Rozdział 24

213 15 1
                                    

Rozdział 24

Felicity

Z nerwami napiętymi do bólu patrzę na mijające mnie drzewa i czekam, aż dojedziemy do domu starych. Jak mogli?
-Kochanie możesz w końcu powiedzieć? - nie odpowiadam, bo nie umiem powiedzieć tego na głos, nawet myśleć o tym nie chcę – coś z Aleksem?
Bez słowa kręcę głową i ocieram policzki z łez. Kiedy docieramy na miejsce, wybiegam z auta i nie zwracając uwagi na zatrzymujących mnie ochroniarzy biegnę do domu. Kiedy wpadam do salonu, Diego siedzi na kanapie i tuli do siebie mamę. Wyglądają tak samo jak zawsze, objęci i wpatrzeni w siebie, jakby świat nie istniał. Ze łzami w oczach podbiegam do nich i z hukiem rzucam teczkę na stolik. Ojciec patrzy na mnie najpierw zaskoczony, a później szczerze zły.
-Co to jest? - krzyczę i płaczę jednocześnie.
-Skąd to masz? - Diego uchyla teczkę i zagląda do niej, jakby upewniał się co jest w środku.
-Z twojego gabinetu.
-Pomyliłaś teczki.
-Widzę do cholery! - drę się na całe gardło – co to jest pytam!
-Usiądź co, uspokój się.
Z wyrzutem patrzę w oczy mamy i z jednej strony wściekam się, a z drugiej tak strasznie mi przykro. Siadam w fotelu naprzeciwko nich, a Domenico przysiada na poręcz i kładzie doń na moim ramieniu.
-Czemu mi nie powiedziałaś? - pytam łamiącym się głosem – nowotwór nie zawsze jest wyrokiem, możesz podjąć leczenie stać nas na to.
-Myślisz, że nie wiem? - jej głos jest obojętny i już wiem, że ona się poddała – myślisz, że nie próbowałam?
-Jak mogłaś trzymać to przede mną w tajemnicy? Tyle razy rozmawiałyśmy o szczerości, o tym, żeby rozmawiać ze sobą, to ty mnie nauczyłaś mówić wszystko szczerze bez względu na to czy to miłe, czy nie.
-Córcia, myślisz, że nie wiem na czym polega twoja praca? Przez lata patrzyłam na ryzyko jakie brał na siebie Diego, a ty wbrew moim obawom poszłaś szybko w górę i bierzesz na swoje barki dużo więcej, niż on. I co, w czasie najtrudniejszym dla ciebie, najbardziej nerwowym, kiedy twoja koncentracja musi być niczym niezmącona, bo mogłoby to się tragicznie skończyć, miałam mówić ci o chorobie? Chorobie, która jak już pewnie zdążyłaś przeczytać jest wyrokiem. Jesteś szczęśliwa w tym, co robisz, i to jest dla mnie najważniejsze.
-Masz iść na leczenie.
-Za późno kochanie, co mogli to zrobili.
-Nie znam takiego słowa – warczę i spoglądam na wpatrzonego w mamę Diego – tato bardzo cię przepraszam.
-Mnie? Za co?
-Podejrzewałam cię, o znęcanie się nad mamą, wstyd mi, przepraszam.
-No nie wierzę – wzdycha i chowa twarz w dłoniach – kiedy mi uwierzysz, że nie tylko traktuję cie jak córkę, ale po prostu nią jesteś? To ja widziałem twoje serce jeszcze na usg, to ja czułem twoje pierwsze ruchy, ja wycierałem ci nos jak się przeziębiłaś i sprzątałem wymiociny jak się rozchorowałaś. Dalej mam wymieniać? Czego ty chcesz? Co mam zrobić, żebyś zobaczyła we mnie ojca, ja wiem – zatrzymał się i palcami otarł oczy – nigdy nie dorównam temu, co zrobił Stefano, gdyby nie on, to nie byłoby ciebie, ale do cholery chyba zrobiłem wystarczająco wiele, żebyś mogła czuć się ze mną bezpiecznie. Czy nie?
-Zrobiłeś dużo więcej – szepczę bezgłośnie, bo jest mi niezmiernie przykro.
-A jednak przyszło ci do głowy, że mogę podnieść rękę na kobietę mojego życia? Na kobietę, na którą czekałem od pierwszego spotkania i która od pierwszej wspólnie spędzonej sekundy była sensem mojego istnienia?
Ostatnie zdania mówi, patrząc mamie w oczy i wiem, że umiera razem z nią. Ona musi żyć, nie pozwolę, żeby odeszła.
-Przepraszam tato – mówię cicho, ale nie zwracają na mnie uwagi.
Mama opiera czoło o jego policzek i płacze, a ja nie mogę na to patrzeć. Diego kciukiem ściera z jej skóry płynące łzy i jest wobec niej wciąż tak samo delikatny jak dawniej. Nic się między nimi nie zmienia. To jest najprawdziwsza i najczystsza miłość.
-Co z leczeniem? - odzywam się w końcu.
Mam najpierw spogląda w oczy Diego, później Domenico a na końcu w moje.
-Nie pozwolę podać sobie chemii, skoro lekarze nie widzą szans na poprawę, to nie będę się truć.
-Nie -śmieję się i patrzę raz na nią, a raz na ojca – nie mówisz poważnie! Co to znaczy, że lekarze nie widzą szans? Trzeba zmienić lekarza!
-Uwierz, że byłam u najlepszych.
-Nie zgadzam się – mówię poważnie – nie zgadzam się, żebyś odpuściła. Dość tego, skoro nie umiesz sama zdecydować, to zrobię to za ciebie. Znajdę najlepszego specjalistę i załatwię ci konsultację. Choćbym miała na twoje leczenie wydać cały majątek, to postawię cię na nogi! Nie zostawisz nas tak po prostu, bo zwątpiłaś. Tak się nie robi najbliższym!
Podrywam się z fotela i łapię za teczkę, którą przyniosłam. Bez pożegnania wybiegam z domu i wsiadam za kierownicę samochodu.
-Pozabijasz nas – Domenico dopiero teraz się odzywa i szybko zapina pasy.
Nie odpowiadam, wciskam pedał gazu i z piskiem wyjeżdżam za bramę. Po przejechaniu kilku kilometrów zwalniam i już na spokojnie dojeżdżam do domu. Milczę, bo w głowie sama ze sobą się kłócę. Nie dam jej umrzeć, nie teraz i nie tak. Ma przed sobą całe lata w szczęściu, z ukochanym facetem, który dla niej jest gotów na wszystko. Sama pewnie nie wie, jak wielkie szczęście jej się trafiło. Zamyślona staję przed szafą i zdejmuję z wieszaka szarą spódnicę z rozcięciem, a do tego czerwoną bluzkę z koronką na dekolcie. Stopy wsuwam w szpilki  i łapię przygotowaną torebkę. W salonie czeka na mnie mąż, do którego od rana prawie się nie odezwałam.
-Co z Franke? - pytam i widzę jak kręci głową.
-Nie myśl teraz o tym.
-Panna Ewelina ci się nie podoba?
-A tobie pan Mateusz?
-On przynajmniej zna się na tym, co robi – burczę i kładę donie na biodrach – a nie liczy na awans za słodkie oczka.
-Ciekawe, czy jakby był po pięćdziesiątce, stary i łysy to byś się tak spieszyła do współpracy?
-Pewnie nie – uśmiecham się – ale ty się zdecyduj, która laska cię bardziej kręci, bo w końcu zaczną ci się mylić, a ja nie będę wiedziała, którą opierdalać.
Kładę dłoń na jego policzku i szybko go całuję, po czym wychodzę z domu i wsiadam do swojego Astona. W ślad za mną rusza Gabriel i jedzie za mną aż do biura. Za każdym razem, kiedy idę pustym korytarzem, przypominam sobie o zatrudnieniu sekretarki. Zamykam się w gabinecie i opieram plecy o szklane drzwi. Dzień się jeszcze dobrze nie zaczął, a ja mam go już dość.
Po głębokim oddechu, który ni cholery mnie nie uspokaja, odkładam torebkę i siadam w swoim fotelu.
Nie umiem skupić się na pracy, wszystko kojarzy mi się z jednym i co bym nie zrobiła, to widzę przed sobą oczy mamy, takie puste i przerażone, a z drugiej strony spokojne. Ona już się pogodziła z diagnozą, to tylko ja nie umiem tego podarować i nie podaruję. Wyjmuję telefon i dzwonię do znajomego lekarza, chcąc od razu umówić się z nim na spotkanie. Zanim skończę rozmowę widzę za drzwiami znajomego mężczyznę i trochę zła kiwam dłonią, żeby wszedł.
-Janis – wzdycham i odkładam telefon na biurko – co cię sprowadza o tak wczesnej porze?
-Twoi ludzie nie dają mi pracować – facet podchodzi i unosi moją dłoń do ust.
-No proszę, to chyba dobrze – wskazuję mu fotel po drugiej stronie biurka.
-Dziewczyno, a ty miałaś kiedyś tylu ludzi przy sobie? Nigdzie nie mogę wyjść, bo ich spotykam, są wszędzie.
-Taki był plan.
-Może już dość, serio piękna, ale ja muszę prowadzić interesy, te lipne już mnie zmęczyły. Kasa mi ucieka, bo kontrahentów odmawiam, żeby twoi zbyt wiele nie wiedzieli. Paru nawet próbowało romansować z Idą.
Parskam śmiechem i zasłaniam twarz, bo tego sobie nie wyobrażam.
-Spoko, Ida cię kocha, na bank cię nie zdradzi.
-Wiem, a wiesz jak trudno jest udawać, że się tego nie widzi? - robi minę, jakby był nie wiadomo jak zmęczony.
-Dobra, kawy? - wstaję i nie czekając na odpowiedź wychodzę na korytarz.
Stawiam na biurku tacę z filiżankami i siadam w swoim fotelu.
-Pani prezes osobiście kawę podaje?
-Nie mam sekretarki – burczę i przychodzi mi ktoś do głowy – dobra teraz mów co masz.
-Niewielu jawnie przeszło w moje szeregi – zaczyna i już moje nerwy się napinają – kilku siedzi na dwóch stołkach i zaraz pewnie zaczną negocjować warunki przejścia lub zostania u ciebie.
-Zdrajcy – warczę i wącham kawę z filiżanki.
-Taki świat, nic nie zrobisz. Słuchaj, ja mogę dać im dobre warunki – pochyla się do przodu i opiera o blat – w zamian za coś ciekawego, co pogrąży ciebie.
-W celu? - pytam niepewnie i zapala mi się w głowie czerwona lampka.
-Nic za darmo, nie dam im dobrych kontraktów bez pewności, że działają na moją korzyść.
-No i?
-I ty przygotuj coś mocnego, coś na co oni polecą i zrób to tak, żeby nie mieli podejrzeń, że to pic. Ty będziesz miała powód do wykopania ich na ryj, a ja będę mieć powód, żeby ich nie przyjmować.
-Ciekawe – wzdycham – ale powiedz mi…
-Nie wystawię cię, o to ci chodzi nie?
-Zgadza się. Czemu na to idziesz? Nie musisz.
-Kocham cię miłością bezwzględną – szczerzy się głupio – oczywiście zaraz po mojej Idzie, poza tym za mały jestem, żeby wchodzić ci w drogę i póki co, to wolę mieć ciebie po swojej stronie. Myślę, że jak przyjdzie kolej na mnie, to mnie wesprzesz.
-Jasne – oddycham z pewnym rodzajem ulgi – możesz na mnie liczyć.
-Wiem, że mi nie ufasz – tym razem jego twarz poważnieje i wręcz zastyga, jakby czekał na moją odpowiedź.
-Boje się ufać, bo za dużo mnie to ostatnio kosztuje.
-Rozumiem – wstaje z fotela i po podejściu do mojego kuca i obraca mnie przodem do siebie – łatwiej jest udowodnić nieuczciwość, niż uczciwość, nie będę się nawet starał, bo wtedy jest jeszcze gorzej. Mogę ci obiecać, że zawsze jestem z tobą. Prześlę ci zaraz na maila wszystko, co udało mi się zebrać na chłopaków, razem z nagraniami.
-Ok, dziękuję Janis, nawet nie wiesz, jak bardzo potrzebowałam to usłyszeć.
-Widzę – całuje moją opartą o nogę dłoń – nie przejmuj się skarbie, bessa też się kiedyś kończy.
-Bessa? - patrzę na niego szeroko otwartymi oczami – kurwa! Miałam dać rozporządzenia na giełdę! Fuck!
Zrywam się z fotela i wyjmuję z szuflady papiery, kątem oka dostrzegając jak Grek siada za moim biurkiem i jakby nigdy nic włącza laptopa i podsuwam mi go do wpisania hasła. Zanim ogarnę dokumenty i wybiorę numer telefonu, facet otwiera przeglądarkę i wyszukuje najnowsze notowania. Nie zwracając uwagi na faceta wydaję biegiem wszystkie dyspozycje, i mam nadzieję, że jeszcze nie jest za późno na zmiany.
Po wyjściu Janisa dzwonię do Adama i zapraszam go razem z narzeczoną na kawę. Zjawiają się po niecałej godzinie i są w najlepszym momencie, bo właśnie skończyłam przeglądać materiały od Janisa.
Dziewczyna już od progu patrzy na mnie wrogo i mściwie, a Cień jakby przepraszająco.
-Witam – mówię i podaję obojgu dłoń – kolejny raz przepraszam, że zawracam wam głowę, ale mam propozycję zawodową.
Adam patrzy na mnie z wyraźną pretensją i spodziewam się, że myśli, że chcę go zwolnić.
-Tym razem jest to propozycja do Martyny - dziewczyna patrzy na mnie zaskoczona, a po chwili przenosi wzrok na Adama – potrzebuję sekretarki. Nie znam ani twoich umiejętności, ani kwalifikacji i… w zasadzie niczego o tobie nie wiem i jeśli to stanowisko nie dorównuje rangą twojemu wykształceniu, to wybacz.
-Jestem po ASP – uśmiecha się, jakby zawstydzona.
-O, artystka – zaplatam ręce na piersiach – a w jakiej dziedzinie, jeśli mogę spytać?
-Konserwacja dzieł sztuki – wzrusza ramionami – chciałam malować, ale do tego potrzebny jest talent, a ja go nie mam, dlatego odnawiam istniejące obrazy.
-No to tutaj nie bardzo ci się to przyda – zawieszam głos, bo być może jej wiedza może mi się przydać -oczywiście jeśli chcesz tu pracować. Do twoich obowiązków należałoby umawianie spotkań, pilnowanie terminów przelewów wychodzących i przychodzących, rezerwacja hoteli, biletów lotniczych i wszystko co z tym związane. Oczywiście pomijam banały w stylu odbieranie telefonów i robienie kawy – rozkładam ręce.
-Nie poradzę sobie, jestem roztrzepańcem.
-Nie wyglądasz – burczę – wiadomo, że nie rzucę cię od razu na głęboką wodę i nie dam ci do ogarnięcia wykazów z giełdy. Na początek odbierasz telefony i spisujesz wszystko w kalendarzu, na koniec dnia przynosisz mi całość i będziesz się uczyć co i jak. Wynagrodzenie dostaniesz póki co mniejsze, ze względu na brak doświadczenia, ale myślę, że szybko to nadrobisz i wtedy nie będzie problemu z podwyżką. Na początek proponuję ci – wstrzymuję oddech i zastanawiam się nad kwotą odpowiednią – sześć tysięcy.
-Ile? - dziewczyna podnosi głos.
-Nie pasuje?
-Bardzo pasuje.
-Adam możesz nas zostawić? - przenoszę wzrok na blondyna i patrzę jak powoli wstaje i wychodzi – wymagam dyskrecji i wierności, jeśli to dobre słowo, nic co tu się dzieje nie może wyjść poza cztery ściany. Będziesz miała dostęp do wielu poufnych danych, które nie mogą ujrzeć świata i uprzedzam, że nie zostawię cię bez kontroli. To jak?
-Kiedy mogę zacząć? - pyta cicho, jakby się mnie bała.
Zerkam na zegarek i sama się dziwię, że to już tak późno.
-Adam ma jeszcze dwa dni wolnego, więc…
-Mogę od zaraz – wtrąca się i przepraszająco patrzy mi w oczy – jak jesteśmy ze sobą non stop, to tylko się kłócimy – wzrusza ramionami.
-W porządku, to jutro. Przyjedź na dziewiątą, ale normalnie zaczynać będziesz o siódmej.
-Jasne pani prezes.
-I bardzo dobrze, nie muszę ci mówić jaki obowiązuje dress code? - z uśmiechem mrużę oczy – nie muszę, cieszę się, że w końcu będzie tu jakaś kobieta. Leć się wyspać, bo jutro czeka cię ciężki dzień, a jak ja mówię, że ciężki to dla ciebie może być tragiczny.
Laska ochoczo kiwa głową i wręcz w podskokach wybiega. Z radością patrzę jak rzuca się Adamowi na szyję i długo wisi na nim przyciśnięta do jego ust. Kiedy znikają mi z oczu, biorę się za pracę, ale nic mi już nie wychodzi, sprawdzam czy wszystko co na dziś miałam zaplanowane, jest zrobione i zbieram swoje rzeczy. Kiedy drzwi windy się otwierają, zaskoczona spoglądam na wychodzącego z niej Falickiego. Facet mierzy mnie wzrokiem, jakby się mnie nie spodziewał, a to raczej jest odwrotnie.
-Byliśmy umówieni? - pytam nerwowo.
-I tak i nie. Miałaś mi dać odpowiedź.
-A tak – mruczę – przepraszam, miałam dużo na głowie, wyleciało mi, jutro pogadamy.
-Stało się coś? - wsuwa palec pod mój podbródek i lekko unosi – ej, dziewczyno co się dzieje?
-Nic w czym mógłbyś mi pomóc, a teraz przepraszam – nie czekając na windę zbiegam po schodach na sam dół, ale facet nie odpuszcza i idzie za mną, aż do wyjścia.
-Powiedz co się dzieje! - prawie krzyczy za moimi plecami, kiedy otwieram drzwi Astona.
Z politowaniem spoglądam mu w oczy i kręcę głową, serio, kim on jest, żebym miała mu się zwierzać? Bez słowa wsiadam do auta i ruszam w stronę domu.
Zanim wejdę do salonu, czuję piękny zapach jedzenia, cholera zapomniałam zjeść dzisiaj. Wchodzę do kuchni i patrzę na stojącego przy płycie męża. Powoli podchodzę bliżej i przytulam się do jego pleców.
-Jak tam Maleństwo?
-Mamy do odstrzału kilko twoich ludzi – mówię obojętnie – Janis wyznał mi miłość, zatrudniłam Martynę jako sekretarkę, posprzedawałam trochę akcji, parę kupiłam, wysłałam ludzi na granicę do pilnowania przerzutu – przypominam sobie o mamie i jeszcze mocniej się przytulam – i umówiłam się z onkologiem.
-Kochanie to bez sensu – facet odwraca mnie przodem do siebie i spogląda w oczy.
-Nie żartuj.
-No pomyśl, stać ich na najlepszych specjalistów, na najdroższe leki, skoro mówią, że to nie ma sensu, to może nie ma.
-Nawet nie myślę w ten sposób. Mam żal, mam żal do siebie, że tego nie zauważyłam, ale też do nich! - płaczę w głos – jak mogli ukrywać to przede mną?
-Myślisz, że to było dla niej łatwe? Trzy lata patrzyła na ciebie, jak pniesz się w górę, a jednak nie mogła szczerze z tobą pogadać, dla matki to musiało być…
-Co? - przerywam mu i przestaję płakać – co ty powiedziałeś?
-Że dla niej to niełatwe.
-Nie to! - krzyczę i odpycham, go od siebie – trzy lata?
Wzrok Domenico nagle się zmienia, a ja dostaje jakichś palpitacji serca.
-Skąd ty wiesz od kiedy ona choruje? - pytam, starając się nad sobą panować – skąd?!
-Kochanie…
-Wiedziałeś… - urywam zdanie, bo nie wierzę, że to słyszę – wiedziałeś, że umiera i nie powiedziałeś mi o tym.
-Prosiła mnie.
-Od kiedy wiesz?
-Od początku – wzdycha i opiera się o wyspę – jak wyjechałaś do Stanów, wróciłem tutaj, żeby pozamykać swoje sprawy, na jednej z mniej udanych akcji dostałem kulkę w nogę. Byłem w klinice na kontroli i wtedy spotkałem twoich rodziców, wychodzili z oddziału onkologii. Najpierw dostałem od twojej matki w mordę, później zaprosili mnie na obiad.
-Jak mogłeś mi nie powiedzieć?
-Kochanie, chora, umierająca kobieta prosi mnie o milczenie, żeby jej córka była szczęśliwa, jak miałem odmówić? Poza tym  w zamian za milczenie obiecali mi pomóc w sprawie z tobą.
Uderzam go w twarz ale nie zwraca na to uwagi i nadal z miłością i współczuciem patrzy mi w oczy.
-Kochanie, wtedy była jeszcze szansa na leczenie, najwyraźniej wykorzystali już wszystkie możliwości.
-Mogłeś mi to powiedzieć dokładnie jak teraz!
-I co, myślisz, że umiałabyś udawać tak bardzo, że by nie zauważyła? Bzdura, patrzyłabyś na nią z litością, zaniedbałabyś pracę, żeby z nią być, a ona jest za mądra, żeby w to uwierzyć!
-To najwyżej by się na ciebie gniewała! To jest najważniejsze?
-Kochanie przysiągłem jej, nie mogłem inaczej!
-Tylko przysiąg wobec mnie nie dotrzymujesz! - krzyczę w złości i strącam jego ręce – to ci przychodzi bez trudu! Wiesz co? Nie chcę cię widzieć! Wyjdź i nie wracaj! - krzyczę, wskazując mu drzwi.
-Naprawdę tego chcesz? - pyta spokojnie.
-Tylko tego chcę! Nie zbliżaj się do mnie! Nie dzwoń i nie pokazuj mi się na oczy!
-Jak sobie życzysz kochanie – szepcze, a po chwili jego plecy znikają za drzwiami.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz