Rozdział 46

327 18 0
                                    

Rozdział 46

Felicity

Ostatni trzy dni były intensywne ponad wszelkie granice. Musiałam spotkać się z prawnikiem, pozałatwiać wszystkie sprawy związane z budową osiedla i apartamentowca, tym samym z remontem budynku przeznaczonego na dom dziecka, a także ogarnąć sojuszników, którzy obiecali zająć się moimi interesami po wyjeździe z Polski. Z Domenico nawet się nie widziałam i umieram z tęsknoty za nim. Mimo tego co zrobił nadal jest moim mężczyzną. Sprawę Wariata udało nam się załatwić z Falickim, przekupując lekarza sądowego i wychodzi na to, że nie będę się musiała ukrywać, swoją drogą to przerażające w jakim kraju my żyjemy, jeśli za pieniądze można uchylić się od kary za zabójstwo.
Dziś mam rozmowę z ojcem. Podjeżdżam pod jego willę i zanim wysiądę z samochodu, zaglądam do torebki, sprawdzając czy wszystko mam.
Ojciec wita mnie szerokim uśmiechem i od razu proponuje mi drinka, którego nie odmawiam.
-Tato, chciałam się ciebie poradzić – odzywam się po pierwszym łyku.
-To coś nowego.
-Chcę zakończyć walkę z Torellim.
-Będziesz potrzebowała sporego wojska.
-Nie rozumiesz – kręcę głową – nie chcę go pokonać. Chcę wejść z nim w stały układ.
Diego szeroko otwiera oczy i wiem dlaczego, nigdy nie byliśmy z ich rodziną po tej samej stronie i zawsze łączyły nas interesy.
-Skąd ta nagła zmiana? – pyta niepewnie, jakby bał się mojej zdrady.
-Wygląda na to, że będę go w najbliższym czasie potrzebowała. Tak wiem co myślisz, że po tylu latach to będzie trudne, ale oboje siebie potrzebujemy.
-Zwariowałaś?
-Możliwe, potrzebuję mieć go przy sobie ze względu na konsula.
-Córka w czym rzecz? Coś ci grozi, że się zbroisz?
Uśmiecham się po jego słowach, bo przed nim nie muszę udawać, po co to wszystko, do  śmierci on będzie moim capo.
-Nie mogę ci wszystkiego powiedzieć – spoglądam na zegarek – dziś lecę do Florencji, w ciągu tygodnia mam spotkania ze wszystkimi mocarzami na tamtejszej ziemi, jeśli będzie taka konieczność to oddam im, może nie wszystko, ale dużo, musze mieć pewność, że przyjdą za mną na gwizdek.
-Co cię nagle naszło?
-Tato – wzdycham i odstawiam szklankę – chcę wojny, tu jestem skończona i nie pytaj dlaczego, wiem z pewnych źródeł, że szykuje się na mnie fajna akcja, która ma na celu pogrążenie mnie na długie lata, nie będę miała, po co tu wracać.
-Kto? – pyta groźnie.
-Wszyscy – odpowiadam od razu – poza kilkoma mniejszymi, którzy są ze mną wszyscy podpisali na mnie wyrok, bo za wiele chciałam, dojebałam Kozłowskiego i Sokołowskiego, Świrski poleciał, a za nimi stali ci, którzy będą mnie niszczyć.
-Córka…
-Nie bój się, ja nie dam się pokonać, nie takim parchom jak oni, ale teraz muszę zebrać siły, bo trafili z atakiem w dobrym momencie, kiedy jestem wyczerpana.
-Wiesz, zawsze mówiłem, że co byś nie zrobiła, to jestem po twojej stronie, ale mam wątpliwości, to ryzyko.
-Nie dam się pokonać, jeszcze nie teraz – dopijam alkohol jednym łykiem – mogę na ciebie liczyć? To nie potrwa długo.
Nie odpowiada, długo patrzy mi w oczy i po chwili kiwa głową. Od razu wyjmuję z torebki dwie koperty i kładę na dzielącym nas stoliku.
-Listy? – pyta nieco zaskoczony.
-No można tak powiedzieć. Dla ciebie i dla Santiago.
-Czemu sama mu tego nie oddasz?
-Z kilku powodów, a przede wszystkim dlatego, że nie chcę, żeby otworzył to zbyt wcześnie. Ty swoją otwórz, jak już będę we Włoszech.
-A jego?
Z lekkim uśmiechem wstaję z kanapy  i kiedy stajemy naprzeciwko siebie, od razu się do niego przytulam.
-Myślę, że sam będziesz wiedział, kiedy mu to oddać – mówię w jego klatkę piersiową i ostatni raz zaciągam się jego zapachem.
W drodze na lotnisko odbieram telefon od męża, a jego głos w słuchawce przyprawia mnie o szybsze bicie serca.
-Gdzie jesteś? – pyta, jakby go to serio interesowało.
-Jadę na lotnisko.
-Gdzie? – krzyczy i słyszę jak gdzieś idzie – zatrzymaj się tam, gdzie jesteś, nigdzie nie polecisz.
-Dokumenty rozwodowe są już w sądzie, nie masz prawa decydować dokąd lecę.
-Kochanie proszę zostań i porozmawiaj ze mną.
-Nie mam siły, ale obiecuję, że porozmawiamy jak się spotkamy, myślę, że będziemy mieli na to czas. Teraz ja cię proszę o to, żebyś dał mi spokój– po tych słowach się rozłączam i już spokojniejsza spoglądam na mijające mnie budynki.
Lot przebiega mi w jak najlepszym porządku i zgodnie z planem lądujemy w słonecznej Italii. Pogoda jak na luty też jest całkiem fajna i pełna entuzjazmu, ciągnąc za sobą walizkę podchodzę do stojącej przed lotniskiem taksówki.
Każde miejsce w domu przypomina mi Domenico i jest mi strasznie żal i tego co się stało, i jego, kiedy dowie się co zrobiłam. Rozpakowuję swoje rzeczy i szykuję się do pierwszego spotkania, które mam już jutro z samego rana. Na to wyjście wybieram białą sukienkę bez ramion, jest dość krótka ale nie wyzywająca, a na całej długości ma perłowe guziki. Do tego wybieram czarne szpilki i czarną torebkę, chyba będzie akurat. Zmęczona dniem idę po prysznic i po szybkiej kąpieli kładę się do pustego, wielkiego łóżka, którego pościel nadal pachnie moim Santiago.
Nowy dzień witam dość wcześnie, denerwuję się, bo wcale nie chcę oddawać im wszystkiego i mam nadzieję, że nie dostrzegą mojej desperacji. Na szczęście dzisiaj mam spotkanie tylko z Vincentem, to mi da szansę na wybadanie gruntu. Po śniadaniu, które prawie na siłę w siebie wpycham idę do sypialni i już po chwili staję przed lustrem gotowa na negocjacje. Narzucam na siebie czerwony płaszcz i szybkim, choć dumnym krokiem idę do swojej limuzyny. Całe szczęście, że mam tu też ludzi, uśmiechają się na mój widok, jakby się stęsknili, ale w końcu to Włosi ich cieszy wiele rzeczy. Do Vincenta jedziemy prawie godzinę. Spodziewał się mnie, bo wychodzi do mnie na podjazd i z szerokim uśmiechem, trzymając mnie pod ramię prowadzi do luksusowego wnętrza swojego domu. Grzecznie odbiera ode mnie płaszcz i wskazuje drogę do salonu. Już z korytarza dostrzegam stojącą na środku kobietę.
-Felicja Santiago – wyciągam do niej dłoń.
-Serena Torelli – mówi nieśmiało, jakby się mnie bała.
-To panie się nie znają? – facet mruga do mnie okiem, spodziewam się, że przejrzał nagrania z mojej wizyty tutaj.
-Oficjalnie nie – uśmiecham się i siadam.
-No to mów, co cię sprowadza tak nagle – opiera dłoń na nodze żony, a ona biedna aż podskakuje.
-Jak ci się zarabiało na mojej ziemi?
-Całkiem nieźle, może z wyjątkiem twoich ludzi, którzy pilnowali terminów.
-Za to im płacę – z szerokim uśmiechem zakładam nogę na nogę – a nie chcesz tego portu na stałe?
-A co głodujesz i wyprzedajesz majątek?
-Dobra – poprawiam się szybko w fotelu – nie będę owijać. Potrzebuję twojego wsparcia.
-Konkrety dziewczyno, konkrety.
-Handlujesz czasem ludźmi?
Facet prawie sztywnieje na moje słowa i niepewnie ogląda się na żonę.
-O co ci chodzi?
-Potrzebuję kupić pewną osobę, tylko ty możesz mi pomóc.
-Kogo?
-Możesz? – pytam z uśmiechem – kasa nie gra roli.
-Skoro kasa nie gra roli, to mów.
-Chcę jej – wskazuję głową na Serenę i oboje bledną.
-Jak jej? Chcesz kupić moją żonę?
-No co? Przecież jej nie kochasz, nie potrzebujesz jej. Ja ci płacę ile chcesz, ty się z nią rozwodzisz. To jak? – przenoszę wzrok na Serenę i znów spoglądam na Vincenta.
-To jakiś układ tak? – zaczyna się śmiać.
-Nie, po prostu chcę kupić człowieka. Podaj cenę, a przelew robię od ręki – wyjmuję z torebki telefon i odpalam aplikację banku – mów.
Facet z jakąś taką pogardą spogląda na małżonkę i strasznie mi jej szkoda, bo gołym okiem widać, że niczego do niej nie czuje, nawet jej skurwiel nie lubi, a wciąż trzyma przy sobie, psychol pieprzony.
-Sto tysięcy – odpowiada i patrzy mi w oczy.
-Co kurwa?! – szepczę z niedowierzaniem – chcesz sto tysięcy euro?
-Bierzesz?
-No kurwa śnię chyba - przewracam oczami i odblokowuje ekran – konto to co zawsze?
-Si signora.
Z głośnym wydechem wpisuje kwotę i czekam, aż dostanę potwierdzenie płatności. Dopiero po chwili spoglądam na wpatrzoną we mnie kobietę i kiwam głową.
-Idź się spakować – laska niepewnie się podnosi, ale ukochany mąż nie pozostawia jej złudzeń i wręcz popycha ją w stronę schodów, no zatłukłabym go chętnie.
-Dobra tylko nie mów, że to wszystko czego chciałaś.
-Nie wszystko – oglądam się za siebie – potrzebuję czegoś na kształt azylu.
-Ciekawe.
-Odwal się, musze na trochę zniknąć. Niedługo rozejdzie się o mnie bardzo ciekawa wieść i muszę się schować.
-Narozrabiałaś?
-Powiedzmy, potrzebuję nowej tożsamości i nowego miejsca zamieszkania.
Facet niepewnie na mnie patrzy ale wierzę, że mi pomoże, w końcu bardzo mu się to opłaci. Opowiadam mu szczegóły mojego planu i zniecierpliwiona czekam, aż coś odpowie. Dopiero po chwili facet z uśmiechem podnosi się z fotela i podchodzi do barku, nalewając dwie szklanki brandy.
Podaje mi jedną i od razu stuka w nią swoją.
-Niech będzie – odzywa się w końcu – plan jest tak idiotyczny, że aż mi się podoba.
-Jasne, co z rozwodem?
-Spokojnie, to formalność, nawet do sądu nie będzie musiała przychodzić, zresztą wcale nie mam ochoty na nią patrzeć.
-Mało ją wyceniłeś, nie spodziewałam się.
-Każda kasa za nią jest dobra, zniszczyła mi życie suka jebana.
Marszczę brwi, słuchając go i cieszę się z kupienia jej. Gdzieś w środku mam nadzieję, że Santiago nie puściłby mnie za takie grosze.
Kiedy Serena schodzi na dół, od razu wstaję i bez słowa do niej podchodzę. Bez pożegnania z Vincentem wyrywam jej uchwyt jednej z walizek i wręcz wyciągam ją na zewnątrz. Stojący przy samochodzie Paolo podbiega do nas i trochę zaskoczony zabiera obie walizki, a ja prowadzę Serenę do auta.
-Boisz się? – odzywam się po kilku minutach jazdy.
-A powinnam?
-No chyba, skąd wiesz, co z tobą zrobię.
-Wszystko jest lepsze od niego.
-Domyślam się – odwracam twarz do szyby – jesteś wolna, rób ze sobą co chcesz, jedź gdzie chcesz, pracuj jak chcesz.
-Pani żartuje?
-Nie – kręcę głową – jeśli nie masz na siebie pomysłu lub boisz się, to możesz pracować dla mnie.
-Jako kto? – pyta ze łzami w oczach.
-Nie wiem – wzruszam ramionami – będziesz się zajmować moim domem, będziesz w nim mieszkać i tyle. To chyba nie za wiele co?
Mówię trochę nerwowo i kończę temat. Dopiero będąc w domu sadzam ją przed sobą i ustalam wszystkie warunki jej pracy, obowiązki, zarobki i wszystko co jeszcze jest potrzebne. Dziewczyna zgadza się na każdą moją propozycję i wygląda na szczerze zadowoloną, a może nawet szczęśliwą.
Kilka następnych dni spędzam na rozmowach i ustalaniem mojego nowego życia. Szybko mija mi czas i ostatniego dnia dostaję informację o czekającym na mnie prywatnym samolocie od Vincenta.
Po pożegnaniu z Sereną, która okazała się być nawet dość sympatyczna, jadę na lotnisko i z daleka dostrzegam pana Torelli stojącego przy samochodzie.
-Spokojnego lotu – szczerzy się głupio, jakby się ze mnie naśmiewał – mam nadzieję, że wypali, chciałbym zobaczyć ich miny.
-Do zobaczenia – kładę dłoń na jego ramieniu, ale zsuwa ją i delikatnie całuje.
Wchodzę na pokład samolotu i spoglądam na opartego o maskę samochodu Vincenta, no to lecimy.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz