Rozdział 45

234 19 0
                                    

Rozdział 45

Domenico

Jadę przez zatłoczone ulice i nie zwracam uwagi na ograniczenie prędkości. Wiem, że mi tego nie wybaczy, sam sobie nie umiem wybaczyć ani tego co jej powiedziałem, ani tego co przez ostatni czas robiłem. Wyżywałem się na niej, obwiniając o wszystko, choć chciałem ją mieć. Nie mogłem znieść jej rozpaczy, jej bólu i zamiast pomóc jej z tego wyjść, okazać wsparcie, którego potrzebowała, to wolałem męczyć ją swoim żalem. Z piskiem opon zatrzymuję się przed domem i cieszę się na widok jej samochodu. Mijam wkurwionego do granic Adama i już wiem, że jego też mam przeciwko sobie. Wpadam do domu i od razu próbuję namierzyć Felicity, sam nie wiem, co mam jej powiedzieć, przecież najszczersze przepraszam niczego już tu nie zmieni. Idę na górę i słyszę jak chodzi po sypialni, otwieram szerzej lekko uchylone drzwi i zamieram na widok jej walizek leżących na łóżku. Wrzuca do nich rzeczy, ale robi to byle jak i chaotycznie. Dopiero po chwili mnie dostrzega i zatrzymuje się w pół kroku do garderoby.
-Nie rób tego – szepczę cicho, ale w jej oczach jest tylko niezmierzona rozpacz.
Bez słowa przynosi całe naręcze ubrań i upycha je w walizce, którą po chwili zamyka. Kiedy staje naprzeciwko mnie, próbuję ją zatrzymać. Łapię jej rękę, ale wyrywa się i wychodzi.
-Kochanie, ja…
-Nie jestem twoim kochaniem. Nikim już dla ciebie nie jestem – unosi dumnie głowę – przegrałam, ciesz się wolnością.
-Co ty mówisz, jaka wolnością? Zostań porozmawiajmy.
Nie zwracając na mnie uwagi wyrywa rękę i ciągnąc za sobą walizy schodzi na dół. Nie jestem w stanie jej wypuścić, bo wiem, że już nie wróci. Dobiegam do niej i zanim naciśnie klamkę, przyciągam ją do siebie i zbliżam do swoich ust, nie całuję jej, wdycham jej oddech i staram się spojrzeć jej w oczy.
-Kochanie wybacz, nerwy mnie poniosły, nie powinienem nawet tak myśleć. Żałuję, strasznie wszystkiego żałuję. Nie potrafiłem cię wesprzeć, bo sam ze sobą sobie nie poradziłem. Gdybym mógł wszystko naprawić zrobiłbym to, pozwól mi, daj mi szansę na naprawienie błędów. Nie zabieraj mi wszystkiego, przecież oboje zginiemy bez siebie – widząc, że nie reaguje opieram swoje usta o jej i czekam, aż znów poczuję jej ogień.
Niestety stanowczo się ode mnie odsuwa i nie patrząc mi w oczy wychodzi z domu. Wybiegam za nią i spoglądam na zaskoczonych chłopaków.
-Felicity zostań, pozwól mi ostatni raz wszystko wytłumaczyć – wołam za nią i podbiegam, tak żeby widzieć jej twarz.
Sto razy bardziej wolałbym, żeby krzyczała, klęła i rzucała czym popadnie, a to milczenie jest najwyższą formą jej cierpienia. W końcu udaje mi się ją zatrzymać, ale nadal się nie odzywa, patrzy na mnie smutno, jak jeszcze chyba nigdy, nawet po śmierci Soffi tak na mnie nie patrzyła, straciłem ją na zawsze.
-Błagam daj mi powiedzieć – szepczę ze łzami w oczach, bo nie wyobrażam sobie jej odejścia.
Dziewczyna odstawia walizki i krzyżuje ręce na piersiach, ale nie patrzy na mnie.
-Nie mam niczego na swoje usprawiedliwienie, zachowałem się podle, nie potrafiłem sobie poradzić z emocjami, jednocześnie pragnąłem ciebie mocniej, niż kiedykolwiek. Szukałem problemu w tobie i o wszystko obwiniałem żal, który wręcz pielęgnowałaś, nie wiedząc, że to siebie powinienem zmienić i dać ci trochę czasu. Wróć do domu, porozmawiajmy jak kiedyś, pokłóćmy się i wtedy podejmiemy decyzję. Wiem, że to co powiedziałem, było poniżej jakiegokolwiek poziomu. Nie umiem tego wyjaśnić, bo sam nie bardzo wiem, dlaczego to zrobiłem. Kocham cię, najbardziej na całym świecie cię kocham i wiem, że ty mnie kochasz.
-Skończyłeś? – pyta z lekkim uśmiechem, co daje mi choć iskrę nadziei.
-Mogę jeszcze długo.
Odwraca głowę w stronę Adama i wskazuje mu palcem walizki, a kiedy facet je zabiera spokojnie idzie za nim i nawet się do mnie nie odwraca. Z zaciśniętymi zębami patrzę jak wyjeżdża z posesji. Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje. Wszystko zjebałem, jak cholerny egoista. Straciła dziecko, a ja ją okopałem i poniżyłem. Brawo Santiago, teraz nie zostało ci nic innego, jak czekać, aż Andreani się dowie. Nawet bronić się nie będę, zasłużyłem na ostry wpierdol i powinienem go zebrać. Wciąż wpatrzony w bramę, w której zniknęło moje Maleństwo czuję na sobie wzrok ludzi. Niechętnie odwracam głowę i podchodzę do pierwszego napotkanego faceta.
-Sprawdźcie dokąd pojechała – odzywam się i staram jakoś powstrzymać emocje – jeśli jest u Diego to ok, jak pojechała na Złotą to daj jej ochronę.
Chłopak kiwa głową i od razu idzie w stronę garażu, a ja wracam do domu. Bez niej dom jest pusty i martwy. Jest przede wszystkim nie mój. Biorę z barku pierwszą lepszą butelkę i upijam kilka większych łyków. Nic nie jest w stanie zagłuszyć tej dołującej mnie ciszy, tego spokoju, którego nie chcę. Zrywam się z kanapy, słysząc otwierane drzwi i biegnę w stronę korytarza, niestety zamiast Felicity zastaję uśmiechniętego braciszka.
-Stary co się dzieje? – klepie mnie w ramię – chłopaki wyglądają jakby ktoś umarł.
-Gorzej, Felicity odeszła.
-Jak to odeszła? Gdzie?
-A bo ja kurwa wiem? – krzyczę i macham mu butelką przed twarzą – odeszła, spakowała swoje rzeczy, wsiadła do Astona i pojechała!
-Rozumiem, że całkiem bez powodu i ty nie miałeś z tym nic wspólnego – chłopak pociąga mnie w stronę salonu – oboje do tego doprowadziliście, zaciskaliście na sobie pętlę, zamiast wykrzyczeć sobie żal w oczy. Ty czułeś się osaczony jej bólem, a ona czuła się odtrącona. Zjebaliście!
-Nie zrozumiesz – wzdycham i podnoszę butelkę do ust.
-Pij więcej, na pewno szybciej ją przekonasz do powrotu.
-Nic jej nie przekona, miała rację…- zawieszam głos i spoglądam w stronę korytarza, w którym po chwili pojawia się jeden z moich ludzi.
-Można boss? – chłopak spogląda raz na mnie raz na Antonia.
-Mów!
-Jest na Złotej, ale kazała podzielić ludzi.
-Podzielić? – marszczę czoło, bo zaczyna do mnie docierać jej tok myślenia.
-Według systemu sprzed fuzji. Chłopaki już wyjeżdżają, mają rozkaz przenieść się póki co Andreanich.
-Zwariowała? – pytam bardziej siebie, niż jego i niepewnie spoglądam na kiwającego z politowaniem głową brata.
-Zaczął się podział majątku czy szykuje się do wojny?
-Obawiam się, że jedno i drugie.
-A kto wygra? – pochyla się do przodu i opiera łokcie o kolana.
-Nawet walczył z nią nie będę. Ale przynajmniej będę miał okazję ja jeszcze zobaczyć. Może pojechać do niej? – spoglądam bratu w oczy.
-Po gorzale nie radzę – wzrusza ramionami – na trzeźwo będziesz miał kłopoty, po alkoholu dostaniesz kulkę. Ale mi możesz polać.
Głośno wypuszczam powietrze z ust i wstaję do barku po szklanki, serio mam ochotę się upić za własną głupotę.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz