Rozdział 21

241 17 0
                                    

Rozdział 21

Felicity

Zaraz po lądowaniu jedziemy w asyście ochroniarzy do siebie. Nareszcie, mimo całej sympatii do Włoch, tęskniłam za swoją posiadłością, za może nie taką temperaturą i nie tak krystalicznie czystym niebem, ale za kawałkiem swojego domu. Wysiadam na podjeździe i od razu biorę głęboki oddech, wilgotne po niedawnym deszczu powietrze wręcz pieści moją duszę i od razu uśmiech gości na mojej twarzy. Chłopaki od razu przychodzą z raportami, ale dziś nie mam ochoty z nimi rozmawiać. Wydaję kilka pospiesznych rozkazów i biegnę do domu. W podskokach wpadam do salonu i zaskoczona spoglądam na półnagą dziewczynę owiniętą czerwonym szlafrokiem. Z uchylonymi ustami odwracam się do stojącego obok mnie Domenico, ale jego mina też nie jest za ciekawa.
-Miła niespodzianka – odzywam się pierwsza i udając spokój, którego ni w ząb nie mam, zdejmuję torebkę i odkładam ją na komodę – co prawda wolałabym na powitanie nagiego faceta, ale trudno.
-Przepraszam, ale ja…
-Niech zgadnę – zaplatam ręce na piersiach i udaję, że się zastanawiam – zauważyłaś moje zniknięcie i postanowiłaś wejść Santiago do łóżka.
-Nie to nie tak.
-To może jesteś moją sekretarką, której miałam szukać po powrocie z urlopu? Nie? To może jesteś…
-Martyna Petrov.
Wstrzymuję oddech i nie wierzę w to, co słyszę.
-Jesteś…
-Narzeczoną Adama – odzywa się i krzywi lekko usta – przepraszam, dopiero przyleciałam, kazał mi tu czekać, bo zaraz miał być, skorzystałam z prysznica, nie powinnam, ale nie spodziewałam się państwa, Adam mówił, że będziecie dopiero pod koniec tygodnia – dziewczyna mówi szybko jakby z automatu strzelała i spogląda na swój strój – może pójdę się przebrać, bo trochę niezręcznie.
Nie odzywam się, bo mało mnie śmiech nie rozerwie i kiwam głową w stronę schodów, na co dziewczyna prawie wybiega z salonu.
-A żeś dziewczynę podsumowała – Santiago trąca mnie łokciem, a ja, zasłaniając usta parskam śmiechem.
-A co ja miałam pomyśleć? No wchodzę do własnego domu i zastaję w salonie nagą laskę w cienkim szlafroczku – kręcę tyłkiem jakbym ją naśladowała – no dla mnie to ona się tak nie wystroiła sorry.
-Szkoda, że dla mnie tez nie – Domenico tęsknym wzrokiem spogląda na schody.
-Dzięki – mruczę, udając niezadowolenie, za co dostaję słodkiego, długiego całusa.
-Siadaj, zrobię kawę – prawie niesie mnie w stronę fotela i wygodnie w nim sadza, a ja wciąż nie mogę przestać się śmiać.
Zanim Domenico przyniesie kawę, słyszę ciche kroki na schodach, ale się nie odwracam. W zasadzie to nie wiem, jak mam ją teraz traktować, skoro już się zdążyła rozgościć.
-Jeszcze raz przepraszam – odzywa się i dopiero teraz dostrzegam, że stoi z walizką w ręce.
-Spokojnie – wskazuję jej fotel naprzeciwko – ja też przepraszam, nie spodziewałam się. Nie powinnam tak napadać, ale z doświadczenia wiem, że takie ładne dziewczyny… - zawieszam głos, bo głupio mi powiedzieć, że wyglądała jak najęta dziwka – no nie zawsze mają uczciwe zamiary.
Laska z uśmiechem kręci głową jakby rozumiała o czym mówię i spogląda na wchodzącego do salonu Santiago, no ja może jestem przewrażliwiona, ale wydaje mi się, że nie patrzy jak na obcego faceta, rzuca mi się już na głowę.
Sytuacja robi się dziwnie drętwa i spoglądamy na siebie jak obcy ludzie. Na szczęście nie trwa to długo i do domu jak huragan wpada Cień. Patrzy na nas przepraszająco i trochę niepewnie i kilkukrotnie otwiera usta, żeby się odezwać.
-Może, dzień dobry szefowo jak lot? - odzywam się pierwsza.
-Dzień dobry szefowo jak lot?
-A całkiem dobrze – uśmiecham się sztucznie – obyło się bez turbulencji, przynajmniej nie w powietrzu. Bo na lądzie to tak nie powiem, kilka niespodzianek po drodze było.
-No widzę, to tak przypadkowo, żebyśmy nie szukali się po mieście – mruży oczy jakby mnie przepraszał.
-No tak – kiwam ze zrozumieniem głową – tak jasne. Chcesz kilka dni wolnego?
Facet patrzy na mnie jak na wariatkę i podobny wzrok czuję ze strony Domenico. Obaj dobrze wiedzą, że nie znoszę urlopów ani swoich, ani pracowników. Mam świra na tym punkcie i o ile oczywiście każdy pracownik ma wyznaczone dni wolne i mają prawo do urlopu, to nie znoszę brania urlopu z dnia na dzień, jeśli nie jest to wydarzenie losowe i nieprzewidziane. Adam zdaje się wiedział o przyjeździe swojej panny i mógł mnie uprzedzić, najwyraźniej nie sądził, że zjawimy się wcześniej.
-Jeśli to nie problem, to chociaż dwa dni – odpowiada dość łagodnie jak na niego.
-Trzy – mówię stanowczo i patrzę jak dziewczyna wstaje z fotela.
Po szybkim pożegnaniu Domenico przysuwa się do mnie i podaje śliwkę w czekoladzie.
-Ty jesteś zazdrosna – mówi cicho i spokojnie.
-Przestań, już tyle w życiu z tobą przeszłam – kręcę głową – wiem, że mnie nie zdradzisz.
-Ja nie mówi o mnie tylko o  Adamie. Jesteś zazdrosna, że ma kobietę, do tej pory był tylko twój, nie musiałaś się nim dzielić. Cała jego uwaga była poświęcona tobie, i nie chodzi mi o te bardziej osobiste sprawy tylko zawodowe. W każdej sekundzie był na zawołanie, a teraz się urwie – patrzę jak z nieukrywaną radością kiwa ciałem na boki i drażni mnie tym.
-Dalej jest na służbie i dalej jest na zawołanie – unoszę głowę i mrużę oczy.
-Tak ci się tylko kochanie wydaje – obejmuje mnie ramieniem, ale go z siebie strącam – to ona jest jego królewną, ty straciłaś tytuł.
-Niczego nie straciłam- warczę i wstaję do barku, ale w ostatnim momencie odstawiam butelkę z wódką.
Odwracam się do Santiago, a litość w jego oczach doprowadza mnie do łez.
-Straciłam – wybucham i odwracam się do niego plecami.
Czuję jak oplata moje ciało i przyciąga do siebie, ale nie mam ochoty na jego towarzystwo.
-Kochanie, to na początku tak będzie wyglądać, on powoli przywyknie do jej obecności i nie będzie za nią latał jak zakochany szczeniak, a ty po czasie też ochłoniesz i przestaniesz na nią patrzeć jak na rywalkę.
-Nie o to chodzi – szlocham – był ze mną od zawsze, odkąd w zasadzie zaczęłam rozumieć, co się wkoło dzieje, to on był przy mnie. Pocieszał mnie i opierdalał. Dbał o mnie jak o swoją młodszą siostrę, a może nawet jak o swoją kobietę. Nigdy mnie nie zawiódł.
-To chyba dobrze.
-Dobrze! Ale nikogo takiego już nie znajdę, wiem, że to, że ma kogoś nie oznacza, że zacznie pracować na moją  niekorzyść, że mnie sprzeda. Nie dopuszczam do siebie nawet takiej myśli, ale nie będę jedyną, o którą dba. A chciałabym… Egoistyczne i podłe, wiem – zwieszam głowę – potrzebuję jednego pewniaka, jednego!
-I co ja mam odpowiedzieć?
-Nie gniewaj się, to nie o to chodzi, że ty nie…
-Kochanie wiem. Ja tylko mówię, że on nie przestał być wiernym pracownikiem i nie miej do niego pretensji. Póki co jest jak jest. Dobrze, że dałaś mu wolne, ale nie udawaj, że cię to nie poruszyło.
-A ty nie jesteś zazdrosny?
-Jeszcze jak – wzdycha i całuje mnie w czoło – ale to niczego nie zmienia. Zmieni jak będę miał podejrzenie, że moja zazdrość nie jest bezpodstawna.
-Czyli mogę jechać sama do klubu?
-Serio? - patrzy na mnie krzywo.
-Od jutra czeka mnie robota, chcę się ostatni raz zabawić.
-Jedź, ale pod kilkoma warunkami – na te słowa zrezygnowana opuszczam ręce – po pierwsze nie pij, ja wiem, tłumaczyłaś mi, ale proszę cię.
-Jasne.
-Po drugie nie sama, weź któregoś z chłopaków, a najlepiej kilku.
-Dobrze szefie.
-Po trzecie nie wszczynaj awantur, nie kłóć się z menadżerami, nie opieprzaj barmanów, baw się jak zwykła dziewczyna w zwykłym klubie.
-Iii! - piszczę jak siksa, której ojciec pozwolił na potańcówkę i po szybkim cmoknięciu go w usta biegnę do sypialni.
Po prysznicu suszę szybko włosy i zanim się ubiorę dzwonię to Diablo, żeby zebrał kilku świeżych ludzi, a zaraz po nim do Aśki, żeby zbierała dupę. Wyciągam z garderoby znienawidzoną przez Santiago kieckę, która zasłania tyle co znaczek pocztowy, ale dziś właśnie na nią mam ochotę. Sukienka jest czarna, wiązana na szyi cienką, prawie niewidoczną tasiemką. Pleców nie ma aż do pośladków, więc nawet bielizny za bardzo nie da się pod to założyć, choć ja akurat mam taką, która dobrze chowa się pod materiałem. Dekolt jest długi i lejący aż do pępka, a dół sięga przed kolano. Czuję się wulgarnie i wyzywająco, ale chyba tego potrzebuję. Na stopy wsuwam wysokie czerwone szpilki i po zrobieniu ciemnego, przydymionego makijażu jestem gotowa. Schodząc po schodach zauważam wlepione we mnie oczy Santiago i już się domyślam, że mnie nie wypuści.
-Musiałaś nie? - pyta z wyrzutem i odwraca wzrok.
-Niedobrze?
-Za dobrze – warczy niezadowolony i upija łyk koniaku – już dawno powinienem tę szmatę wywalić.
-Dobrze kochany – specjalnie pochylam się do stojącej na stoliku miski z cukierkami i czuję jego wzrok na moich pośladkach – ale to jak wrócę dobrze?
-Ty sobie naprawdę grabisz – syczy przez zaciśnięte zęby.
-Przeproszę też jak wrócę dobrze? - robię słodkie oczka i szybko trzepocę rzęsami.
-Ja już nie mam cierpliwości do ciebie gówniaro – uśmiecha się i pociąga mnie do siebie, sadzając na kolanach i wciskając twarz w biust – masz być w domu przed północą.
-A ty co, kopciuszka sobie znalazłeś? Będę przed czwartą.
-O pierwszej!
-Trzeciej! - zaplatam ręce na piersiach.
-Pierwszej trzydzieści!
-Trzeciej trzydzieści!
-Laska nie wariuj!
-O czwartej!
-Wróć cała i zdrowa – szepcze jakby właśnie wyznawał mi miłość i delikatnie muska moje wargi.
-Wrócę – mruczę między pocałunkami i po chwili wstaję z jego kolan.
Facet łapie mnie nagle za biodra i przyciąga do siebie, gryząc mnie w pośladek. Odwracam się gwałtowanie i uderzam go torebką w głowę. Kretyn.
Kiedy wychodzę na zewnątrz, faceci z uśmiechem kręcą głową, a Gabriel otwiera mi drzwi srebrnego SUVa.
-Dokąd pani prezes sobie życzy? - facet się odzywa, a ja z uśmiechem godnym gwiazdy filmowej spoglądam na niego w lusterku.
-Najpierw na Bartnicką.
-Rozkaz – odzywa się dość cicho i rusza z miejsca, a za nami wleką się jeszcze dwa auta.
Pod wieżowcem, w którym mieszka blondyna wysiadam z auta i opieram się o drzwi.
-Może podać pani jakąś kurtkę? - zaskoczona odwracam głowę  w stronę stojącego przy masce faceta i mierzę go wzrokiem, jakbym pierwszy raz go widziała – żeby nie zmarzła pani, bo…
-Bo co? Wyglądam, jakby mi zimno było?
-No skąd, wręcz przeciwnie, gorąca z pani laska, to znaczy kobieta – facet się poprawia po moim parsknięciu śmiechem – przepraszam.
-Dobra, dziś wyjątkowo ci wybaczam – przysuwam się trochę bliżej Gabriela i trącam go łokciem – ale następnym razem zachowaj uwagi dla siebie, bo nie ręczę za powściągliwość mojego męża.
-Nigdy więcej się nie ośmielę, nie wiem czemu…
-Już, dość – burczę, jakbym była niezadowolona, chociaż widok speszonego, wielkiego faceta jest naprawdę godny uwagi.
Szeroko uśmiechnięta odwracam głowę do podbiegającej do mnie blondyny i od razu laska rzuca się mi na szyję. Tym razem jedziemy do Pantery. Przed wejściem stoi tłum ludzi, ale nie chcąc się przeciskać, Gabriel zatrzymuje wóz od zaplecza i wchodzimy spokojnie tylnym wejściem i idziemy prosto w stronę kanap. Diablo z chłopakami obstawiają wszystkie możliwe wyjścia, łącznie z tymi do toalet i na taras widokowy, a my możemy spokojnie posiedzieć. To pierwsza nasza wspólna impreza bez alkoholu, ja obiecałam, że nie będę pić, a Aśka też ma zakaz. Trzeźwy balet, tego jeszcze nie było. Laska wypytuje mnie o szczegóły naszej podróży, a mnie wciąż bardziej ciekawią jej starania o ciążę. Opowiadam jej wrażenia z wyjazdu, pomijając oczywiście gorące sceny z łóżka i z wojny i chyba jest tym usatysfakcjonowana. W końcu po wypiciu kilku lampek jakże mocnego soku idziemy na parkiet. W oczach Gabriela nie widzę zachwytu i wiem o co mu chodzi. Mieliby mniej roboty gdybym siedziała na kanapie cały wieczór, teraz muszą się dwoić i troić, żeby mnie upilnować i żeby nie daj Boże nikt mnie nie dotknął, bo Santiago im tego nie podaruje. Na szczęście jest względny spokój. Przystawia się do nas paru kolesi, ale my nie jesteśmy zbyt skore do obmacywanek i sprawnie radzimy sobie same z nachalnymi klientami bez udziału ochrony. Moja obstawa miga mi między ludźmi i jestem o siebie spokojna.
Kołyszę ciałem w rytmie trochę wolniejszej piosenki i czuję za sobą czyjąś obecność, niby nic nadzwyczajnego w klubie pełnym ludzi, ale teraz jest inaczej. Ktoś subtelnie i ledwie wyczuwalnie ociera się o moje plecy i sama nie wiem dlaczego szybko się odwracam. Podnoszę wzrok na stojącego przede mną faceta i po chwili konsternacji wybucham śmiechem.
-Witam – facet pochyla się do mojego ucha- nie spodziewałem się ciebie tutaj.
-Ja chyba ciebie też nie – dotykam jego ramienia, lekko go od siebie odsuwając – Mateusz, dobrze pamiętam?
-Jak najbardziej – unosi dumnie głowę – mogę kolejny raz panią porwać?
-Chyba nie mam jak odmówić – wzruszam ramionami.
Facet przez chwilę mierzy mnie wzrokiem i robi dziwne gesty dłońmi.
-Przepraszam, chciałem cię objąć, ale jakoś nie wiem jak, żeby cię nie urazić, bo…
Przewracam oczami i szybkim ruchem łapię jego dłonie i kładę na swojej talii. Przez chwilę stoimy w bezruchu, a po kilku sekundach Mateusz zaczyna mną kołysać, trochę śmielej przyciągając mnie do siebie. Jedną dłoń trzyma nadal na mojej talii a drugą układa na plecach. Przyjemne mrowienie łaskocze moją skórę, a kiedy przybliża usta do mojego ucha wręcz drętwieję.
-Nie sądziłem, że zobaczę panią prezes w takim skąpym wydaniu.
-Mam to uznać za komplement, czy wręcz przeciwnie?
-A co jest dla mnie bardziej korzystne?
-Zależy jaki cel chcesz uzyskać.
-Chciałbym dla ciebie pracować – uśmiecha się, a po chwili wbija we mnie poważny wzrok.
-Jako kto?
-Jako kogo mnie widzisz?
Starając opanować swoje ciało, które dziwnie na niego reaguje rozglądam się wokoło i napotykam wzrokiem wyszczerzoną do mnie blondynę. Znów spoglądam na wpatrzonego we mnie mężczyznę i z lekkim uśmieszkiem przysuwam do niego twarz, na co od razu się pochyla i nadstawia policzek.
-Mógłbyś mi przynosić kawę i cantuccini z Caffe Nero.
Facet z głośnym śmiechem odchyla głowę i jeszcze mocniej mnie do siebie przyciska.
-Myślisz, że do niczego więcej się nie nadaję?
Zaczyna gładzić lekko skórę na moich plecach, zahaczając nieznacznie o materiał sukienki. Moje oddechy stają się szybsze i nerwowe. Niby nic się nie dzieje, ale facet działa na mnie w jakiś niewyjaśniony sposób i niepokoi mnie to.
-Myślę, że masz większe ego, niż umiejętności – wcale nie wygląda na faceta z przerośniętym ego, ale mówię to jakbym sama siebie chciała przekonać, że facet nie jest niczego wart.
-Może dasz mi szansę na udowodnienie, że jest inaczej? - wskazuje głową bar i od razu mnie tam pociąga, i co ciekawe pozwalam mu na to, choć ciągle sprawdzam obecność swojej ochrony.
Kiedy siadamy na wysokich krzesłach barman od razu podaje nam wysokie szklanki, ale nie upijam nawet łyka.
-To jak pani prezes?
-Posłuchaj aniołku – mówię dość groźnie, ale to rodzaj samoobrony przed samą sobą, bo facet już skradł moją uwagę – nie chcę być niemiła, ale czego ty oczekujesz? Pracy? Nie mam jej dla ciebie.
-Nie wiesz kim jestem – mimo mojego tonu facet nie przestaje patrzeć na mnie jak na cud.
-Mimo wszystko.
-Umów się ze mną na spotkanie – zawiesza głos, a jego wzrok opada na moje wargi – przedstawię ci swoje możliwości i zdecydujesz wtedy. Obiecuję, że nadaję się też do innych rzeczy, niż przynoszenie kawy, chociaż to dostaniesz ode mnie w pakiecie.
-Nie rozumiesz słowa nie? - podnoszę głos i w ciągu sekundy stoi przy nas Gabriel.
No imponuje mi trochę tym, że nawet nie drgnie. Nie zwraca uwagi na stojącego przy nas byka i nadal ma wzrok utkwiony w mój.
-Zostaw nas – mówię do Gabriela.
Kiedy facet nas opuszcza, unoszę głowę i zaplatam ręce na piersiach.
-Jedno spotkanie – mówię chłodno.
-Uwierz, że nie jedno– jego uśmiech jest tak obezwładniający, że nie sposób na niego nie patrzeć
-Okaże się – próbuję odwrócić wzrok, ale to silniejsze ode mnie – zapraszam jutro w południe do mojego biura przy…
-Znajdę sam – łapie moją dłoń i unosi, ale nie całuje, zatrzymuje ją przed swoimi ustami i długo na nią patrzy, po czym przenosi wzrok na mnie.
-Nie pożałujesz – wzdycha i dopiero całuje moje palce.
Odwracam się za nim, kiedy prawie biegnąc znika w wyjściu.
-Już kurwa tego żałuję… - mówię sama do siebie i głośno wypuszczam powietrze.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz