Rozdział 31

205 19 10
                                    

Rozdział 31

Felicity

Po podaniu leków mama od razu zasypia, chociaż nie śpi długo, jakby nabierała sił, bo zaraz po przebudzeniu ma świetny humor i chętnie z każdym rozmawia. Zaraz po późnym obiedzie, którego faktycznie jak na nią zjadła sporo znów śpi, ale tym razem bardziej niespokojnie. Zmieniamy się co dwie godziny, żeby nie była sama.  Siedzę w fotelu przy jej łóżku, okryta ciepłym kocem i coraz wolniej otwieram oczy. Bojąc się, że zasnę wstaję z fotela i cicho chodzę po pokoju, żeby się trochę rozbudzić.
-Też nie możesz spać? - odzywa się cichy głos i natychmiast podchodzę do łóżka.
-No właśnie mogę, tylko nie chcę.
-Czemu nie chcesz? Kładź się dziewczyno – mówi coraz ciszej i jakby słabiej.
Kucam przy niej i dotykam ręki, jest zimna i… dziwna, jakby nie jej.
-Mamo? - pytam, ale jej oczy są puste – mamo!
Dotykam jej twarzy i niby kontaktuje, ale wciąż mi nie odpowiada. Nie wiem co zrobić, zaczynam się rozglądać, jakbym szukała odpowiedzi i odwracam twarz w stronę drzwi.
-Tato! - krzyczę na całe gardło, nie zwracając uwagi na chorą i słabą matkę.
Nie mija nawet kilka sekund, jak słyszę kroki na schodach, a do pokoju wpada trupio blady ojciec. Dopada do łóżka i klęka przy twarzy mamy.
-Bella – wzdycha ciężko, a jej wzrok powoli kieruje się na jego usta.
-Przepraszam cię – szepcze tak cicho, że prawie jej nie słychać.
-Za co? - pyta, ale mu nie odpowiada, jakby nagle straciła wszystkie siły – kochanie nie śpij, rozmawiaj ze mną. Dzwoń do lekarza – tym razem odwraca się do mnie.
-Za to, że nie kochałam cię tak, jak na to zasługiwałeś.
-Bella, kochałaś mnie mocniej, niż zasługiwałem. Nigdy nie byłem ciebie wart – kładzie dłoń na jej policzku i resztką sił się w niego wtula, a mnie łamie tym serce.
-Chciałam… - zawiesza głos, a jej oddechy są ciężkie i głośne – nie byłam dobrą żoną, nie umiałam o nim zapomnieć.
-To nic – całuje lekko jej usta i z miłością spogląda w oczy – nie mam ci tego za złe, nigdy nie miałem.
-Diego?
Kręci przecząco głową, jakby doskonale wiedział, czego od niego chce i opuszcza wzrok na ich splecione dłonie.
-Nie Bella, nie teraz.
-Przepraszam, że ostatnio nam się nie układało, to moja wina.
-Co ty mówisz, wszystko nam się układało i nadal będzie układało, tylko mnie nie zostawiaj. Pojedziemy na wakacje do Kanady, tak jak chciałaś, kupimy w końcu ten dom w górach.
-Pojedź do Kanady i kup sobie dom w górach, zrób to dla mnie, żyj dalej.
-Bella poczekaj, jeszcze nabierzesz sił, przecież zawsze dawałaś sobie radę.
-Pozwól mi zasnąć – szepcze, a ja nie daję już rady.
Staję tak, żeby mnie nie widziała i zaciskam dłoń na drżących z przerażenia wargach. Tłumię w sobie krzyk, bo nie chcę jej dodatkowo straszyć i kątem oka dostrzegam stojących w korytarzu chłopaków.
-Wiesz, że tego nie zrobię, nigdy nie dam ci odejść.
-Nie odejdę – mówi smutno i przyciąga jego dłoń do swoich ust – po prostu zasnę. Chcę już odpocząć, a ty się nie przejmuj i nie płacz.
-Nie rób tego – opiera ich czoła o siebie, a ja nie wytrzymuję , w głos szlocham i ostatkiem sił powstrzymuję wybuch płaczu, ale oni zdają się nie zwracać na mnie uwagi.
-Pamiętasz, jak prosząc mnie o rękę obiecałeś, że pozwolisz mi na robienie najgorszych głupot?
-Oczywiście, ale nie takie głupoty miałem na myśli.
-Obiecaj mi coś.
-Wszystko kochanie, tylko…
-Jak spotkasz kiedyś kobietę… - Diego całuje jej usta, nie pozwalając dokończyć, ale mama odpycha go od siebie – jeśli, choć na chwilę przy niej zapomnisz o mnie, uśmiechniesz się tak ślicznie jak zawsze, to zwiąż się z nią, ja was z góry pobłogosławię, nie zostawaj sam, nie ma nic gorszego, niż samotność.
-Nie mów tak, nie chcę, żebyś tak mówiła – ściera z jej twarzy łzy i całuje blade policzki, ale mama już się nie odzywa.
Coraz wolniej otwiera oczy i widać, ile trudu w to wkłada. W końcu zamyka powieki, a ojciec nie przestaje całować jej twarzy i dłoni.
Domenico podchodzi do mnie i od razu się w niego wciskam, bo jeszcze nigdy tak się nie bałam.
-Pocałuj mnie Diego -odzywa się tak przerażająco cicho i ojciec od razu łączy ich usta.
Patrzę jak tkwią nieruchomo, a po kilkunastu sekundach dłoń mamy osuwa się z jego szyi i opada na pościel.
Krzyczę i próbuję do niej podejść, ale Santiago trzyma mnie za ramiona i na siłę obejmuje. Ojciec nie przestaje całować mamy i przyciska do siebie jej ciało, jakby bał się, że zaraz zniknie. Trzęsie się i wciąż opierając usta o jej wargi płacze w głos. Wyrywam się w końcu z objęć męża i padam na kolana przed łóżkiem mamy, nie umiem się uspokoić i nadal wierzę, że tylko zasnęła. Dotykam dłonią jej ręki, ale jest szorstka i zimna, nie taka, jaką zapamiętałam. Kołyszę się jak w chorobie sierocej i czuję się sierotą. Opieram czoło o jej dłoń i staram się uspokoić, sama sobie tłumaczę, że to już koniec, że nic nie zrobimy, a ona jest już wolna. Niestety, to wcale mi nie pomaga. Ojciec powoli odsuwa się od mamy i delikatnie odkłada jej rękę na pościel i poprawia na niej kołdrę, jakby spała, po czym bez słowa wychodzi z sypialni.
-Choć Maleństwo – Domenico staje za moimi plecami. ale nie reaguję, nie potrafię jej zostawić.
Wyrywam się, kiedy próbuje mnie podnieść i jeszcze bardziej przysuwam się do łóżka.
-Zostanę z nią – szepczę i opieram policzek na pościeli.
-Kochanie odpocznij, twoje zmęczenie już nie pomoże.
-Zostaw mnie samą, proszę – szepczę, nie odwracając wzroku od spokojnej twarzy mamy.
Domenico całuje mnie w głowę i słyszę w końcu zamykane drzwi sypialni. Podskakuję, słysząc szelest za plecami i nerwowo spoglądam na brata. Teraz nawet nie umiem mieć do niego pretensji. Siada na podłodze obok mnie i obejmuje mnie ramieniem, lekko kołysząc i całując w skroń.
-Pogódźmy się siostra, ona bardzo tego chciała.
-Dawno tego chciała, a ty czekałeś, aż umrze?
-Wszystko co nas podzieliło było moją winą, nie ukrywam tego i jest mi głupio. Nie wiem, czego oczekiwałem i gdzieś w środku wiedziałem, że masz rację, nie powinienem upominać się o nieswoje. Zazdrościłem ci – dopiero teraz spoglądam w jego oczy – ojciec, mimo że pozwalał mi na wszystko zawsze ciebie traktował jak córkę. Nie zrozum mnie źle, byłaś i jesteś jego, płynie w tobie ta sama krew, co z różnica czyj plemnik cię zrobił – wzrusza ramionami - ale jakoś nigdy nie potrafiłem podarować ci, że, mimo że nie byłaś jego, to kochał cię tak samo, a może nawet mocniej, niż mnie. Teraz dopiero rozumiem, że to wcale nie tak, nie chciał, żebyś czuła się gorzej ode mnie. Bo tak naprawdę traktował nas na równi, to ja wymagałem więcej, bo chciałem udowodnić, że stoję w rodzinie wyżej od ciebie.
-I co, tak nagle ci to do głowy przyszło?
-Już dawno przyszło, ale nie umiałem się przyznać.
Zanim się odezwę słyszę otwierane drzwi i spoglądam na stojącego w nich Diego.
-Przepraszam was, ale lekarz przyjechał – mówi obojętnie, jakby to co się stało wcale go nie ruszyło, ale wiem, że jest po prostu złamany.
Od razu wstajemy i zostawiamy ich z mamą, a sami schodzimy do salonu, w którym zastajemy ciotkę Zuzkę z wujkiem i blondyną. Witam się z ciocią i wujkiem, ale na Aśkę nawet nie spoglądam. Przysiadam się do męża i opieram skroń o jego bark. Od razu otula mnie ramieniem i chyba zasypiam, bo szybko przestaję słyszeć co się dzieje wokół.
Przygotowania do pogrzebu idą nam ciężko, bo ojciec już następnego dnia po śmierci mamy zaczął pić, właściwie nie ma z nim kontaktu, bo nawet jak jest trzeźwy to do nikogo się nie odzywa. Ja ogarniam wszystkie sprawy związane z mszą, kremacją i całym tym bałaganem. Spodziewam się większej ilości osób na pożegnaniu mamy, więc obiad zorganizuję w kasynie za miastem. Wracam do domu tym razem ze spotkania biznesowego i jedyne, czego teraz potrzebuję to snu. Ostatkiem sił staram się nie zasnąć w aucie i z ulgą spoglądam na otwierającą się bramę. Kiedy wysiadam z samochodu, spoglądam na ludzi przed domem, wszyscy ubrani są na czarno, wcale nie muszą, a jednak to miłe, że w jakiś sposób podzielają moją żałobę. W ślimaczym tempie idę do domu i spoglądam na swoje odbicie w szybie drzwi wejściowych. Zanim wejdę do środka, słyszę podjeżdżający pod bramę samochód i z uśmiechem patrzę na idącego w moją stronę Cienia. Facet bez zastanowienia obejmuje mnie i prawie unosi nad ziemię.
-Przykro mi – szepcze, dotykając ustami mojej szyi.
-Kiedy przyjechałeś?
-Przed chwilą, nawet do domu nie zajeżdżałem – wciąż mnie obejmuje i, mimo że bardzo mi przy nim dobrze, to trochę mnie to krępuje.
-Jak sprawa?
-Serio? - odsuwa mnie od siebie i kręci głową – sprawa załatwiona, Ivan czeka na transport.
-Dzięki.
-Chcesz, żebym z tobą posiedział? - podnoszę na niego wzrok i sama nie wiem, co odpowiedzieć, przecież nie mogę tego od niego oczekiwać.
-Jedź do domu – robię krok w tył i znów odwracam się do drzwi.
Nie muszę na niego patrzeć, bo i bez tego czuję go za plecami. Facet bez pytania, wręcz wpycha mnie do domu i zamyka za sobą drzwi. Staje tak blisko mnie, że prawie się dotykamy i patrzy na mnie z góry, co budzi moje obawy.
-No dawaj – mówi tak, jakby wiedział co myślę i wybucham płaczem.
Przyciska moją głowę do swojej klatki piersiowej i swobodnie zaplatam ręce na jego plecach. Przy nim jest mi jakoś lepiej. Kołysze mną, a po chwili odrywa od podłogi i zanosi do salonu, gdzie sadza mnie na kanapie i klęka przy moich nogach.
-Królewno, nie możesz tak się katować.
-Tak mi strasznie żal – pociągam nosem i ocieram oczy, nie zwracając uwagi na rozpływający się makijaż.
-Prześpij się trochę – pociera kciukiem mój policzek i siada obok mnie.
Natychmiast podciągam nogi na kanapę i opieram głowę o jego klatkę piersiową. Facet mocno mnie do siebie przyciąga, ale nawet się nie odzywa. Jego oddechy powoli mnie uspokajają, a bicie serca usypia. Jest mi dobrze i ciepło, chociaż niewygodnie. Nie mogę się poruszyć. Adam bawi się moimi włosami, a mnie przy każdym jego dotyku przechodzi dreszcz. Zapomniałam już jaki potrafi być czuły, co nie zmienia faktu, że nie powinien tego robić.
-Adam jedź już – podnoszę się z niego i na siłę otwieram oczy.
-Pojechał godzinę temu – Santiago kręci z uśmiechem głową, a ja nieprzytomna rozglądam się po pustym salonie – spałaś tak mocno, że nawet nie drgnęłaś jak cię przekładałem, żeby chłopina mógł wstać, bo cały zdrętwiał.
-Chyba musiałam odespać.
-No widzę, jak się czujesz? Bo najlepiej nie wyglądasz.
-Załatwiłam dziś prawie wszystko, łącznie z pogrzebem. Wybrałam urnę z czerwonego mosiądzu.
-Jakiego?
-Czerwonego.
-Czemu?
-Bo zawsze było jej dobrze w tym kolorze – drwię trochę z tego pytania.
-No nie żartuj.
-Nie żartuję, jeśli można przynieść na pogrzeb kwiaty, które lubił zmarły, to czemu nie można go zamknąć w urnie koloru, który lubił?
-Diego się zgodził?
-Nie pytałam – wzruszam ramionami – nie odbiera ode mnie telefonów. Pokłócił się z Aleksem.
-Przeżywa.
-Każdy z nas to przeżywa, on nie jest wyjątkiem – krzyczę z żalem, a po chwili biorę głęboki oddech – rozumiem, że nie ma głowy do chodzenia po urzędach, zakładach pogrzebowych i tak dalej, ale do cholery niech nie pije, bo to nie pomaga.
-Może pojedziemy do niego jutro? - obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie, opierając usta o moje czoło.
-Pojedziemy – wzdycham i pozwalam mu się zanieść do sypialni.
Przed południem jesteśmy już w willi… chciałabym powiedzieć rodziców, ale teraz to tylko w willi ojca. Kiedy wchodzimy do środka, nie wita nas miły widok. Diego siedzi na kanapie ze szklanką w ręku i patrzy pusto w szybę. Nie jest pijany, ale już po drinku. Bez słowa siadam obok niego i czekam, aż na mnie spojrzy. Robi to dopiero po dłuższej chwili.
-Nie pij, to nie pomoże – odzywam się pierwsza.
-Nawet po śmierci Stefano tak bardzo nie szalałem. Ona była wszystkim co mam, równie dobrze mógłbym teraz umrzeć.
-Nie mów tak – kładę dłoń na jego przedramieniu, kiedy chce podnieść szklankę – nie możesz do końca życia siedzieć na kanapie ze szklanką whisky.
-Będę siedział jak mi będzie wygodnie! - krzyczy ze łzami w oczach.
Jest w nim tyle żalu i goryczy, że nie mam sumienia go opierdalać, żeby się ogarnął. Nie wiem czy słusznie, ale zostawiam go samego z jego żałobą, żeby sam ją przeszedł. Już wychodząc odwracam się do niego i z lekkim obrzydzeniem patrzę jak wychyla całą szklankę alkoholu.
-Pogrzeb mamy jest pojutrze w południe, w kościele na Łowickiej, o ile wytrzeźwiejesz do tego dnia – dodaję z wyrzutem i prawie wybiegam.
Domenico na początku się nie odzywa, ale po chwili nie wytrzymuje i zaczyna te swojej wywody.
-Santiago ja naprawdę rozumiem, że mu ciężko, ale… - zawieszam głos – ale mi też jest.
Facet łapie moją dłoń i lekko całuje, ale do końca drogi już się nie odzywa.
Dzień pogrzebu zaczyna się dość spokojnie, od rana odbieram telefony z kondolencjami i zapytaniem czemu Diego nie odbiera i kłamię na bieżąco. Godzinę przed wyjściem jestem już gotowa, tym razem mam na sobie czarną sukienkę za kolano i z długim rękawem. Cała pokryta jest grubą gipiurą. Włosy mam spięte w ciasny kok, do tego klasycznie czarna, gładka torebka, czarne szpilki i czarne okulary. Spoglądam w lustrze na wychodzącego z garderoby Domenico i z uwielbieniem patrzę jak wygląda. Ma na sobie idealnie dopasowany, czarny garnitur, czarną koszulę i czarny krawat. Całość dopełnia duży zegarek na skórzanym pasku. Mruga do mnie okiem i podaje mi ramię, po czym sprowadza do salonu. Do kościoła jedziemy w asyście prawie całej załogi. Zostało tylko kilku w domu, reszta ma być obecna na uroczystości jak i po niej w trakcie obiadu. Nie sądziłam, że zjawi się aż tyle osób, fakt mama była jedną z nielicznych żon, która w zasadzie z każdym się dogadała i z nikim nie miała konfliktów. Przez lata pracowała na swój wizerunek i nie ma osoby. która by jej nie znała i nie żałowała. Wysiadam pod kościołem i rozglądam się po twarzach zebranych osób. Od razu podchodzi do mnie Komandos senior z żoną i rodzice Oli i wszyscy składają nam kondolencje, oczywiście nie może obyć się bez pytań o Diego, ale im nie muszę kłamać. Od razu mówię, że ojciec jest w takim stanie, że nawet pewności nie mam czy się zjawi. Na szczęście chwilę po moich słowach na plac podjeżdża czarny konwój i z jednego z samochodów wysiada ojciec. Patrzę na niego z żalem, ale on nie zwraca uwagi na nikogo i od razu idzie do kościoła. Wchodzimy za nim i idziemy w stronę stojącej przed ołtarzem urny. Ojciec całą mszę patrzy na swoją dłoń i obraca na palcu złotą obrączkę. Przesiadam się bliżej niego i biorę go pod ramię. Nie odsuwa się, ale czuję, że mu to nie pasuje. Po ceremonii jedziemy na cmentarz, nikt się nie odzywa, mam wrażenie, że wszyscy zebrani, a jest tu chyba ze dwieście ludzi, nie mogą uwierzyć, że ona nie żyje, każdy patrzy pusto na ojca, na urnę i milczy. Nie można ich sobie wyobrazić osobno, oni do cholery odkąd pamiętam zawsze byli razem, obok siebie, trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy. Jak okrutnym trzeba być, żeby ich rozdzielać, skazując oboje na samotność i rozpacz. Zaciskam powieki, kiedy tata bierze urnę w dłonie i niesie od bramy w kierunku grobowca. Niby tylko kawałek mosiądzu z prochami w środku, a jednak patrzy na nią jak na mamę, kiedy się żegnali, uśmiecha się przez łzy, jakby ją tam widział. Nie odstawia jej, kiedy zatrzymujemy się przy otwartym grobowcu, w którym leży mój ojciec. Dopiero kiedy ksiądz skończy mówić, pracownik firmy pogrzebowej odbiera urnę od taty. Trzęsą mu się ręce, a podbródek drży tak bardzo, że z daleka widać. Nie patrzy przed siebie, opuszcza wzrok i wbija go w ziemię. Płacze prawie w głos i nie hamuje tego, łzy kapią mu z twarzy i co chwilę je ociera, ale to na nic. Ledwo się trzyma, ale nie jestem w stanie wymyślić czegokolwiek, co mogłoby mu teraz pomóc.
Z cmentarza jedziemy na obiad, ale tutaj ojciec też milczy. Siedzi przy stoliku i pusto patrzy przed siebie. Atmosfera prawdziwie żałobna. Zazwyczaj na stypach ludzie już normalnie rozmawiają, czasem wspominają zmarłego i śmieją się przy okazji. Teraz jest inaczej, do nikogo nie dotarła ta wiadomość, nikt się z nią nie pogodził i każdy zachowuje się tak, jakby przyszedł tu przez pomyłkę.
Zabieram ojca do samochodu, bo naprawdę nie nadaje się do niczego i odwozimy go do domu. Powinien odespać te dwa tygodnie, które przesiedział przy łóżku mamy, jak również pretensje do samego siebie, że pozwolił jej odejść. Niestety kiedy tylko wchodzi do salonu prawie dopada do barku i nalewa sobie solidną szklankę koniaku.
-Twoje picie niczego nie zmieni, ona już nie wróci, tato…
-Nie jestem twoim ojcem – odzywa się do mnie tak szczerze, że bez wahania wierzę w jego słowa – a ona nigdy nie była moją żoną. Wolała umrzeć, żeby być ze Stefano, niż żyć ze mną tutaj.
-Ona nie umarła tobie na złość.
-Zawsze on był ode mnie ważniejszy – krzyczy i pokazuje na ich ślubne zdjęcie – w dniu ślubu była u niego na cmentarzu i przepraszała go, że za mnie wychodzi!
-Kochała go, ale ciebie też.
-Straciłem ją tego samego dnia, w którym ją poznałem – szepcze a mnie pęka serce – nie powinna była za mnie wychodzić. Ja i tak bym przy niej był, ale nie miałbym złudzeń, że będę dla niej kimś najważniejszym. Nie byłem…
-Gówno prawda, byłeś całym jej światem! - krzyczę przez łzy - Byłeś z nią każdego dnia, w każdej chwili mogłeś na nią patrzeć i trzymać za rękę. Mi to odebraliście! - mój głos zaczyna się łamać – Pozwoliliście mi obracać milionami jak odpowiedzialnej osobie, jednocześnie nie mówiąc mi, że umiera! Straciłam trzy lata jej choroby. Pierdolone trzy lata, w których powinnam spędzać z nią każdą wolną chwilę, a przez wasze tajemnice ona umierała, a ja moczyłam tyłek w basenie na drugim końcu świata.
-Kochanie daj już spokój Domenico nagle się odzywa.
-Nie wtrącaj się, bo nie wiesz o czym mówię! To też twoja wina! Powinnam chodzić z nią na zakupy, do kina – wstrzymuję oddech  – powinnam z nią chodzić do lekarza, ale nie! Wy wiedzieliście lepiej, nie zostawiając mi szansy powiedzenia jak wspaniałą matką była i ile mnie nauczyła! To dzięki niej jestem człowiekiem, a nie maszyną do robienia interesów! I być może nie jestem twoją córką, skoro tego sobie życzysz i jeśli tego chcesz to możesz mnie już nigdy więcej nie zobaczyć, ale dla mnie zawsze byłeś i zawsze będziesz jedynym ojcem jakiego mam. To ty mnie wychowywałeś i znosiłeś moje humory, nikt inny. To ty uczyłeś mnie chodzić i rządzić. I jeśli w dniu śmierci mamy skończyła się twoja rola jako ojca wobec mnie, to ja nie mam prawa żądać od ciebie już niczego, pamiętaj, że ty zawsze możesz na mnie liczyć, bo zawsze tak samo będę cię kochać tato…

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz