Rozdział 15
Felicity
Od godziny patrzę na nieprzytomnego męża i niecierpliwie czekam na wyniki badań. Czułam, że to spotkanie źle się skończy, ale bardziej podejrzewałam zgon od alkoholu, niż wizytę w szpitalu. Spoglądam w okno, w którym spomiędzy budynków wyłania się już słońce i coraz bardziej się niepokoję. Słysząc otwierane drzwi prawie podnoszę się z fotela, ale to nikt z personelu. Spoglądam w trochę przestraszone oczy około czterdziestoletniego faceta. Od razu poznaję Vincenta Torelli i biorę głęboki, uspokajający wdech.
-Nic się nie zmieniło? - pyta, a jego głos nawet szczerze brzmi.
-Jak widać- burczę niezadowolona – może mi pan powiedzieć co się wydarzyło?
-Może po imieniu – pyta cicho i wyciąga do mnie dłoń – Vincent.
-Felicja – trochę niepewnie odwzajemniam uścisk, a facet niespodziewanie pochyla się i całuje moją dłoń – to opowiesz mi co to było?
-Sam nie wiem – wzrusza ramionami i opiera się o parapet – spotkanie jak spotkanie, gadaliśmy o niczym, trochę o interesach, trochę o głupotach, piliśmy… - zawiesza głos.
-Dużo? - pytam dość groźnie.
-No – marszczy lekko nos – nie będę ci wmawiał, że przez całą noc wypiliśmy po drinku. Poszło parę butelek, ale to nie alkohol go pokonał.
Mrużę oczy, bo facet zachowuje się jak dobry kolega, a wiem, że nim nie jest, toczymy wojnę na interesy i nie bardzo mu ufam, jednak póki Domenico jest nieprzytomny muszę się czegoś dowiedzieć.
-Co braliście? - pytam i zaciskam szczęki.
-Żartujesz?
-A ty? Nie jestem dzieckiem i wyobrażam sobie to spotkanie, skoro trafił tu w takim stanie, alkohol i kokaina wciągana z dup dziwek co? - krzyczę, nie zwracając na nic uwagi.
-Dziewczyno opanuj się, ani dziwek, ani koksu nie było – kręci z politowaniem głową – za starzy już jesteśmy na takie przeboje, nie sądzisz? Żaden z nas świadomie nie doprowadziłby się do takiego stanu. Nic nadzwyczajnego nie było zapewniam cię, paru znajomych, trochę alkoholu.
-I chyba zbyt duża ilość towarzystwa mu zaszkodziła – buntowniczo zaplatam ręce na piersiach.
-Zazdrosna jesteś – Vincent się ze mnie śmieje.
-Boję się o niego, to dziwne?
-Wcale – mruczy i oboje spoglądamy na wchodzącego do sali lekarza.
Wstaję z fotela, kiedy do nas podchodzi i czekam na każde jego słowo, ale facet jakoś się nie wyrywa do informacji. Nagle Vincent całuje mnie w policzek, a ja aż drgam.
-Zostawię państwa samych, poczekam na korytarzu – nie czekając na odpowiedź wychodzi, a ja potrząsam głową jakbym chciała się obudzić.
Dopiero po wyjściu Torellego, lekarz zaczyna mówić.
-W krwi pani męża nie znaleźliśmy śladów narkotyków.
Z ulgą wypuszczam powietrze i znów spoglądam mu w oczy, bo wydaje mi się, że to nie wszystko co chce mi powiedzieć.
-Stężenie alkoholu również nie jest tak wysokie, aby miało aż taki wpływ na jego zdrowie. Przepraszam panią, ale medycznie nic mu nie jest.
-Co pan chce powiedzieć? Że zapadł w sen zimowy? W lato?
-Wyniki ma w normie, nie ma tu niczego co mogłoby mu zaszkodzić, sprawdziliśmy również alergie.
-Mąż nie jest na nic uczulony – wzdycham i przenoszę wzrok na monitor przy łóżku.
-Oczywiście będziemy go monitorować i sprawdzimy inne możliwości.
Facet wzrusza bezsilnie ramionami i po chwili zostawia mnie samą.
Cicho podchodzę do łóżka męża i powoli siadam przy nim, łapiąc jego dłoń. Sama nie wiem co mam myśleć, byłam pewna, że badania coś wykażą, ale najwyraźniej jest mu coś, czego nikt się nie spodziewa. Drgnięcie jego dłoni przerywa moje wywody. Spoglądam w jego twarz i dotykam palcem policzka.
-Hej – szepczę i pocieram kciukiem blade wargi – obudź się.
Jego powieki drżą, jakby nie miał siły ich unieść, ale po chwili spoglądają na mnie lekko jeszcze nieprzytomne oczy.
-No nareszcie – mówię ze łzami w oczach.
-Co jest Maleństwo? - chrypi i głośno przełyka ślinę.
-To ja się powinnam spytać co jest, do cholery! Jak możesz mnie tak straszyć? - krzyczę, a on mimo swojego stanu zaczyna się głośno śmiać.
-Przy tobie to ja nawet umrzeć nie będę mógł, bo jak zaczniesz krzyczeć to zmartwychwstanę.
-Ty sobie ze mnie nie żartuj! To ja tu od zmysłów odchodziłam!
-Przepraszam – marszczy brwi i stara się podciągnąć i usiąść – co mi się stało? Pamiętam wszystko jak przez mgłę.
-A co pamiętasz? Bo według badań, jakie ci zrobili to jesteś zdrowy.
Domenico marszczy brwi i palcami pociera czoło, a ja czekam na każde jego słowo.
-Byłem u Vincenta – kiwa głową, jakby sam siebie próbował do tego przekonać – rozmawialiśmy o przejęciu przez ciebie władzy, chciał robić z tobą interesy, najpierw się pokłóciliśmy, ale później rozmowa już była spokojna, piliśmy koniak, a potem zrobiło mi się dziwnie słabo.
Patrzę na niego z niedowierzaniem i mam złe przeczucia.
-Domenico, powiedz prawdę, inaczej niczego się nie dowiemy.
-Mówię prawdę.
-Santiago nie wkurwiaj mnie! - krzyczę i wstaję z łóżka – Do Vincenta pojechałeś po południu, a do szpitala trafiłeś po piątej rano! Długa ta wasza rozmowa!
-Nie byłem u niego tak długo!
-Nie? To gdzie byłeś, bo na pewno nie ze mną! Do mnie o świcie dzwonili ze szpitala! Może ja się powinnam zapytać z kim byłeś co?
-Kochanie niczego nie pamiętam.
-Jasne – wzdycham i siadam wygodnie w fotelu – a może na początku imprezki wziąłeś coś na rozluźnienie, a później fajnie się bawiłeś, a do rana ci wywietrzało z organizmu co?
-Felicity! - podnosi głos, a w jego oczach błyszczą łzy, no i już wiem, że jest coś, co ukrywa.
-Sam sobie wracaj do domu, ja z tobą zdrajco nie będę siedzieć!
Zrywam się z fotela i łapiąc po drodze torebkę, wręcz wybiegam z sali, wpadając na korytarzu na Vincenta.
-Stało się coś? - stara się spojrzeć mi w oczy, ale go unikam i na siłę wyrywam rękę, za którą mnie trzyma.
Kiedy wybiegam przed szpital jest już piękny poranek, słońce świeci prosto na mnie, a na niebie nie ma ani jednej chmurki. Szybko wyjmuję papierosy z torebki i próbuję przypalić. Oczywiście jak na złość zapalniczka nie chce działać. Potrząsam nią jakby to coś miało pomóc i nagle czuję dotyk na ramieniu. Podskakuję przestraszona i odwracam się za siebie.
-Co jest dziewczyno? - Vincent patrzy mi w oczy, jakby rozumiał mój ból.
-Powiedz mi prawdę – prawie płaczę i w końcu podpalam fajkę – co tam było, bo macie rozbieżne dane.
-Mówiłem już.
-On nie pamięta żadnej imprezy.
-Jak mam ci udowodnić, że była?
-Niczego mi nie udowadniaj – cofam się o krok – zostawcie mnie wszyscy w spokoju.
Zbiegam ze schodów na podziemny parking i dopadam do swojego auta. Sama nie wiem czemu jestem taka emocjonalna, ale gdzieś w kościach czuję, że ktoś namieszał. Nie chcę wierzyć w kłamstwo Domenico, ale impreza jest bardziej prawdopodobna, niż jej brak. Z piskiem opon wyrywam do przodu i najszybciej jak to możliwe jadę do domu.
-Skup się! - mówię na głos sama do siebie.
Gdzieś musi być haczyk, czegoś nie zauważam, czegoś co mam pod nosem. Włączam na panelu telefon i dzwonię do Cienia. Czekam kilka długich sygnałów, aż w końcu słyszę jego głos.
-Co tam królewno? - śmieje się, ale mi nie jest do śmiechu.
-Potrzebuję wsparcia naszych.
-Co jest?
-Jeszcze nic.
-Masz ludzi we Włoszech.
-Wiem, ale chcę naszych. Tym nie ufam.
-Kurwa mać! Mów co się stało!
-Nic i tu jest problem, coś się dopiero wydarzy.
-Przylecę z chłopakami jeszcze dziś – słyszę jakby dokądś szedł.
-Adam ty zostań na miejscu i pilnuj mojej matki.
-Zwariowałaś? Przed kim mam ją chronić?
Biorę głęboki wdech i wstyd mi, że muszę podejrzewać o zdradę najbliższe mi osoby.
-Nie wierzę Diego – wzdycham ciężko i czuję płynące po policzkach łzy – od dawna coś złego się u nich dzieje, a ja głupia nie zauważyłam. Matka wcale nie choruje, i wcale nie ma depresji, ona się go boi!
-Nie wierzę – jego głos jest cichy i wręcz widzę jego przygnębienie.
-Też nie wierzyłam, ale dopiero teraz zaczynam rozumieć to, co dawno było widać.
-Załatwię to.
-Tylko tak, żeby nie zauważyli.
-Nie musisz mi tłumaczyć – tym razem jest zły.
-Sorry, do mnie podeślij samych pewniaków i tylko z mojej załogi, nie chcę nikogo po Santiago.
Rozłączam się, widząc bramę i powoli wjeżdżam na kamienny podjazd. Jestem roztrzęsiona i wściekła. Jak huragan wpadam do domu, od razu łapię butelkę i biegnę z nią do gabinetu. Nie wiem czego się spodziewam, ale przegrzebuję szuflady i szafki biurka. Wiem, że tu niczego nie znajdę, bo tu nie mieszkamy, ale może cokolwiek, co pomoże mi skojarzyć fakty. Bezsilnie opadam na fotel i wyjmuję korek z szyjki koniaku, upijając kilka sporych łyków.
-Myśl Felka, myśl – mruczę i unoszę szkło do ust.
Do wieczora grzebię po szafkach w każdym praktycznie pomieszczeniu w domu, ale nie znajduję niczego interesującego. Jedyne, co udaje mi się zrobić, to upić. Moje ruchy są coraz wolniejsze i w zasadzie mam ochotę pospać.
Dzwonek telefonu w mojej torebce nie milknie, ale wiem kto to i specjalnie nie odbieram, nie mam ochoty z nim rozmawiać. W końcu urządzenie przestaje brzęczeć, ale słyszę podjeżdżający pod bramę samochód, z okna staram się dostrzec kto przyjechał, ale domofon jest szybszy, podnoszę słuchawkę i przewracam oczami na nazwisko Torelli. Wpuszczam go, chociaż nie powinnam i czekam w drzwiach.
-Witaj – uśmiecha się szeroko, a po chwili przechyla głowę i dziwnie na mnie patrzy – ile ty już wypiłaś co?
-Gówno cię to powinno interesować, po co przyjechałeś? Nie będziemy przyjaciółmi.
-Domyślam się, że na twoją przyjaźń to trzeba sobie ciężko zapracować. Chciałem dobić interesu.
-Spierdalaj – burczę i odwracam się do niego plecami.
-Dogadajmy się.
-Vincent nie oddam ci dostępu do morza! Czego ty nie rozumiesz?
-To może chociaż jeden z portów? Nie będziemy wchodzić sobie w drogę.
Biorę głęboki oddech, starając opanować jakoś napływające jak tsunami emocje i skinięciem głowy zapraszam go do salonu, w którym siadamy, ale nadal żadne z nas się nie odzywa. Zastanawiam się, co ma tak ważnego, że dopiero teraz zaczął płakać o wybrzeże?
-Powiesz coś? - odzywa się nagle i łagodnie uśmiecha.
-Myślę – wzdycham i podciągam nogi na fotel – nie lubię cię – mówiąc to patrzę mu prosto w oczy, ale facet nie reaguje – nie, żebym miała o coś żal czy pretensje, bo praktycznie to ja cię nie znam, ale od pierwszego spojrzenia po prostu cię nie lubię.
-Wiesz – zawiesza głos i pociera dłonią tył głowy – wszystkiego się spodziewałem, ale nie tego, nie wiem co odpowiedzieć.
-Jak mam z tobą współpracować, skoro na twój widok ciśnienie mi skacze co?
-Może jakoś do mnie przywykniesz? - krzywi usta w lekkim uśmiechu, na co z politowaniem kręcę głową – ty i tak jesteś w Polsce, ja tutaj, nie będziemy się widywać.
-Sama świadomość tego, że mam widywać twoje nazwisko na dokumentach i mailach mnie dobija- zaciskam dłonie w pięści i wstaję do barku.
-Może już nie pij co?
Odwracam się do niego i pokazowo wypijam pół szklanki koniaku. Kiedy siadam znów w fotelu, facet nie spuszcza ze mnie wzroku, a ja naprawdę nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Z jednej strony dostęp do jednego portu mnie nie zbawi, z drugiej strony stracę niezależność i wyłączność transportową.
-Co cie tak nagle przycisnęło? - mrużę oczy, zadając to pytanie.
-Powiedzmy, że znudziło mi się pływanie dookoła.
-Ta- wzdycham i znów piję – a jak to widzisz w praktyce? Który port chcesz dla siebie co?
-To już szanowna pani Santiago niech sama zdecyduje. Uprzedzam, że nie zrezygnuję – zaczyna podnosić głos, a ja się uruchamiam – długo czekałem, aż odpuścisz, ale najwyraźniej na ciebie prośby nie działają.
-O jak ty mnie dobrze znasz, to może przedstaw mi taką ofertę, na którą się zgodzę co? - krzyczę i uderzam otwartą dłonią w drewnianą poręcz.
-Dobra już! - stara się mnie uspokoić, a to mnie jeszcze bardziej nakręca.
-Wypierdalaj! - wskazuję dłonią drzwi, ale facet ani myśli mnie słuchać.
-Weź młoda na wstrzymanie – marszczy czoło i podnosi się z kanapy.
Zrywam się na równie nogi i wbijam w niego wściekły wzrok, nie dam się wykiwać.
-Nie młoda! - krzyczę i aż staję na palcach, żeby się z nim zrównać – nie dam sobą pomiatać! Co ty myślisz, że krzykniesz, a ja się skulę? Marzenie!
-Myślę, że znajdę inny sposób na to, żebyś się zgodziła – drwi ze mnie i łapie mnie za gardło.
Mimo alkoholu, od razu przypominam sobie wszystko z samoobrony, ale nie przewidziałam, że facet też zna parę chwytów. Szarpiemy się kilka chwil i za każdym razem, kiedy wyrwę się z jego uścisku, łapie mnie inaczej, aż w końcu padam na podłogę przygnieciona jego kolanem.
-Puszczaj mnie! - wyrywam się, ale facet tylko się śmieje.
Obraca mną szybko i klęka okrakiem nad moim brzuchem, trzymając mnie za ściśnięte nadgarstki.
-No i co młoda? - podkreśla ostatnie słowo – jestem silniejszy.
Patrzę, jak przygryzając wargę wiedzie wzrokiem w dół mojego ciała i zaczynam się serio bać. Szarpię się, chcąc uwolnić ręce, ale to na nic, jest zbyt silny, a ja nawet pistoletu w pobliżu nie mam.
-Dogadam się z tobą – mówię wbrew sobie, bo jakoś ochoty nie mam na to, co sobie wyobrażam, że on ma.
-Teraz to ja nie chcę negocjacji – szepcze cicho i pochyla się do mojego policzka – chcę czegoś więcej, o portach pogadamy po wszystkim.
Napinam wszystkie mięśnie, kiedy się do mnie przybliża i wykorzystując moment nieuwagi odbijam biodra w górę, przez co facet traci równowagę i pochyla się w przód, uderzam go czołem w twarz i chyba trafiam w nos, bo od razu się zasłania i wstaje. Jednym skokiem dopadam do komody przy drzwiach i wyciągam z niej pistolet. Nawet nie sprawdzam czy jest naładowany, odbezpieczam, ale zanim wyciągnę rękę, Vincent kopie w mój nadgarstek. Na szczęście nie tracę broni, szybko wymierzam ponownie i oddaję strzał, niestety niecelny. Zanim wyceluję ponownie do domu wbiega banda mężczyzn. Nawet nie wiem kim są, jeden z nich zasłania mnie swoim ciałem, a reszta rzuca się na Vincenta. Dopiero teraz stojący do mnie plecami facet się odwraca i poznaję jednego z naszych ludzi. Oddycham z ulgą i opieram czoło o jego mostek. Facet od razu obejmuje moje plecy ramieniem i pociera je dłonią. Słyszę szarpaninę i po głębokim oddechu opuszczam silne, męskie ramiona. Podchodzę do Vincenta, którego chłopaki skuli i z mściwym uśmiechem spoglądam mu w oczy.
-Nie wygrałabyś sama – odzywa się pierwszy.
-Pewnie nie – wzruszam ramionami – ale właśnie od tego mam ludzi. Uwierz mi, traktuj lepiej swoich, a przekonasz się, że posiadanie pewnych pracowników procentuje. Tak panowie? - rozglądam się po twarzach zebranych.
-Tak boss! - drą się na całe gardło, co jest nawet zabawne, bo zachowują się jak duże dzieci.
-Skoro tak, to zajmijcie się panem do jutra – kiwam głową, żeby wyszli, a kiedy zamykają za sobą drzwi opadam na kanapę i zasłaniam dłońmi twarz.
-Zrobił coś pani? - słyszę męski głos od strony drzwi i ponoszę głowę.
-Co tu robisz? - trochę warczę.
-Adam wydał rozkaz, żeby nie spuszczać pani z oczu – odzywa się, wciąż stojąc w drzwiach.
-I tak będziesz ze mną bez przerwy? - unoszę ze zdziwienia brwi – w sypialni też?
-A chciałaby pani? - tym razem mruga do mnie okiem, a ja tylko kręcę głową.
-Ale mi się załoga trafiła – mówię jakby sama do siebie – dobra… Jak masz na imię, bo chyba nie wiem?
-Gabriel.
-Ładnie – uśmiecham się, bo to imię raczej kojarzy mi się z delikatnym chłopcem, a nie wielkim kulturystą.
-Rodziców miałem z poczuciem humoru – śmieje się i podchodzi nieco bliżej – ale koledzy mówią na mnie Diablo, jeśli woli pani to proszę.
-Diablo? - serio ja mam szczęście.
-Na nazwisko mam Szatan, może to przez to – wzrusza ramionami i rozgląda się po pomieszczeniu – może zamotujemy tu trochę kamer i alarmów?
-Nie ma takiej potrzeby – wzdycham ciężko, przypominając sobie, co się stało i co mnie czeka – zaraz wracamy do Polski.
-Zaraz?
-Dokładnej daty ci nie podam, wybacz.
-Jasne. Niech pani odpocznie, bo wygląda pani na zmęczoną – wskazuje głową opróżnioną butelkę po koniaku – ja obstawię dom i zajmę się całą resztą.
-Dzięki Gabryś – wstaję i lekko się chwieję, na co facet od razu łapie mnie za łokieć – dam radę.
Wysuwam się spod jego ręki i wolnym krokiem kieruję się w stronę schodów, odprowadzana wzrokiem przez samego Szatana.
CZYTASZ
Wciąż dla siebie [Zakończona]
RomanceKontynuacja powieści "Nie dla siebie" 18+ Treść zawiera wulgaryzmy i sceny nieodpowiednie dla dzieci i młodzieży