Rozdział 4

523 23 0
                                    

Rozdział 4

Felicity

Stoję przed lustrem i śmieję się sama do siebie, biedaczek myślał, że mu tak łatwo odpuszczę. Odkręcam wodę pod prysznicem, ale zanim wejdę do kabiny, drzwi łazienki się otwierają i staje w nich mój wybranek na resztę życia, jest ciągle tak samo pociągający jak pierwszego dnia, w którym go poznała, choć teraz jest sporo skromniej ubrany. Udając obojętność odwracam się do niego plecami i czekam na jego ruch. Nie mija kilka sekund jak mam już na brzuchu jego ciepłe dłonie, a jego oddech czuję na szyi.
-Wybacz, nie tak to powinno wyglądać, nie przypuszczałem…
-Dość już – wtrącam się – może ja też za mocno zareagowałam, chyba ta rozmowa z Aśką mnie tak poruszyła.
-To co… - mruczy, podniecając mnie bardziej z każdą sekundą – dokończymy?
-Ja nie mam czego kończyć – szczerzę się w cwanym uśmiechu.
-Kochanie, bo mnie już uwiera – wręcz błaga i pociera przyrodzeniem o moje pośladki.
-Santiago, to żebyś na dłużej zapamiętał. Następnym razem, jak będziesz chciał tak pożartować, to się dwa razy zastanowisz.
-Nawet nigdy mi to do głowy nie przyjdzie – szepcze poważnie prosto do mojego ucha, a ja ledwo powstrzymuję swoje pragnienia – no chodź…
-Nie – szybko odpowiadam i zakręcam wodę – dziękuję za prysznic, ale pójdę jeszcze dospać.
-Felicity – mówi już za moimi plecami – zostawisz mnie?
-Sam dokończ, masz ręce – mrugam okiem i po zamknięciu drzwi łazienki kładę się znów do łóżka.
Wiem, że sam się nie zaspokoi, to nie w jego stylu. Spokojnie czekam, aż wkurzony wróci i cały następny dzień będzie warczał. Powstrzymuję śmiech, kiedy słyszę otwierane drzwi łazienki, a po chwili Domenico kładzie się na łóżku obok mnie, mocno przytulając się do moich pleców, jego męskość gniecie mnie w pośladki, ale udaję, że tego nie zauważam i staram się zasnąć.
Budzi mnie zapach świeżo parzonej kawy, leniwie podnoszę powieki i patrzę na mężczyznę mojego życia, klęczącego przy łóżku i gapiącego się  na mnie jakby mnie rok nie widział.
-Dzień dobry pani Santiago – szczerzy się i całuje moje usta.
-Wiesz, teraz się zastanawiam, czy nie trzeba było zostawić też swojego nazwiska, Andreani-Santiago dobrze brzmi, a ludzie od razu by wiedzieli kim jestem i nie musiałabym tłumaczyć, że ja to ja.
-Kochanie moje jak tylko sobie życzysz – pochyla się i całuje mój dekolt – ale myślę, że ci, co powinni, to wiedzą kim jesteś, o naszym ślubie było wystarczająco głośno, a ci, którzy nas nie obchodzą, to i tak by nie skojarzyli.
Kręcę głową, bo może ma rację i upijam łyk pysznej kawy.
Do południa jesteśmy gotowi na dalszą część imprezy. Tym razem ubieram dopasowaną sukienkę w kolorze szampana, sięga mi nad kolano i jest z gołymi plecami i jednym ramieniem ozdobionym bufiastą koronką. Materiał jest elastyczny i lśniący. Do tego wkładam wysokie, perłowe szpilki i już sama czeszę się w wysoki gładki kok, w który wpinam kilka szpilek z diamentami. Do tego lekki makijaż i chyba jest ok. Zanim wstanę od lustra spoglądam na stojącego za mną męża, który kładzie na moim dekolcie bogato zdobioną kolię. Chłód biżuterii wywołuje na mnie gęsią skórkę, a jego delikatne pocałunki rozpalają moje pożądanie.
-Z jakiej to okazji? - szepczę, żeby przerwał pieszczoty.
-Na nową drogę życia, u mojego boku – wciąż składa pocałunki na mojej szyi i przechodzi na odsłonięte ramię.
-Santiago hamuj się – mruczę, ciężko oddychając – goście czekają.
-Poczekają, bez nas przecież nie zaczną- oplata ramieniem mój brzuch, a drugą rękę wkłada w dekolt sukienki, szybko odnajdując pierś i zaciskając na niej palce.
Cichy jęk wyrywa się z moich ust i odchylam głowę w tył, tonąc w jedynych w swoim rodzaju pieszczotach. Jego oddechy na mojej skórze są drżące i przyspieszone, a bicie mojego serca wręcz słyszę głuchym szumem w uszach. Domenico obchodzi mnie i klęka, rozsuwając na boki moje nogi i patrząc mi prosto w oczy podciąga materiał sukienki. Jego dłonie suną od kolan, aż po moje drżące z podniecenia uda i w końcu łapie brzegi koronkowych stringów. Nie ściąga ich, przejeżdża palcami pod bielizną, wślizgując opuszki między wilgotne wargi. Powoli przymykam oczy, czując przyjemne ciepło rozpełzające się po moim ciele. Wiem, że nie powinniśmy teraz, ale to jest zbyt silne. Domenico opiera czoło o moje podbrzusze i powoli zaczyna wieść pocałunki coraz wyżej, a ja liczę, że nikt nam nie przerwie. Jego palce coraz pewniej nacierają na moje krocze, wchodząc głębiej i szybciej, a ja z głośnym wydechem zaczynam kołysać biodrami. Nagły dźwięk dzwonka telefonu studzi nasze emocje i odruchowo spoglądamy na stolik, na którym leży telefon.
-Nic ważnego – Domenico sapie w moje piersi, ale melodia nie cichnie.
Nerwowo oglądam się za siebie i nie potrafię się już skupić na facecie klęczącym między moimi nogami.
-Może jednak ważne – mruczę, opanowując podniecenie.
-Nic nie jest ważniejsze od ciebie – facet zsuwa materiał sukienki i zaczyna lizać mój sutek – wszyscy wiedzą co dziś za dzień.
-No właśnie, więc skoro ktoś dzwoni to nie z pierdołą – odpycham go lekko od siebie.
-Czy ty możesz zostawić robotę na dwa dni? - pyta z wyrzutem i poprawiając moją sukienkę wstaje z kolan.
-Wziąłeś sobie za żonę capo, nie dziw się.
-Też jestem capo, ale…
-Ale mniejszym ode mnie – wtrącam się i wiem, że go tym wkurzam, męskie ego.
-Jesteś… - zaciska zęby tak mocno, że ruszają mu się skronie.
-No dokończ, nie bój się, wyroku już na ciebie nie wydam!
Facet głośno wypuszcza nosem powietrze i w końcu odbiera połączenie. Na początku spokojnie słucha kogoś po drugiej stronie, ale z każdym wysłuchanym słowem jego twarz się zmienia w bardziej poważną i groźną. Nerwowo zaciska i rozluźnia wargi i po tym poznaję, że wcale nie jest fajnie. Podchodzę bliżej i przysuwam ucho do słuchawki, ale nie daję rady niczego istotnego usłyszeć. Domenico po kilku sekundach się rozłącza i przygryzając dolną wargę odwraca się do mnie.
-Zaatakowali nasz transport z Gruzji – mówi szybko, bo wie, że w takich sytuacjach nie ma co ze mną żartować.
-Kto oni? - mówię poważnie i zdejmuję z nadgarstka bransoletę, odkładając ją od razu na stolik.
-Nie wiem, kierowcy nie żyją, wozy przepadły.
-Co kurwa przepadły?! - krzyczę i rzucam zdjętym przed chwilą kolczykiem – co przepadły? Wiesz co tam było?
-Wiem, chłopaki próbują ich namierzyć.
-Chuj z towarem! - drę się na całe gardło i wbijam w mostek Domenico palec – niech mi dadzą namiar na tego, kto ważył się tknąć mój towar! Rozjebię własnoręcznie!
-Moja gladiatorka – facet obejmuje mnie w pasie i zaczyna całować, ale ja nie mam już nastroju na amory.
Odpycham go od siebie i drżącymi dłońmi staram się odpiąć naszyjnik.
-Weź mi to! - burczę i odwracam się do męża plecami.
-Co ty chcesz zrobić? - pyta, łapiąc w palce zapinkę.
-Jak to co? Mam tańczyć jak mnie obrabiają? - facet patrzy na mnie jakby mnie nie rozumiał, a ja przewracam oczami -Jadę tam… - odpowiadam, poważnie patrząc mu w oczy, ale nie widzę w jego wzroku zrozumienia, a raczej zaskoczenie.
-Zwariowałaś?
-Nie?
-Po pierwsze na miejscu już nikogo nie zastaniesz, a jeśli jakimś cudem trafisz na nich to zginiesz! - zaczyna podnosić na mnie głos, a ja jeszcze bardziej się wkurwiam.
-Nie dam się zrobić! Rozumiesz? To były setki tysięcy euro to raz! Dwa, to nie mój towar!
-Kochanie wiem, ale nie zaryzykujesz życiem dla pieniędzy!
-To nie twoja sprawa czym ryzykuję!
-Jesteś moją żoną do cholery! - krzyczy i płomiennym wzrokiem patrzy mi w oczy, wiem, że robi to z troski.
-Przede wszystkim i ponad wszystko jestem capo! Mam obowiązki! A jednym z nich jest dotrzymywanie zawartych umów.
-Felicity nie wkurwiaj mnie, co ty myślisz, że jesteś taka silna jak ci się wydaje? Zbieraj się, idziemy na wesele.
Łapie mój nadgarstek ale się wyrywam, nie pozwolę, żeby mnie okradali, a on nie będzie mi mówił jak mam zarządzać swoimi sprawami. Z wyrzutem i pretensją patrzę mu w oczy i doskonale wiem, że rozumie moje zachowanie.
-Kochana – wzdycha i obejmuje moją talię ramieniem – to nasz dzień. Jeśli chcesz, to zaraz wyślę tam dodatkowych ludzi, niech sprawdzą co się da, a jeśli chcesz nadzorować to osobiście, to nie będę się wtrącał. Wyślij tam kogo tylko chcesz, ale nie jedź tam sama.
-Santiago – zaczynam, ale przywiera gwałtownie do moich ust i całuje tak głęboko, że nie jestem w stanie złapać oddechu, nie mówiąc już o powiedzeniu czegokolwiek.
Wyrywam się i próbuję, choć odrobinę się odsunąć, ale jego silne ręce przyciągają mnie zbyt mocno. Po chwili ulegam jego  czułościom i odwzajemniam pieszczoty. Zaciskam palce na umięśnionych, męskich ramionach i cieszę się, kiedy zaczyna kołysać moim ciałem i popycha mnie do tyłu, a po kilku krokach opieram się o ścianę. Wiem co to oznacza. Dłonie Domenico powoli zjeżdżają w dół mojego ciała i zaciskają się na pośladkach, delikatnie mnie unosząc. Bez zastanowienia oplatam go ciasno nogami, ciesząc się, że sukienka jest elastyczna. Jego biodra dociskają mnie do chłodnej ściany, a usta zaczynają powolny spacer od moich ust w kierunku szyi. Jest idealny, każdy jego dotyk, nawet ten najbardziej niewinny wprawia moje ciało w podniecające wibracje i nigdy nie będę miała tego dosyć. Głośne oddechy i ciche mruknięcia przesuszają moje gardło i z trudem przełykam ślinę, marząc już tylko o jednym. Niestety kolejny raz ktoś nam przerywa, drzwi naszego apartamentu nagle się otwierają i Domenico szybko odstawia mnie na podłogę i pociąga dół mojej sukienki. Wściekła spoglądam w stronę swojej świadkowej i jedyne co widzę w jej oczach to zazdrość i jakby żal, nie odwraca spojrzenia od mojego męża, a ja znów mam wrażenie, że oboje  ukrywają coś istotnego.
-Zapraszałam cię? - warczę i dumnie unoszę głowę.
-Pukałam – szepcze jakby mnie przepraszała że żyje.
-Ciekawe kogo, bo…
Nie kończę, Domenico pociąga mnie nieznacznie za rękę i dość wymownie patrzy mi w oczy. Dobra wiem, że to ani miejsce, ani czas na takie pogaduszki, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że ona nadal coś kombinuje.
-Po coś konkretnego przyszłaś, czy tylko na nas popatrzeć?
-Goście się niepokoją, godzinę temu mieliśmy już zacząć.
-Ojoj – lekceważąco mrużę oczy – naprawdę? Jak ten czas leci.
-Nie traktuj mnie tak – wzdycha.
-Jak? - wybucham, nie mogąc już dłużej tego w sobie dusić – jak mam cię traktować? Zdradziłaś mnie! Tego się po prostu nie robi własnej siostrze do cholery!
-Kochanie – Domenico obejmuje mnie i lekko przyciąga do siebie – daj spokój.
-Nie broń jej! Nigdy bym jej czegoś takiego nie zrobiła.
-Ale ona niczego nie zrobiła – patrzy na mnie łagodnie i opiera czoło o moją skroń – chodźmy już, napijemy się, zatańczymy i pojedziemy szukać tego bombowego transportu.
-To nie jest zabawne.
-Nie śmieję się przecież – cmoka mnie w usta i po długim spojrzeniu prosto w oczy unosi kącik ust.
Wcale nie mam ochoty  na imprezę poprawinową i najchętniej już bym ludzi zwoływała na akcję, ale ugoszczenie kilku ważniaków też ma swoje zalety, więc muszę jakoś odegrać swoją rolę i z wymuszonym uśmiechem mijam blondynę w drzwiach.
Korytarz prowadzący na weselną salę nie jest bardzo długi, ale wystarczający, żeby dać mi chwilę na ochłonięcie i ubranie najlepszego z moich uśmiechów. Wszyscy witają nas z radością, bardziej lub mniej udawaną, ale są też na sali osoby, które od razu widzą, że coś jest nie tak. Adam i Diego jako pierwsi patrzą na mnie podejrzliwie i nie mam zamiaru im kłamać, że jest ok. Na szczęście nie podchodzą do nas od razu, a ja przy okazji zauważam, że nie ma matki. Na początku udaję, że jest mi to obojętne, ale po jakimś czasie, kiedy matka nadal nie zaszczyciła nas obecnością, podchodzę do ojca i niby żartem proszę go do tańca. Czuję na sobie czyjś nieprzerwany wzrok i o dziwo nie jest to wzrok Domenico. Wirując w tańcu, dyskretnie rozglądam się po sali i dostrzegam wpatrzonego we mnie Adama, staram się na niego nie patrzeć, ale w pewnym momencie mój wzrok krzyżuje się z jego. Facet szeroko się uśmiecha i nie odrywa ode mnie wzroku, a ja poza Cieniem widzę kątem oka wkurwionego męża.
-Gdzie mama? - pytam nagle i odwracam wzrok na ojca.
-Źle się poczuła, nie chciała przychodzić – mówi i odwraca spojrzenie jakby kłamał.
-Tata? - przechylam lekko głowę na bok – co jest?
-Nic, naprawdę córcia – uśmiecha się, ale po tylu latach wiem, kiedy kręci – za godzinkę, dwie przyjdzie, spokojnie.
-Za godzinkę to ja wychodzę – mówię jakby od niechcenia i zatrzymuję się, słysząc koniec piosenki – napadli na nasz konwój.
-Kto? - ojciec pyta niby spokojnie, ale po oczach widzę, że jest równie wkurzony co ja.
Obojętnie wzruszam ramionami i odwracam głowę do idącej w naszą stronę mamy. No serio nie wygląda najlepiej, jest blada i pomimo mocnego makijażu widać po niej zmęczenie.
Ojciec natychmiast obejmuje ją ramieniem, a ja dalej nie umiem przestać im zazdrościć, chciałabym, żebyśmy z Domenico umieli tak sobie okazywać uczucia po ponad dwudziestu latach.
-Córcia pojedziemy już co? - mama patrzy na mnie przepraszająco, a ja nie mam sumienia obarczać ją dodatkowo swoimi problemami.
Z uśmiechem się do niej przytulam i całuję w policzek. Zanim odwrócę się do męża ktoś obejmuje mnie ramieniem i szybko obraca, przyciskając mnie mocno do siebie. Zaskoczona podnoszę wzrok i spoglądam w błękitne oczy Cienia. Nie umiem powstrzymać uśmiechu na jego widok i szczerzę się jak idiotka, wciąż czując na sobie niezadowolony wzrok Santiago.
-Nawet nie wiesz jak mi ciebie brakowało – Adam odzywa się po chwili i dyskretnie gładzi moje nagie plecy.
-Czego? Tego jak na ciebie krzyczałam, czy jak rzucałam w ciebie papierami jak mi coś nie szło? - marszczę nos i jakby bardziej się w niego wtulam.
-Po prostu ciebie – tym razem mówi to poważnie, chyba nawet zbyt poważnie – twojego widoku, tego jak piłaś poranną kawę, jak trzaskałaś drzwiami samochodu, jak spałaś na biurku w gabinecie.
-Skąd wiesz, że spałam w gabinecie?
-Bo siedziałem tam razem z tobą – wzdycha i pochyla się do mojego ucha – tylko wtedy mogłem na ciebie patrzeć tyle, ile chciałem.
Podnoszę wzrok i wcale nie jest mi dobrze z tym, co powiedział. Nie patrzy mi w oczy, błądzi wzrokiem po mojej twarzy, aż w końcu nasze spojrzenia się spotykają. Jest inaczej, niż do tej pory, jest zbyt prywatnie i wręcz  intymnie.
-Adam, ja naprawdę…
-To dlatego wyjechałem – przerywa mi i zgarnia luźny kosmyk włosów z mojego policzka – nie chciałem… to znaczy chciałem, żebyś była szczęśliwa.
-Nie chcesz powiedzieć, że ty…- z żalem patrzę w te jego śliczne oczy i dopiero teraz zaczynam rozumieć to, co się działo, a co ja uznawałam za jego przyjaźń – przepraszam.
-Daj spokój, było minęło – znów mnie lekko do siebie przyciska – zresztą poznałem kogoś, może mi ciebie zastąpi – śmieje się szeroko, ale mi jakoś do śmiechu nie jest.
-Cieszę się – mówię ze sztucznym uśmiechem - jak ma na imię?
-Martyna.
-Dlaczego z nią nie przyszedłeś?
-Bo przylatuje dopiero za tydzień, postanowiliśmy zamieszkać w Polsce.
Zatrzymujemy się, kiedy muzyka przestaje grać, ale żadne z nas się nie rusza z miejsca, tkwimy wciąż objęci i patrzymy na siebie jakbyśmy mieli się już nigdy nie zobaczyć. Patrzy na mnie jakby miał żal, że wyszłam za mąż, a ja gdzieś w środku czuję się winna, bo nie powinnam go przy sobie trzymać.
-Felicity – słyszę za plecami, ale nie potrafię przestać patrzeć w błękit tęczówek przed sobą – chyba musimy jechać.
Dopiero teraz odwracam się do stojącego za mną Domenico, jego wzrok nie należy do przyjemnych. Mierzy się wzrokiem z Adamem, a po kilku sekundach przenosi go na mnie.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz