Rozdział 11

317 17 0
                                    

Rozdział 11

Felicity

Od rana chodzę w nerwach, chociaż nie mam powodu. Coś mi nie pasuje, gdzieś coś się popieprzy, a ja nie wiem gdzie, bo póki co wszystkie moje interesy jakoś się układają.
Stoję przed lustrem w garderobie ubrana w swój roboczy klasyk. Dziś wybór padł na czarne spodnie nad kostkę i białą, lekko lejącą bluzkę z kopertowym dekoltem, na to krótka marynarka i ulubione matowe szpilki. Do teczki wkładam wydrukowane dokumenty i po ostatnim spojrzeniu w lustro idę do salonu, w którym czeka na mnie Domenico. On jeszcze nie wie, że to zebranie jest również z nim.
-Moja najpiękniejsza – podchodzi z czułym uśmiechem i kładzie dłonie na moich biodrach – faceci padną na twój widok.
-Mam nadzieję, że jednak nie. Z kimś muszę to podpisać – szczerzę się, udając skromność, bo dobrze wiem jak wyglądam – poza tym ty jedziesz ze mną.
-O, to coś nowego – marszczy brwi.
-Mam parę pomysłów i chcę, żebyś ich posłuchał.
-Czemu nie mówiłaś wcześniej?
-Bo dopiero mi to do głowy przyszło – spoglądam na zegarek na nadgarstku – masz kwadrans, zanim kawę wypiję.
Kiedy się odwraca klepię go w tyłek i z uśmiechem podchodzę do stolika, na którym czeka już moje espresso.
Droga do biura mija nam w ciszy, Domenico siedzi ze mną na tylnej kanapie, ale się nie odzywa, za to ja z nosem w telefonie, sprawdzam maile od dostawców i kontrahentów, bo przez dwa tygodnie będę wyłączona z obiegu. Odpisuję na najważniejsze zapytania i przesuwam wcześniej umówione spotkania. Kątem oka widzę, jak Domenico wzdycha z twarzą do szyby i nawet go rozumiem.
-Co, żal ci teraz?- odzywam się i nie odwracając twarzy od ekranu szturcham go w łokieć.
-Nie żal – wstrzymuje się, jakby bał się powiedzieć prawdę – trochę dziwnie się czuję.
-To jest właśnie żal.
-Żal jest wtedy kochanie – wyciąga mi telefon z ręki i blokuje ekran – kiedy żałuje się podjętej decyzji. Ja nie żałuję tylko muszę przywyknąć do roli męża przy żonie.
-Nie przyzwyczajaj się za bardzo – znów odblokowuję ekran – przecież ja się nagle nie rozdwoję, żeby ogarniać dwie wielkie firmy. Ty się też nalatasz, nie bój się. A pierwszy twój obowiązek, to będzie ta rafineria.
-Serio? - patrzy na mnie jakby mi nie wierzył – chciałaś im dokopać.
-Dalej chcę – wzruszam ramionami – będę prezesem zarządu, będę nad nimi wisieć jak katowski miecz i będą się mnie bać, ale też firma musi działać i poza przewalaniem brudów musi na siebie zarabiać i od tego będziesz ty z tym swoim znajomym, jak mu tam?
-Franke – burczy, kręcąc głową.
-Franke? - z lekko skrzywionymi ustami odwracam twarz w jego stronę – Niemiec?
-Polak.
-Ale nazwisko takie bardziej niepolskie.
-I to mówi Polka, Santiago z Andreanich?
-Matka była Zawadzka – burczę, udając obrazę majestatu - Tak czy inaczej, zdecyduj sam, czy on ma podlegać tobie oficjalnie, czy wolisz działać zza jego pleców. Bo jeśli masz choć cień podejrzenia, że danie mu zbytniej wolności…
-Na bank nie dam mu wolnej ręki, przynajmniej nie na początku.
-Bomba – szepczę, wciąż odpisując na maile – kiedy się z nim spotkamy?
-Pewnie dopiero po powrocie z Włoch – nagle facet pochyla się w moją stronę i całuje mnie w szyję.
Delikatny dreszcz wstrząsa moim ciałem i mimowolnie zaciskam  uda wraz z mięśniami krocza. Ostatnio nasze łóżko dostaje w kość, bo od ślubu pieprzymy się wręcz na okrągło, to jeden ze sposobów na rozładowanie spięć i stresów, których ostatnio mamy w nadmiarze, a wygląda na to, że będziemy ich mieli w najbliższym czasie jeszcze więcej. Sama nie wiem czemu, ale sprawdzam swój kalendarz, wygląda, że płodna będę na urlopie. Może nam się uda, z dala od pracy, nerwów i tej pogoni za pieniądzem.
Kiedy idziemy korytarzem prowadzącym do sali konferencyjnej, czuję za plecami czyjąś obecność. Natychmiast się zatrzymuję i odwracam, ale za mną nikogo nie ma.
-Kochanie w porządku? - słyszę Domenico i nerwowo spoglądam w jego oczy – dobrze się czujesz? Zbladłaś.
-Zaraz – wpycham mu w ręce teczkę oraz torebkę i prawie biegnąc wracam w stronę windy.
Zaglądam w każdy kąt, każdą wnękę i do każdego pomieszczenia w poszukiwaniu tego kogoś, kto od tygodnia czai się za moimi plecami. Musi tu być! Docieram do srebrnych drzwi windy i opuszczam głowę, niemożliwe, że to mi się wydawało, nie tyle razy z rzędu.
-Felicity? - podskakuję i odwracam się za siebie – kochanie co się dzieje?
-Ktoś tu był – szepczę i zaraz się rozpłaczę – wiem, nikogo nie widziałeś, ja tez nie, ale od tygodnia czuję za plecami czyjąś obecność, ktoś…
Domenico bez słowa mnie obejmuje i mocno zaciska na mnie ramiona, przy nim nic mi nie grozi, a jednak wciąż mam wrażenie, że wszyscy wiedzą kto to, tylko robią ze mnie wariatkę.
-Przemęczona jesteś – szepcze tak przyjemnie, a ja wiem, że to nie to – przełóż to spotkanie, odpocznij. Wrócimy z urlopu i zajmiesz się wszystkim z nową energią.
-Załatwię to i koniec – wzdycham i odpycham go od siebie – chcę mieć wyjazd bez myślenia o pracy.
-No tak – całuje mnie w czoło i splata nasze dłonie, pociągając w stronę konferencyjnej.
Siadam w pustej jeszcze sali i przygotowuję sobie wszystkie potrzebne mi dokumenty na to spotkanie. Domenico po chwili przynosi pachnącą kawę, ale zanim upiję choćby łyk, słyszę kroki na korytarzu. Trzech elegancko ubranych panów wchodzi do sali i wszyscy zatrzymują się w pół kroku.
-Witam! - podnoszę się z fotela i zaplatam ręce na piersiach.
-To chyba pomyłka – odzywa się dotychczasowy dyrektor.
-Chyba jednak nie. Obiecali mi panowie posadę jakiś czas temu, warunkiem było moje obycie się w świecie biznesu i nabranie doświadczenia. Myślę, że już jestem gotowa i chętnie przedstawię panom doświadczenie, umiejętności i możliwości, które ja już mam, a panowie ciągle nie.
Z mściwym uśmieszkiem siadam za biurkiem i patrzę jak faceci spoglądają po sobie, a Domenico mało nie wybuchnie od tłumionego śmiechu.
-Zaczynamy, czy chcą panowie się naradzić? - spoglądam nerwowo na zegarek – uprzedzam, że moja oferta ważna jest dziś, jutro nie będę taka szczodra.
Mężczyźni z nieukrywanym niezadowoleniem siadają i zaczynamy obrady. Na początku oczywiście nikt nie wspomina w jak wielkim dole jest firma i myślą chyba, że ja tego nie wiem. Próbują mi wcisnąć kit, że wcale nie jest tak źle, a ich prośba o wsparcie wcale nie jest taka desperacka, czego oczywiście słucham z udawanym zainteresowaniem.
-Panowie – wzdycham, mrużąc oczy, bo nie lubię takich pierdół słuchać – to są wykresy obrotów, jakie wasza firma miała w ciągu ostatniego roku – rzucam kartkę na stół – a tu wykresy z porównaniem kilku ostatnich lat – podnoszę nieco głos i uderzam dokumentami w blat – pokażcie mi kurwa palcem, gdzie macie te dobre dochody, te udane kontrakty i te zarobki, które tylko chwilowo się obniżyły, bo albo wymyśliliście nową gałąź ekonomii, o której jak dotąd nie słyszałam, albo ja nie znam się na tym, co robię, albo niedowidzę!
-Pani Andreani…
-Santiago! - prawie krzyczę, a facet aż się cofa.
-pani wybaczy – gościu bierze oddech – owszem, nasza firma miała ostatnio sporo problemów, trafiliśmy na nieuczciwego wspólnika, nie mieliśmy szans wydostać się bez wsparcia finansowego z zewnątrz. I wtedy mieliśmy z panią zawrzeć umowę, którą…
-Którą uznaliście za zbyt niepewną, bo byłam młoda i niedoświadczona – wtrącam i zaczynam bujać się w fotelu – ale zanim ze mnie zrezygnowaliście przyjęliście ofertę bardziej doświadczonego ode mnie pana Santiago – śmieję się i wskazuję dłonią Domenico.
-Pan był łaskaw wycofać się z umowy, na podstawie punktu… - facet zawiesza głos, jakby się zastanawiał.
-Punktu jedenastego, ustęp czwarty, podpunkt trzeci, zdaje się – mówię od niechcenia.
-Być może – mówi jakby z groźbą w głosie – to sprawiło, że wpadliśmy w jeszcze gorsze kłopoty. Tak nagłe wycofanie, tak dużego kapitału skutkowało odejściem kilku innych wspólników, co nas pogrążyło.
-Naprawdę? - drwię z niego i facet dobrze o tym wie, bo aż czerwienieje – taki doświadczony i dojrzały kontrahent was wystawił? No kto by przypuszczał, incredibile.
Opieram łokieć o stół i podpieram podbródek na dłoni. Cisza w gabinecie trwa na tyle długo, że panowie zaczynają się niecierpliwić, a ja  nich śmiać.
-No dobrze – odzywam się w końcu – powiem tak – biorę wdech i wciąż zastanawiam się czy dobrze robię – jestem skłonna wnieść w waszą spółkę kapitał w kwocie wystarczającej, aby spłacić zaległości, wierzycieli i wyprowadzić firmę na prostą. Dołożę tyle, żeby zachować odpowiednią amortyzację i zapas na rezerwę.
-Czego oczekuje pani w zamian?
-Pan tak serio? - mrużę oczy i rozkładam bezsilnie ręce.
-Spodziewam się, że chce pani władzy nad spółką, wyłączności w podejmowaniu decyzji i wszelkiego posłuszeństwa z naszej strony.
-A nie sądzi pan, że mi się to należy, z racji sfinansowania waszych wypłat i pokrycia kosztów waszej nieudolności w zarządzaniu tak dużą spółką?
-Może i tak, ale my też musimy mieć zabezpieczenie, że się pani nie wycofa – facet z oburzeniem spogląda na bujającego się w fotelu Domenico – jak inni.
-Pan chce mi stawiać warunki? - mówię trochę groźnie, co facet wyczuwa, bo pociera nerwowo dłonie.
-Nie chcę, aby firma była tylko przedmiotem pani zemsty za nasz niezawarty kontrakt.
-Jasne – odpowiadam z przekąsem – tym razem ja przygotowałam umowę i żadna ze stron nie może się tak łatwo wycofać.
Podaję mężczyznom przygotowane wzory umowy i czekam, aż spokojnie się ze wszystkim zapoznają. Z uśmiechem spoglądam na małżonka, ale  jego oczach nie widzę zachwytu. W końcu nasi goście zaczynają współpracować i reszta naszego spotkania przebiega już spokojniej, oczywiście marudzą, że to ja ostatecznie będę o wszystkim decydować, nie mówiąc już o tym, że to Santiago będzie ich bezpośrednim przełożonym. W końcu po godzinnych obradach umowa zostaje między nami podpisana i zostaje nam oficjalne przekazanie w kancelarii notarialnej, ale to już po powrocie z urlopu.
-Stópki mnie bolą – jęczę zaraz po tym, jak mężczyźni opuszczają gabinet i zsuwam szpilki.
-Bidulka moja – Domenico robi smutną minę i kładzie sobie moje nogi na kolanach, przyjemnie je rozmasowując – emocje w biznesie to niedobry doradca.
-Myślisz, że nie wiem?
-Dziś kierowały tobą tylko emocje.
-Dziś, wczoraj, kiedy pisałam umowę kierował mną rozum.
-Nie uwierzę, że umowa jest taka uczciwa jak o niej mówiłaś – patrzy na mnie podejrzliwie, a ja powoli i trochę wrednie unoszę kącik ust.
-No coś tam wsadziła?
-Oj tam, takich parę drobiazgów – wzruszam ramionami i zakładam buty – nie mogą samodzielnie zawierać żadnych umów, nie mogą bez porozumienia z nami zmieniać istniejących kontraktów, poza tym to oni są odpowiedzialni za wypracowanie kwartalnych norm, a przez najbliższe pięć lat nikt nie może odejść z zarządu.
-Nieźle – wzdycha i kręci głową.
-Ja tych punktów nie ukryłam, są jasno określone.
-I poszli na to? - śmieje się.
-A mieli wyjście?
-Vipera – syczy ze zmrużonymi oczami.
-Żmije są bardzo inteligentne i zasadniczo łagodne, dopóki się ich nie wkurwi.
-Ciebie to ja się drażnić nawet boję, nie mówiąc już o wkurwianiu.
-I dlatego jeszcze żyjesz – szturcham go biodrem i idziemy do windy.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz