem cię chronić.
-To było nie do przewidzenia.
-Ty to przewidziałaś – zatrzymuje mnie i całuje – jesteś najlepsza.
-Wiem, tego zdrajcę zostawię tobie – przekręcam głowę na bok i słucham charakterystycznego chrupnięcia.
Wyjeżdżamy w pośpiechu, żeby nie natknąć się na gliniarzy, których na pewno zaraz powiadomi przyszła wdowa, a która została zamknięta w willi, żeby nikogo w razie czego nie rozpoznała. Zatrzymujemy się w środku lasu. Chłopaki wywlekają Kozłowskiego z bagażnika i rzucają nim o ziemię, a ja zaczynam się denerwować, zawsze przed egzekucją mam obawy, nigdy nie mam pewności, czy słusznie robię, czy można mówić o słuszności, odbierając bezpowrotnie życie. Ale pewność, że chciał mnie zabić mam. Z pełną satysfakcją patrzę jak czołga się po mokrych liściach, próbując wstać i kopię go w twarz.
-I co, teraz odwaga ci się zacięła? - śmieję się i ponownie go uderzam – no wstań!
Facet podciąga się na rękach i dopiero teraz dostrzegam w nim strach, nie ma już dla niego ratunku, nie dość, że zginie, to jeszcze pokonany przez kobietę.
-Nie będę tracić na ciebie czasu wiesz, bo spać mi się chce – wyciągam pistolet i odbezpieczam, celując od razu w jego klatkę piersiową.
Nigdy nie strzelam w głowę, zawsze to serce obrywa. Ten przypadek nie będzie inny.
-Chcesz coś powiedzieć na do widzenia?
-Tylko jedna rada dla ciebie, tylko uprzedzam, że może dać ci do myślenia.
-No ciekawa jestem.
-Uważaj na osoby, które do siebie dopuszczasz, to one cię zdradzą, bo mają co.
Zaciskam zęby na samą myśl o bliskich mi osobach i bez zastanowienia wymierzam pistolet. Chwilę patrzę mu w oczy i zanim je zamknę oddaję strzał.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz