Rozdział 44
Wraz z początkiem lutego zaczynam swój powrót do życia i do pracy. Nie ma we mnie już tego zapału i tego pędu do sukcesu, co jeszcze trzy miesiące temu, ale jednak pracować muszę. Na szczęście mam wsparcie najbliższych. Poza moimi mężczyznami mam jeszcze szwagra, który zjechał kilka dni temu i którego lubię, on jeden nie porusza tematów dla mnie przykrych, mimo że o nich wie.
Stoję przed lustrem ubrana w komplet, którego już dawno na sobie nie miałam i nieśmiały uśmiech gości na mojej twarzy.
-No bratowo, musze ci powiedzieć, że jest całkiem nieźle – widzę w odbiciu wesołą twarz Antonia.
-Dzięki, schudłam i trochę, to wszystko na mnie wisi.
-E tam, co ty gadasz? – podchodzi bliżej i krzyżując ręce na klatce piersiowej mierzy mnie wzrokiem – niezła dupa jest jeszcze z ciebie.
Z pobłażliwym uśmieszkiem patrzę jak się do mnie przybliża i rozglądając się na boki, jakby się tu kogoś spodziewał przysuwa się do mojego ucha.
-Szkoda cię dla tego mojego brata – szepcze tak poważnie, że drętwieję.
Spoglądam na niego krzywo, ale tylko się uśmiecha, a po chwili wybucha tak głośnym parsknięciem, że sama zaczynam się rechotać.
-Żartowałem! – trąca mnie w łokieć – to znaczy z tym, że szkoda cię dla Domenico, bo jesteś zajebista i tego nie da się ukryć, nawet pod taką długą kiecką jak ta.
-Jaką długą? – spoglądam na dół sukienki nie sięgający do kolan.
-Taka powinna być – bezceremonialnie łapie boki sukienki i podciąga je tak, że ledwo zasłania to, co musi.
Odtrącam jego ręce i poprawiam kieckę, ale nie mam już nastroju do rozmów z nim.
-Nie pozwalaj sobie.
-No co- wzrusza ramieniem – chciałaś wiedzieć. Dobra sorki – unosi dłonie i cofa się o krok – przecież nie będę cię teraz podrywał, wiem, że kochasz na zabój tego idiotę, zawsze miał większe szczęście do lasek, niż ja.
-Może źle się do tego zabierasz? – mówię dość poważnie.
-Może, ale inaczej nie byłbym sobą, a później gdybym pokazał prawdziwego siebie, to byłoby rozczarowanie. A tak albo mnie pokocha takiego, jakim jestem, albo wcale.
-Zdrowe podejście – nie zwracając na niego uwagi łapię z komody zegarek i zapinam na nadgarstku – czasem warto czekać, niż później żałować decyzji.
-Ty żałujesz?
Podnoszę na niego wzrok, ale tym razem jest śmiertelnie poważny, jego wzrok świdruje mój, a ja mimo pewności nie wiem, co odpowiedzieć.
-Nie żałuję. Ani jednego dnia nie żałuję, żałuję jedynie jego, nie powinien się ze mną wiązać, tylko on jeszcze tego nie wie. To się prędzej czy później załamie.
-Nie mów tak – obejmuje mnie ramieniem i wyprowadza z sypialni.
Dziś to on robi za mojego kierowcę i odwozi mnie pod biurowiec. Kiedy wysiadam z windy, otwiera się przede mną pusty korytarz, za którym, przyznam, tęskniłam. Moje szpilki dźwięcznie uderzają o kafle na podłodze i trzymając w ręce torebkę pokonuję ostatnie kroki do swojego biura. Bezwiednie zatrzymuję się przy biurku Martyny i przypominam sobie wszystko, co przez nią straciłam. Zaciskając ze złości zęby otwieram szklane drzwi i biorę głęboki oddech, tak, to jest to, czego potrzebowałam. Mój drugi dom, mój azyl i moje prywatne pole walki. Siadam w swoim ulubionym, kremowym fotelu i od razu czuję się jak w domu. Boże, nawet sobie sprawy nie zdawałam, że tak mi tego brakowało. Otwieram laptop i cieszę się jak mała dziewczynka na gwiazdkowy prezent. Zanim dobrze wdrożę się w dane, które mamy w bazie słyszę pukanie do drzwi i z uśmiechem unoszę głowę.
-Zapraszam – mówię do zbliżającego się do mnie Santiago.
-Jak się czujesz?
-W nowej roli twojej podwładnej?
-To twoja firma – mówi, jakby z żalem w głosie.
-Przez prawie dwa miesiące nawet tu nie zajrzałam, na razie ty rządź, a ja powoli wejdę w rytm. Później zobaczymy.
-Będziesz znów chciała przejąć władzę, czy… - zawiesza lekko głos i unosi jedną brew.
-Rozumiem, że ty wolałbyś formalny podział.
-Dostosuję się.
-Domenico czemu mam wrażenie, że nie na rękę ci mój powrót? Jest coś, o czym powinnam wiedzieć?
-Nic mi na ten temat nie wiadomo- niby się uśmiecha, ale wiem, że jest coś na rzeczy.
-Ale jak ci będzie wiadomo, to mnie chyba poinformujesz?
-Oczywiście pani prezes. To jak? – pyta, wstając z fotela – chcesz już kilka spraw do ogarnięcia?
-Jasne szefie – odpowiadam równie chłodno i patrzę jak wychodzi.
Mimo powrotu do normalności nie jest normalnie. I w pracy, i w domu. Żyjemy, zerkając na siebie, bo nawet nie rozmawiamy. Spędzamy czas, patrząc w telewizor, czytając książki czy ślęcząc nad dokumentami z firmy. Mimo że to wszystko robimy wspólnie, to jednak nie razem. Wiedziałam, że śmierć Sofii zmieni nasze życie, wiedziałam, że oboje będziemy to długo w sobie nosić i trudno nam będzie do siebie po tym wrócić. Ja bardzo przeżyłam tę stratę od razu po niej, Domenico zatraca się w żałobie dopiero teraz. Ja siedziałam i płakała, on żyje, pracuje, ale już nie jest sobą. Mam nadzieje, że jednak wróci.
Podnoszę wzrok, kiedy jego asystentka ubrana w mikroskopijną, opiętą spódnicę i jeszcze bardziej opiętą koszulę kładzie przede mną stos papierów i kiwam się w fotelu.
-Bardzo proszę o bardziej stosowny strój do pracy. To jest biuro, a nie lokal ze striptizem.
-Pan Santiago nie ma zastrzeżeń – odpowiada słodko i zaraz za to oberwie.
-To proszę tak chodzić ubrana wyłącznie przed panem Santiago, jeśli ma takie życzenie, a póki pracujesz w mojej firmie, to ja będę decydowała o panującym tu stylu.
-Nie może pani…
-Mogę i będę! – podnoszę głos – I albo dostosujesz swój ubiór do panujących tu zasad, albo już możesz pakować swoje rzeczy!
Dziewczyna zaciska usta w wąską linią i prawie wybiega z mojego gabinetu.
-Tak jest – mówię sama do siebie i otwieram pierwszą teczkę, która leży na wierzchu.
No proszę od razu trafiło mi się coś niezbyt legalnego, to lubię. Bujając się w fotelu patrzę na zestawienia, które przedstawił nam jeden z kontrahentów biorących od nas przemycany alkohol i kokainę, a które są mocno rozbieżne z faktycznymi. Będzie wojna, nie dam sobie zabrać tylu tysięcy złotych. Jak już chciał kraść, to mądrze. Upijam łyk kawy i nie zwracając uwagi na wchodzącego do gabinetu Domenico dalej czytam.
-Coś ty jej nagadała? – mówi z wyrzutem.
-Komu?
-Ewelinie, siedzi i płacze.
-A nie wiem, spytaj ją.
-Pytałem, mówi, że przyczepiłaś się do jej bluzki – rozkłada ręce, jakby nie wiedział, o co mi chodzi.
-Zwróciłam jej jedynie uwagę, że długość spódnicy i głębokość dekoltu ma swoje normy jeśli chodzi o miejsce pracy, wiec następnym razem ma przyjść do pracy bardziej ubrana.
-A co ci za różnica, skoro jej tak wygodnie?
-Mam wrażenie, że wygodnie to jest tobie, może kup sobie luźniejsze spodnie, co by cię fiut w trakcie pracy nie uwierał, jak tak lubisz jej dekolt.
-Przesadzasz, co mnie obchodzi jej dekolt, ma jaki ma! – podnosi na mnie głos, choć wie, że bardzo tego nie lubię.
-Ah no tak – kiwam ze zrozumieniem głową – przepraszam, że się uniosłam, sama nie wiem, skąd mi przyszedł do głowy pomysł, że ona tak specjalnie – klepię się w czoło i wracam do pracy.
Santiago stoi jeszcze chwilę nade mną, po czym dziarskim krokiem opuszcza moje biuro.
No proszę jaki obrońca kobiet mi się trafił, szkoda, że w stosunku do mnie nie jest taki obronny. Kręcę głową, ale staram się już o tym nie myśleć. Skupiam się na pracy, a nie na dupie tej małolaty, aż dziwnie mi, że w ogóle myślę o tym, że Domenico mógłby z nią… ja jestem dużo od niego młodsza, a ona to już w ogóle.
Do domu wracamy razem, ale oczywiście bez rozmowy na jakikolwiek osobisty temat. Wszystko jest na chłodno, jakby nas ktoś zmuszał do bycia ze sobą. Udając zmęczenie opieram skroń o jego ramię, ale nie obejmuje mnie jak kiedyś, siedzi sztywno, jakby było mu niezręcznie powiedzieć, żebym tego nie robiła. Zaciskam zęby, nie chcąc się rozpłakać, bo bardzo za nim tęsknię, za jego czułością, za jego płonącym na mój widok spojrzeniem, za delikatnością, która zmieniała się w ogień pożądania. Teraz jedyna bliskość to wspólny sen, po dwóch stronach łóżka, a w najlepszym wypadku ledwie się dotykając, często całuję go, kiedy śpi, ale to już go nie rusza. Mam coraz więcej obaw i coraz mniej nadziei.
Kolejny raz budzę się sama w łóżku, nie dziwi mnie to już. Leniwie siadam i spoglądam na leżący na brzegu materaca krawat, unoszę go i wącham, pachnie Santiago, moim dawnym Santiago. Czuję dreszcz biegnący po moim ciele i przyjemne drżenie w podbrzuszu. Nie kochaliśmy się od pierwszego ruchu Sofii, teraz nawet się nie całujemy.
Wchodzę do garderoby i tym razem wyciągam z szafy krótką sukienkę z czerwonego, marszczonego materiału. Ma dekolt w szeroką łódkę bez ramion, a rękawy do łokci. Po prysznicu suszę włosy i prostuję w idealnie gładką taflę, a po zrobieniu wyrazistego, ale jednak dziennego makijażu zakładam moje lśniące cudo. Na stopy zakładam krótkie botki i jestem gotowa na wyjście do pracy, dziś trochę na złość Santiago. Adam otwiera szeroko oczy na mój widok, ale się nie odzywa, nie wiem czy domyśla się, o co mi chodzi czy nie. Jak na zawołanie w korytarzu prowadzącym do mojego biura spotykam kilku kontrahentów męża, wszyscy patrzą na mnie, nie ukrywając zaskoczenia, a Santiago mało nie wybuchnie. A jednak robi różnicę, w co się ubieramy, no kto by się spodziewał.
Zanim dobrze zacznę pracę, słyszę huk otwieranych drzwi.
-Nie trzaskaj, bo one są bardzo drogie – mówię bez emocji i włączam laptopa.
-Zwariowałaś?
-Dlaczego, to jest hartowane, czterowarstwowe szkło z azotem, sprowadzane na zamówienie.
-Nie chodzi mi o pieprzone drzwi!
-A o co?
-O to jak jesteś ubrana! Na wesele się wybierasz?
-Nie, jestem u siebie i wybacz, ale będę się nosić, jak mi będzie wygodnie, przecież to bez różnicy prawda?
-Nie łap mnie za słówka dobrze?
-Santiago umówmy się, że mimo wszystko ja tu jestem szefem. Jeśli uznam za słuszne, ubrać się w kostium kąpielowy, to to zrobię, jeśli uznam za słuszne zwolnić twoją asystentkę, to to zrobię – opieram się o blat i wstaję z fotela – a jeśli uznam za słuszne zwolnic ciebie, to również to zrobię!
Bez słowa patrzymy sobie w oczy i gołym okiem widać, jak wielka przepaść jest między nami. Po chwili Domenico opuszcza głowę, ale nadal się nie odzywa. Dumnie wychodzi z gabinetu i jednak na zakończenie rozmowy trzaska drzwiami. Mało mi to już robi, wzywam do siebie swoich najbliższych ludzi i zaraz zaczynamy pierwsze posiedzenie.
Z filiżanką kawy w dłoni patrzę na panoramę miasta i słyszę, jak chłopaki wchodzą do gabinetu. Szepczą cos między sobą i rozsiadają się na fotelach i dopiero po chwili się do nich odwracam.
-Witam kwiat mojej drużyny – uśmiecham się- tęskniliście?
Pytanie retoryczne, jednak wszyscy ochoczo kiwają głowami, co mnie trochę cieszy.
-Nie ukrywam, że wyleciałam z obiegu, ale chyba nie na tyle, żeby musieć wam mówić jakie panują zasady – nie czekając na odpowiedź wstaję od biurka i przesiadam się na fotel obok nich – naszym dzisiejszym celem jest Wariat – rzucam papiery na stół – dla tych co nie w temacie, Artur Świrski, pseudonim Wariat. Rozprowadza naszą kokainę po swoich lokalach i bierze od nas ruski alkohol. Niestety wróble mi doniosły, że nie rozlicza się z nami uczciwie, a do tego obrabia dupę na mieście. Ja zasadniczo nie mam nic przeciwko obrabianiu dupy, ale pod warunkiem, że to ja obrabiam, a nie mnie. Facet ostatnio był widziany z kilkoma moimi biznesowymi przeciwnikami i bardzo bym nie chciała, żeby z nimi bliżej współpracował. Niestety Wariat nie jest głupi i wie, że będziemy siedzieć mu na dupie, w najbliższym czasie będzie się skutecznie krył. Waszym zadaniem będzie obserwować go z daleka, z kim się spotyka, gdzie i w jakim celu. Jeśli coś będzie się działo niepokojącego, to dzwońcie do Adama lub do mnie.
Faceci patrzą na mnie bez mrugnięcia i dopiero kiedy kiwam głową w stronę drzwi, to podnoszą się z foteli. Po ich wyjściu kładę nogi na stolik i zsuwam się tak, żeby oprzeć głowę o oparcie fotela.
-Myślisz, że Wariat nawiąże współpracę z kimś przeciwko tobie?
Przewracam oczami na dźwięk głosu Adama, ale nie reaguję. Leżę spokojnie, czekając, aż zostawi mnie samą, ale niestety tego nie robi.
-Myślałam, że nadzorujesz chłopaków, nie chcę, żeby coś się spieprzyło.
-Na razie to obserwacje, umieją to beze mnie.
-To po co przyszedłeś? – dopiero teraz otwieram oczy i wbijam w niego wzrok.
-Co się dzieje? I nie mów, że nic, bo widzę. To nie jest normalny strój do roboty.
-Odczep się.
-Zazdrosna jesteś.
-Nie! – warczę i wstaję – Dobra jestem. Boję się Adam, pierdoli się ten mój związek jak kurwa przy drodze, a ja nie umiem tego uratować. Nakręcamy się nawzajem i stajemy przeciwko sobie.
-Wyjedźcie gdzieś tylko we dwoje, zaszyjcie się w dziczy i głuszy. Albo się pozabijacie, albo to uratujecie, tak czy inaczej uwolnicie się.
Nie czekając co odpowiem wychodzi, zostawiając mnie z myślami. Ma rację, ale przecież nie zmuszę go do tego, bo niby jak? Podnoszę dzwoniący na biurku telefon i uśmiecham się na widok zdjęcia Domenico.
-Przyjdź mamy ważne zebranie – wręcz rozkazuje i z cwanym uśmieszkiem zamykam pootwierane dokumenty i laptopa.
Do gabinetu Santiago wchodzę bez pukania, oczywiście pierwszą osobą jaką widzę jest Ewelinka, dziś ubrana nieco lepiej, chociaż… W myślach macham na nią ręką, bo w dupie już to mam. Przy okrągłym stoliku siedzą panowie biznesmeni, dyrektorzy banków i innych ciekawych instytucji, a ja nawet nie wiem, o czym jest to zebranie. Opieram się pośladkami o biurko Santiago i staję prawie za jego plecami. Facet coś opowiada o inwestycjach, o wykupieniu udziałów w jednym z banków i w tym momencie prycham cichym śmiechem.
-Coś nie tak? – Santiago odwraca się do mnie.
-Nie skąd, ale chyba nikt cię nie uprzedził, że bank, w którym chcesz udziałów planuje fuzję.
-Skąd pani to wie? – odzywa się jeden z siedzących przy stole facetów.
-Pan tak serio? – marszczę brwi, bo chyba gość zapomniał kim jestem.
-Skąd wiesz, czy po połączeniu będzie nadal dobrze prosperował i będzie wart zainteresowania – odwracam się do Domenico, który zdaje się nie jest dobrze zorientowany.
-Pani Santiago, mogę obiecać, że to będzie dobry układ – odzywa się jeden z dyrektorów, na co ja szeroko się uśmiecham.
-Dla kogo?
-Dla wszystkich.
-Wie pan, życie nauczyło mnie jednego. Nigdy nie jest tak, że wszyscy są zadowoleni. A ja nie chcę zawierać w najbliższym czasie umów niepewnych. Więc chyba jednak podziękujemy.
-Co? – Domenico robi krok w moją stronę – podważasz moje zdanie? – szepcze tak, żebym tylko ja usłyszała.
-Nie podważam, tylko mówię, że z takimi inwestycjami na razie się wstrzymamy.
-Nie było cię trochę, może lepiej, żebyś najpierw zapoznała się z tym, co działo się w firmie pod twoją nieobecność.
-Zdążyłam zapoznać się z tym, co jest najważniejsze i mówię nie! – zaczynam podnosić głos.
-Nie możesz wrócić po dwóch miesiącach i nagle zacząć rządzić, nie na tym polega odpowiedzialne zarządzanie firmą!
-Odpowiedzialne zarządzanie firmą polega również na słuchaniu innych ,na rozważaniu wszystkich możliwości i rozwiewaniu wątpliwości. Ty zdaje się chcesz bardzo szybko wspiąć się po szczeblach, nie zwracając uwagi na ryzyko, które nam grozi.
-A ty co nagle taka ostrożna! – krzyczy na cały głos – to ty wpadasz co rusz w nowe kłopoty, to ciebie trzeba bronić i wyciągać z nietrafionych interesów.
-Panie Santiago ostrzegam, nie jest pan prezesem firmy, a pańskie stanowisko nie upoważnia pana do takich komentarzy.
-Nie wygłupiaj się, tylko posłuchaj czasem, co się do ciebie mówi, zawsze jest ryzyko!
-Owszem, ale nie podejmę go świadomie. Jak sytuacja między bankami się wyklaruje, wrócimy do tematu, teraz to wykluczone.
-Świetnie – klaszcze w dłonie – rozumiem, że znów ty rządzisz.
-Dobrze rozumiesz i nie dlatego, że źle prowadzisz interesy, tylko dlatego, że nie bierzesz pod uwagę mojego zdania, które z racji stanowiska jest jednak najważniejsze. Skoro nie umiesz się pogodzić z własną decyzją, którą podjąłeś, przekazując mi władzę to trudno, ale dalej interesy poprowadzę sama.
-Sama? – śmieje się prawie w głos – sama to nawet dziecka nie umiesz urodzić!
Z całej siły uderzam go w twarz, a łzy w sekundę napływają mi do oczu. Ostatkiem sił powstrzymuję krzyk i tylko wargi mi drżą. Santiago powoli podnosi na mnie wzrok i widzę, że żałuje swoich słów. Oddycha szybko i robi się blady, a ja przenoszę wzrok na wgapionych w nas mężczyzn, którzy są tym wszystkim jednakowo zaskoczeni jak ja.
-Panowie wybaczą – jąkam się – przełożymy spotkanie na inny termin, powiadomię panów mailowo. Żegnam.
Szerokim łukiem omijam Santiago i powstrzymując łzy idę do swojego gabinetu. Niestety, zanim do niego dotrę słyszę za plecami kroki, doskonale wiem czyje. Nie zwracam na niego uwagi, szybko zabieram swoje rzeczy i chcę wyjść, ale zagradza mi sobą drogę.
-Przepraszam, wybacz – prawie płacze, a ja nawet na niego nie patrzę – przecież nie o to mi chodziło. Felicity… - wyciąga do mnie dłoń, ale ją odtrącam.
-Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj – warczę już płacząc i odpycham go, żeby móc przejść.
Dopada do mnie przy windzie i na siłę próbuje zatrzymać.
-Kochanie…
-Nie jestem już twoim kochaniem! – krzyczę na cały głos – nie dotykaj mnie! Mogłeś powiedzieć do mnie absolutnie wszystko, ale to… - wstrzymuję głos, bo nie jestem w stanie mówić – to bolało, cholernie mnie to zabolało. I nie będę wnikać, dlaczego to powiedziałeś, po prostu zejdę ci z drogi.
Wchodzę do windy i patrzę jak znika za zamykającymi się drzwiami.
CZYTASZ
Wciąż dla siebie [Zakończona]
RomanceKontynuacja powieści "Nie dla siebie" 18+ Treść zawiera wulgaryzmy i sceny nieodpowiednie dla dzieci i młodzieży