Rozdział 43

209 20 0
                                    

Rozdział 43

Felicity

Śledztwo przeciwko Martynie i spółce trwa w najlepsze i nic nie zapowiada wyjaśnienia całej sprawy. Snuję się, zamiast żyć, zrezygnowałam z prowadzenia interesów, bo nie mam do tego głowy i wszystko przejął Domenico z Diego. Aleks ze względu na małe doświadczenia raczej im tylko pomaga, ale nie sądziłam, że w ogóle będzie chciał w to wchodzić. W mediach trąbią o moich problemach i o procesie Sokołowskiego, którego w końcu udało nam się pokonać, ale są też newsy o mojej sekretarce, które aktualnie najbardziej mnie obchodzą. Dzwoniący domofon wyrywa mnie z zamyślenia, ale nie muszę podchodzić, Diablo doskonale wie, kogo może wpuścić, a dla kogo mnie nie ma. Już po kilku minutach słyszę otwierane drzwi i staje w nich mój nadkomisarz.
-Szczęśliwego Nowego Roku – mówi, stojąc w progu – nie przeszkadzam?
-Nie – burczę i wskazuję głową fotel – a nowy rok wcale nie jest taki szczęśliwy, jak bym sobie życzyła.
-Na pewno jest lepszy, niż zakończenie poprzedniego – siada naprzeciwko mnie i szczerzy się głupio – batalia dobiega końca, już nie będziemy cię mordować i przesłuchiwać.
-Nareszcie, bo już mi się moje własne interesy zaczęły mieszać.
-Spokojnie, twój układ z prokuratorem krajowym bardzo ci pomógł.
Spoglądam na niego i strzępki wspomnień zaczynają pojawiać mi się przed oczami.
-Zaraz! – krzyczę tak głośno, że facet podskakuje – to nie ty przyszedłeś do niego, jak ja u niego byłam?
-Ja – ucieka wzrokiem.
-I ty na mnie wpadłeś na korytarzu, a później byłeś w Calypso!
-Długo ci zeszło – śmieje się ze mnie.
-Czemu po prostu nie podszedłeś?
-Badałem grunt, wiesz, nie obraź się, ale dziś kobiety są bardzo różne, musiałem wiedzieć jaką drogą do ciebie dotrzeć.
-Czy przez łóżko, czy przez interesy? – buntowniczo zaplatam ręce na piersiach.
-No coś tak jakby. Nie powiesz, że nie byłem pomocny.
-No byłeś, byłeś – wzdycham ciężko – a co masz na myśli, mówiąc koniec batalii?
-W przyszłym tygodniu odbędzie się prawdopodobnie już ostatnia rozprawa, Martynie postawione są zarzuty współpracy z Kozłowskim, przyznała się do dostarczania mu informacji poufnych wyciągniętych z twojego biura.
-A ja suce jeszcze podwyżkę dałam – kręcę głową na swoją głupotę.
-Nie bez powodu była zazdrosna, chciała znać każdy twój ruch i szpiegowała cię przez Adama, wystarczyło, że zapłakana – robi minę, jakby ją udawał – zadzwoniła do niego, że martwi się i tęskni, a on nieświadomy mówił jej gdzie jest, przy okazji zdradzając twoją pozycję. Swoją drogą Woźny dostanie jakieś dwadzieścia pięć lat.
-A Joanna?
-Biegli jednoznacznie orzekli znaczne ograniczenie poczytalności podczas popełnianych przez nią wykroczeń, nie będzie sądzona jako oskarżona w sprawie, zostanie jedynie skierowana na przymusowe leczenie psychiatryczne na oddziale zamkniętym.
-Nie wierzę, że to się w ogóle stało – podciągam nogi na kanapę – nie dociera to do mnie.
-Psychiatra stwierdził w raporcie, że zaburzenia musiała mieć od dawna. Na początku mogły być niewidoczne i wyczuwalne jedynie przez nią, jako gwałtowna sprzeczność myśli, tak jakby coś jej się jednocześnie podobało i nie podobało. Trudne do określenia, a linia między mało znaczącymi objawami a chorą obsesją jest bardzo cienka.
-No tak. Co z Adamem?
-Nikt nie doszukał się w jego zachowaniu niczego podejrzanego, jest czysty.
-Mówiłam – szczerze się ze szczęścia.
-Mówiłaś, gratuluję. Kolejny raz wam się udało.
-Dziękuję panie nadkomisarzu, ale skoro Sokołowski pójdzie siedzieć, Kozłowski nie żyje, z Torellim współpraca póki co się układa, to chyba czas się rozstać.
-Rozstać? – wygląda na szczerze zaskoczonego.
-Sprawę załatwiłeś, zemściłeś się za przyjaciela, zarobiłeś zdaje się więcej, niż na początku ustaliliśmy – rozkładam bezradnie ręce – jesteś wolny.
-Nie mówisz poważnie. Mogę ci się jeszcze przydać.
-Nie chcę, wycofuję się z interesów – mówię, błądząc wzrokiem gdzieś w dali.
-Co? – prawie krzyczy.
-Po prostu potrzebuję przerwy. Domenico poradzi sobie ze wszystkim, może nawet lepiej ode mnie, bo jego będą poważnie traktować i nie będzie musiał bić się o wszystko jak ja. Ja tylko dopilnuję kilku inwestycji, które są dla mnie bardzo… - zawieszam głos i spoglądam mu w oczy – bardzo osobiste.
-Rozumiem – przesiada się na kanapę obok mnie – wiem, że pocieszanie nic nie da, ale naprawdę jest mi bardzo przykro.
-Wiem. Już to przerobiłam, staram się o tym nie myśleć.
-Pamiętaj, że teraz, skoro mnie zwolniłaś, mogę być dla ciebie kumplem do pogadania. Obiecuję, że nie będę już nigdy próbował – z szerokim uśmiechem opuszcza głowę – to było głupie.
-Było.
-Zapraszam na piwo.
-Dziękuję, ale nie dzisiaj, czekam na męża, musimy omówić parę kwestii.
-Ale nie nigdy, więc daj znać, jak będziesz miała ochotę.
-Jasne. Dzięki. Dziś wieczorem puszczę ci ostatni przelew.
Facet bez słowa kiwa głową i pochyla się do mojego policzka, uchylam się i w tym samym momencie trafia ustami w kącik moich ust. Chwilę tak tkwimy, ale Mateusz szybko się odsuwa i już nawet na mnie nie spoglądając wychodzi z domu.
Wcale nie czekam na Domenico, kłócimy się tylko i oddalamy od siebie. Wierzyłam, że wraz z moim powrotem do domu wrócimy do siebie. Niestety tak się nie stało. Na początku każde z nas uważało na słowa, na spojrzenia, żeby temu drugiemu nie zrobić przykrości i nie urazić, i doprowadziliśmy tylko do tego, że przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Mijamy się, milcząc i to wszystko. Każde z nas inaczej przeżyło żałobę, ja krzyczałam i płakałam, a on starał się być moim oparciem. Teraz ja się uspokoiłam, a on dusi w sobie wszystkie emocje, zamiast je z siebie wyrzucić. 
Osuwam się i opieram głowę o miękką poręcz. Budzą mnie czyjeś kroki, zanim jednak otworzę oczy, staram się rozpoznać gościa, od razu wiem, że to Santiago, łazi po salonie, jakby czegoś szukał, ale się nie odzywa.
-Stało się coś? – pytam z wciąż przymkniętymi oczami.
-Nie, nic. Śpij.
-Już się wyspałam – podnoszę głowę i powoli siadam, okrywając się kocem.
-Jadę z Eweliną do Kielc.
-Dziękuję, że pytasz mnie o zdanie.
-To służbowy wyjazd – warczy nieco groźniej.
-Ja nie mówię, że masz pytać o zgodę, tylko o zdanie! – trochę za bardzo podnoszę głos, na co on się zatrzymuje.
-Mam nie jechać?
-Rób co chcesz – powstrzymuję płacz i zastanawiam się co powinnam zrobić.
Domenico znika w korytarzu i po chwili wraca z kilkoma teczkami, które rzuca na stolik przede mną. Znów znika i tym razem przychodzi z niewielką walizką na kółkach. Coraz szerzej otwieram oczy i podnoszę wzrok na stojącego obok kanapy męża.
-Dłuższy pobyt się zapowiada? – pytam, starając się udawać opanowanie.
-Nie wiem, najpóźniej pojutrze wrócimy.
-Szkoda, że nie zaproponowałeś, żebym pojechała z tobą – mówię z żalem i podnoszę się z kanapy.
-Wynudziłabyś się – mówi obojętnie i gapi się w ekran telefonu, a mnie to coraz bardziej boli.
-Jasne, bo ja już nie pamiętam na czym moje własne interesy polegają, a nie przepraszam, to już nie są moje interesy.
Przez chwilę patrzymy sobie w oczy, ale mi nie odpowiada, domyślam się, że ten wyjazd nie jest służbowy. Powstrzymując łzy mijam go i idę w stronę sypialni, sama nie wiem czy chcę wiedzieć dokąd tak naprawdę jedzie i z kim.
-Zaczekaj – słyszę za plecami, zanim wejdę do sypialni – to nie tak.
-Spóźnisz się – łapię za klamkę, ale nie pozwala mi otworzyć drzwi.
-Jeśli bardzo chcesz, to jedź ze mną.
-Po co, skoro ty tego nie chcesz? – nie powstrzymuję już łez – jeszcze nie tak dawno mówiłeś, że nie możesz beze mnie zasnąć, że każda chwila beze mnie jest stracona!
-Bo jest.
-I dlatego nie widujemy się całymi dniami, dlatego nie sypiamy już ze sobą i nie pijemy wspólnych kaw, czemu mnie unikasz? Nas już nie ma Domenico – ocieram nadgarstkiem spływające łzy – nie obwiniam cię, sama do tego doprowadziłam i nie będę cię przy sobie na siłę trzymać.
-Co ty opowiadasz? Bo mam nagły wyjazd?
-Bo od miesiąca nasz związek nie istnieje – jąkam się, sama nie wierząc, że to mówię – ja to zaczęłam, odsunęłam się od ciebie po śmierci Sofii, wierząc, że ochłonę i wrócę z nowa energią, nie liczyłam się z twoimi uczuciami i dbałam tylko o siebie. To moja wina.
-Felicja, może ty potrzebujesz jakiegoś wsparcia co? – mruży lekko oczy i kładzie dłoń na moim policzku – jakiś psycholog czy psychoterapeuta, nie znam się na tym, ale to wygląda jak depresja. Ty, taka energiczna i żywiołowa dziewczyna, która zawsze, odkąd pamiętam była nie do zatrzymania mówisz takie rzeczy, chodzisz całymi dniami po domu i cierpisz, zamiast stanąć na nogi i iść po swoje?
-Masz rację – biorę głęboki wdech – przepraszam. Idź już, Ewelina już pewnie czeka.
Odsuwając się od wyciągniętej do mnie dłoni wchodzę do sypialni i opieram się plecami o drzwi. Płaczę prawie w głos, dociskając dłoń do swoich ust i hamując tym krzyk żalu. Słyszę go po drugiej stronie, ale nawet do głowy mu nie przyjdzie, żeby tu wejść i tak po prostu mnie przytulić, nie musi mnie brać ze sobą. Niech po prostu będzie przy mnie, niech po prostu siedzi i na mnie patrzy, niech się czasem do mnie uśmiechnie, jak kiedyś. Dopiero po chwili odchodzi od drzwi, a ja z impetem rzucam się na łóżko. Wcale nie mam ochoty wstawać, okrywam się kołdrą i w ubraniach kładę się spać.
Trzaśnięcie drzwi podrywa mnie na łóżku i od razu patrzę na zegarek, dochodzi dziewiąta rano. Bez zastanowienia zbiegam na parter i zatrzymuję się w połowie schodów na widok stojącego w drzwiach Cienia. Nie umiem się nie cieszyć na jego widok. Z głośnym piskiem rzucam się mu na szyję i dopiero po chwili dociera do mnie, że jest po operacji.
-Boże przepraszam – kładę dłoń na jego klatce piersiowej.
-Daj spokój, już nie boli – kładzie dłonie na moich pliczkach i lekko je pociera – tęskniłem.
Jego oczy są dziś wyjątkowe, pełne jakiegoś takiego światła i radości. Obejmuję go za szyję i od razu mnie unosi.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę- szepczę z ustami przyklejonymi do jego szyi – strasznie się bałam.
Facet trzyma mnie przyciśniętą do swojego brzucha i długo patrzymy sobie w oczy. Kilkukrotnie przyciskam go do siebie i znów patrzę w oczy, jakbym sama sobie próbowała udowodnić, że tu jest. W końcu zaczynam płakać i po chwili Adam sadza mnie na fotelu, a sam klęka przy moich nogach.
-Królewno co jest?
-Strasznie się bałam. Bałam się, że po tylu latach mógłbyś…
-Nie kończ – kręci głową – dziękuję za adwokata i za to, że we mnie nie zwątpiłaś.
-Nie powiem, że nie miałam obaw, wiele rzeczy mogło wskazywać na twoją winę.
-Mogło – mówi dość poważnie – chcesz kawy?
-Ja zrobię – wyrywam się z jego rąk i ocierając resztki łez biegnę do kuchni.
W czasie kiedy ekspres parzy kawę, wyjmuję z lodówki sery i wędlinę, i ustawiam wszystko na blacie wyspy. Dostawiam koszyk z pieczywem, szklanki i sok, ale zanim skończę, drzwi się otwierają i staje w nich mój Cień.
-No powiedz, przecież widzę – uśmiecha się i siada po drugiej stronie wyspy – kłócicie się?
Przytakuję głową, ale się nie odzywam, wiem, że nie musze niczego mówić. Dostawiam filiżanki z kawą i siadam na wysokim krześle.
-No kłócimy, kłócimy – odzywam się po chwili – po stracie… - zawieszam głos – byłam w dołku, nie chciałam mieć kontaktu z niczym i nikim, co by mi o niej przypominało. Do pogrzebu mieszkałam u Diego i w zasadzie nie widywałam nikogo. Po pogrzebie wróciłam, to były trzy dni rozumiesz? – krzyczę ze łzami w oczach – trzy dni osobno! A kiedy wróciłam okazało się, że nie umiemy ze sobą rozmawiać, patrzymy na siebie z pretensją i unikamy siebie jak ognia. Nie ma już między nami tego czegoś, co nawet podczas kłótni nas do siebie ciągnęło. Kiedyś kłóciliśmy się tak bardzo, że prawie z bronią w rękach, a kiedy docieraliśmy do punktu, że któreś z nas mogło faktycznie nacisnąć spust, to przerywaliśmy, rzucając się na siebie i pieprząc do upadłego, żeby później wrócić do kłótni!
-Chyba nie powinnaś mi tego opowiadać tak szczegółowo – facet marszczy brwi, jakby go to brzydziło.
-Adam – głośno wzdycham i opieram łokcie o blat – nieważne, ważne, że mogliśmy się kłócić i godzić, śmiać się i płakać, a teraz jesteśmy dla siebie obcy. Ewelina zajęła moje miejsce – unoszę dłoń, kiedy chce się odezwać – ja wiem, wiem, to asystentka, pracują razem, mają interesy zwłaszcza teraz, kiedy ja wyszłam z obiegu, ale on, mówiąc o niej ma takie oczy, jak kiedyś, kiedy mówił o mnie. Dla niego nie jestem już Maleństwem, jestem Felicją, żoną i obowiązkiem.
-Przepraszam, że tak wprost zapytam, a kim on jest dla ciebie? Mówiłaś mu o swoich uczuciach, o tym, że jest ważny, najważniejszy? Czy czekasz, aż się domyśli?
-Mijamy się, on wraca do domu, kiedy już śpię, wychodzi zanim się obudzę, jada na mieście, czasem sypia na mieście, czekam z kolacją i winem, ale on jest zmęczony i nawet wysłuchać mnie nie chce. Wiem, nie śmieję się jak kiedyś, nie noszę się dumnie i kobieco, ale jego obojętność mi nie pomaga. Jak mam się poczuć kobieco, kiedy on widzi we mnie tylko roniącą kolejne ciąże.
-Nie mów tak, może w firmie coś nie gra i to go denerwuje. Może stres źle działa na jego męskość, to się zdarza i uwierz faceci, nawet ci najbardziej otwarci na rozmowy, wstydzą się poruszać takie tematy z kobietami.
-To co poczekać, próbować?
-Chcesz z nim być?
-Chcę, żeby był szczęśliwy.
Adam kiwa głową, ale już się nie odzywa. Jestem beznadziejna. Do wieczora siedzimy razem, ale nie rozmawiamy zbyt wiele. Dostaję od Domenico widomość, że wszystko będzie dobrze i mam się nie martwić o interesy. Nie martwię się o interesy, o niego się martwię. Po wyjściu Cienia idę do pokoiku Sofii, niewiele jest tu rzeczy, dopiero zaczynaliśmy planować to pomieszczenie. Ściany są w kolorze zgaszonego fioletu, a pod ścianą stoi jedynie komoda z szarymi frontami. Podchodzę do okna, w którym nie ma firan i wyglądam do ogrodu, specjalnie wybraliśmy ten pokój, żeby było cicho i spokojnie. Szkoda, że nikt tu już nie zamieszka. Opierając plecy o ścianę osuwam się na podłogę i podkulając nogi opieram podbródek o kolana. Oczyma wyobraźni widzę nas tutaj we trójkę, chciałabym widzieć jak Domenico opiekuje się córką, chciałabym słyszeć ich śmiech podczas zabaw. Przyciągam do siebie stojący w kącie leżak na kółkach i nakręcam dołączoną do niego pozytywkę. Piskliwa melodyjka zaczyna grać, a ja marszczę brwi, no tego na pewno byśmy nie słuchali. Od razu ją wyłączam i kołyszę leżakiem. Szkoda, wszystko tak dobrze się zapowiadało i nikt nie przewidywał końca. Biorę wielkiego, puchatego misia, którego kupił Sofii Aleks i kładę się na nim. Moje łzy wchłaniają się w pluszowe futro i powoli usypiam.
Budzi mnie dźwięk dochodzący z salonu. Podnoszę się z podłogi i lekko chwiejnym krokiem wychodzę z pokoju. Głosy się powtarzają i przyspieszam, już ze schodów widzę wchodzącego do kuchni Santiago. Z uśmiechem na twarzy biegnę do niego i bez słowa przytulam się do jego pleców.
-Kiedy wróciłeś?
-Nad ranem, chciałem cię przenieść do sypialni, ale uśmiechałaś się przez sen wtulona w tego miśka i jakoś tak.
-Potrzebowałam tego – łapię jego dłoń – chciałam z tobą porozmawiać, bo… tęsknię za tobą.
-Też tęsknię, ale… - zawiesza na chwilę głos – niełatwo mi to wszystko zostawić za sobą.
-Porozmawiaj ze mną – mrużę lekko oczy.
-Nie chcę – mówi dość wyniośle i wysuwa swoją dłoń z mojej – wybacz mi, ale jeszcze nie teraz.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz