Rozdział 28
Felicity
Ledwo trafiam autem w bramę i prawie bokiem zatrzymuję się pod własnym domem. Nie jestem w stanie wysiąść, trzęsę się, ale to już nie strach, a najwyższy poziom wkurwienia. Zaciskam dłonie na kierownicy tak bardzo, że bolą mnie palce, ale nie drgnę. Słyszę czyjś głos, lecz mam nadal zamknięte oczy. Dopiero kiedy facet szarpie mnie za ramię to spoglądam mu w twarz.
-Wysłaliśmy już wsparcie do chłopaków – słucham go i kiwam głową, bo nie jestem w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
Odbieram dzwoniący telefon w nadziei, że to Diablo, ale mylę się.
-Coś ty odjebała?
-Ja? - drę się na Mateusza – ktoś spycha moich ludzi z drogi, a mnie próbuje zestrzelić, kurwa i to ja odjebałam? Masz pięć minut na ogarnięcie sprawy i minutę na dostarczenie mi wiadomości kto to był!
Rzucam telefon na siedzenie i opieram się o fotel. Czuję jak emocje ze mnie schodzą i staram się uspokoić drżący oddech. Na miękkich nogach wysiadam z auta i obchodzę je dookoła. Nie mam połowy tyłu, pocieram twarz dłonią i rozglądam się po twarzach wpatrzonych we mnie mężczyzn. Żaden się nie odzywa i wiem dlaczego.
-Panowie – zaczynam i opieram się o bok auta, ale zanim znów się odezwę słyszę wjeżdżający na posesję samochód z moją ochroną.
Są trochę obici, ale w całości, i to jest najważniejsze, wskazuję im głową, żeby dołączyli do reszty i biorę głęboki wdech.
–Nie wierzę w przypadki i cuda, więc proszę mi nie wmawiać, że coś takiego miało miejsce. Do przewidzenia było, że wsiądę za kółko, ale którą drogę wybiorę nie było. Sześć osób wiedziało, w którą stronę pojechaliśmy i gdzie dokładnie jesteśmy. Wystąp!
Zagryzając wargę spoglądam na chłopaków, którzy ze mną byli i serce mi pęka, bo to moi najbliżsi ochroniarze. Prawie ze łzami w oczach patrzę każdemu w twarz i żaden nie budzi moich podejrzeń, no żaden, każdy do tej pory był wierny.
-Telefony – staram się mówić obojętnie i każdy kładzie na mojej dłoni urządzenie.
Zanim znów zacznę mówić dociera do mnie dźwięk mojego telefonu. Otwieram auto i łapię smartfona.
-No co tam znalazłeś?
-Na razie ukryłem zajście, bo twoi ludzie trochę tam nabałaganili.
-Kto to był?
-Jeszcze nie wiem, ale ty sprawdź czy nie masz podpiętego lokalizatora, tylko cicho.
-Ok, kop dalej – rozłączam się i spoglądam w oczy szóstce facetów – Diablo! - kiwnięciem głowy wołam go do siebie i modlę się, żeby to nie był błąd.
Facet podchodzi i staje tuż przed moją twarzą, co mi sporo ułatwia, poruszam ustami, nie chcąc, żeby ktokolwiek mnie usłyszał i mam nadzieje, że mnie zrozumie.
-Odstaw to – wskazuję mu auto i podchodzę do zebranych mężczyzn – nie życzę żadnemu z was tego, co zrobię jak się dowiem, że to była zdrada. Uprzedzam, jeśli ktoś chce mi coś powiedzieć to teraz. Za minutę nie będę nikogo słuchać.
Rozglądam się, ale tylko opuszczają wzrok. No i świetnie. Wchodząc do domu odbieram telefon od męża, ale po głosie poznaje, że coś się wydarzyło i nie wierzy w moje zapewnienia, że już jest dobrze. Prawie na mnie krzyczy, ale wiem, że to nie na mnie jest zły. W końcu po chwili kłótni, jego głos się uspokaja i dopiero teraz zaczyna rozmawiać ze mną jak z żoną. Najpierw muszę mu opowiedzieć całe zajście, a później on mi opowiada co zdążył ustalić. Sprawa nie jest tak poważna jakby się zdawało, jednak będzie tam musiał zostać ze trzy dni.
-Felicity, ktoś tu musi być na stałe, nie możemy nagle zmienić całego zarządu, dyrektorów i wszystkich innych, bo to nie przejdzie. Musimy umieścić tu kogoś, kto niekoniecznie zna się na tej branży, ale zna się na zarządzaniu ludźmi i prowadzeniem biznesu.
Słucham go wpatrzona w okno i zastanawiam się czy znam kogoś takiego.
-Jesteś tam?
-Jestem – odzywam się, jakbym siły nie miała – myślę, nie wiem czy mam kogoś na tyle doświadczonego i zaufanego.
-To albo musimy tu częściej zaglądać, albo się tu przeprowadzić.
-Już lecę się pakować – burczę i spoglądam na wchodzącego do salony Diablo.
Minę ma niezbyt ciekawą, więc już wiadomo, że coś się sypie. Szybko kończę rozmowę z Santiago i wołam faceta do siebie.
-Niech zgadnę, jest nadajnik.
-Jest.
-Pokaż.
Facet wyjmuje z kieszeni niewielkie urządzenie zapakowane w woreczek strunowy.
-Nie dotykałem, mogą być odciski.
-Mądrze – wzdycham i biorę to od niego, jakbym chciała z tego gówna wyczytać nazwisko dowcipnisia – pytanie, czy to było założone przed dotarciem do nas, czy po.
-Czy jest możliwość, że to… - zawiesza głos i przenikliwie patrzy mi w oczy.
-Też myślisz o Santiago? - mój głos łamie się na samo wspomnienie tego, że mój własny mąż mnie wystawił.
-Jeśli kupił auto i dotarło tu z tym – spogląda na trzymany przeze mnie woreczek – to prawdopodobnie sprzedawca wiedział dla kogo jest wóz. Nie sądzę, że pan Santiago nie wiedział od kogo kupuje i z kim gość ma powiązania.
-Nie chcę o tym myśleć, na razie trzymamy się wersji, że to ktoś stąd. Sprawdź monitoring.
-Przykro mi, ale na monitoringu niczego nie ma – rozkłada ręce, a mnie rozwala od środka.
Nie wierzę, że to Domenico do cholery! Nie, na spokojnie, to się da jakoś inaczej wyjaśnić.
-Czekamy na Falickiego.
-Przesłałem mu zdjęcie tego – znów zerka na lokalizator w mojej dłoni – mówi, że w razie czego sprawdzi odciski w ich bazie danych.
Zanim się odezwę dzwoni mój telefon i bez zastanowienia odbieram.
-Żyjesz? - w słuchawce brzmi nieznajomy głos, a ja podrywam się z kanapy.
-Jak widać żyję – odpowiadam spokojnie i włączam głośnik.
-Już niedługo – głos jest zniekształcony, ale z pewnością męski.
-Posłuchaj, taki kozak jesteś? To zamiast się chować i wyręczać ludźmi, to przyjedź i pogadaj ze mną oko w oko co?
-Jeszcze się spotkamy – po tych słowach się rozłącza, a ja wściekła rzucam telefon na stolik.
Przez chwilę ciężko oddycham, ale teraz nie ma czasu na myślenie.
- Zbieraj ludzi – mówię do Gabriela i odbieram kolejny telefon, tym razem od Mateusza.
-Ten skurwysyn do mnie zadzwonił! - krzyczę zanim się odezwie.
-Kto?
-Nie wiem! Ty od tego jesteś!
-Nie dogadamy się tak, zaraz u ciebie będę, nie wychodź z domu, nawet na teren posesji i miej przy sobie zaufanych ludzi. Będę za kwadrans.
Mam ochotę się upić, ale to raczej nie jest najlepszy pomysł. Idę do sypialni i przebieram się w coś wygodniejszego, nie będę przecież latać za gnojem w szpilkach. Siadam przed lustrem i zmywam z oczu makijaż, od razu czuję ulgę. Zakładam na siebie dżinsowe spodnie i czarny top, i schodzę na parter. Już będąc na schodach słyszę domofon i daję znać chłopakom, żeby wpuścili Falickiego. Facet bez żadnych oporów podchodzi do mnie i od razu całuje mnie w policzek. Zaskoczona nawet nie reaguję, siadam w fotelu i czekam, aż się odezwie.
-Sprawdziłem sprzedawcę, jest czysty. Poza tym to cudzoziemiec i z nikim z tutejszych ludzi nie prowadzi interesów, ma wystarczająco dużo pieniędzy, żeby nie musieć tego robić, salon ma dla kaprysu i tyle.
-Czyli co?
-Czyli ktoś, kto to zaplanował musiał przekupić przewoźnika i załatwić to w drodze między salonem a waszym domem, nie wiem może ktoś z pracowników dał cynk, a może sprzątaczka – rozkłada bezradnie ręce – mam listę pracowników i podwykonawców, łącznie z laweciarzem.
-To mi w niczym nie pomaga – warczę coraz bardziej poirytowana.
-Zawęża krąg podejrzanych – wyjmuje swojego laptopa i jakieś małe urządzenie, które podpina na kabel – przecież ktoś musiał cię znać, żeby odstawić taki numer nie? To nie była przypadkowa osoba – zakłada na dłonie rękawiczki i ostrożnie wyjmuje lokalizator z woreczka, po czym świeci na niego latarką i odnajduje kilka odcisków – to teraz trzymaj kciuki, żeby to był ktoś, kogo mamy w bazie.
Mruga do mnie okiem i przykłada do plastikowej płytki kalkę, po czym ostrożnie przekłada ją na podpiętą do laptopa płytkę.
Ze wstrzymanym oddechem patrzę na migający na ekranie pasek ładowanie danych i przygryzam z nerwów wargę. W końcu ciche piknięcie oznajmia koniec pracy, a na ekranie wyświetla się zielony napis Accept. Głośno wypuszczam powietrze z płuc i z ulgą zamykam oczy. Dopiero po kilku sekundach jestem w stanie spojrzeć na ekran ale niestety, nazwisko i zdjęcie faceta nic mi nie mówi.
-Kto to? - pytam trochę nerwowo.
-Nawrocki.
-Wiele to mi nie mówi.
-Facet siedzi za wymuszenia, napad z bronią i kilka innych spraw…
-Zaraz – przerywam mu – siedzi? Z więzienia wszystko załatwił?
-Dobre pytanie – syczy przez zęby i klika coś w laptopie - kurwa, według danych nadal jest na Mokotowie.
-Miał przepustkę?
-Nie – wzdycha, jakby coś mu nie pasowało i nadal grzebie w sieci – coś tu nie gra. Zaraz – urywa nagle i jeszcze szybciej zaczyna klepać w klawiaturę.
Sama nie wiem czy mam go pilnować, czy pozwolić spokojnie pracować, ale po chwili odpuszczam. Idę do kuchni i robię nam kawę, bo póki co i tak zdana jestem na niego. Kiedy wracam po kilku minutach, woła mnie do siebie i przysuwa laptopa.
-Nawrocki siedzi, ostatnie widzenie miał tydzień temu, dokładnie następnego dnia po wizycie twojego męża w salonie Bugatti. Facet, który u niego był nazywa się…
-Nieważne, mów mi konkrety!
-Konkretnie to za tym wszystkim stoi niejaki Kozłowski. Wszystkie drogi jakie udało mi się znaleźć, nazwiska powiązania trafiają do niego albo do kogoś z jego bliskiego otoczenia. To było do przewidzenia, nie dałaś się obrobić z tych ładunków i stracił na tym pół majątku i kontrakty.
-Skąd wiesz, że…
-Wiem, co ty myślisz, że jestem policjantem z dowcipów? Teoretycznie policja mogła wam przeszkodzić w przerzucie tego, ale po co? Transport nie był do kogoś z Polski ani nie miał być użyty przeciwko Polsce – rozkłada bezradnie ręce, a ja sama się z siebie śmieję.
-Zabiję skurwiela – mówię spokojnie i upijam łyk kawy – nie wiem jeszcze jak, ale go wykończę.
-Ostrożnie, facet się spodziewa ataku – tłumię w sobie śmiech i sprawdzam godzinę, jak Bóg da, to zdążę.
-No, spodziewa, a ja mu jeszcze powiem gdzie mnie znaleźć – mrugam do niego okiem i wyjmuję telefon, wybierając od razu numer tego sukinsyna.
-Za godzinę tam gdzie ostatnio – mówię, zanim facet się odezwie i od razu wyłączam telefon, żeby mnie nie namierzał.
-Czegoś nie wiem.
Nie odpowiadam, wciskam guzik umieszczony pod stolikiem i po chwili w drzwiach staje Diablo.
-Kozłowski zaraz pojedzie na Tomaszów, niech ktoś go pilnuje, jak zjedzie z obwodnicy daj znać i przygotuj dwa wozy.
Facet kiwa głową i wychodzi, a ja czuję na sobie wzrok Falickiego.
-Przydasz się – odzywam się spokojnie – Kozłowski jak nic zgłosi dziś na policję pewną bardzo pilną sprawę.
-Nie kończ – unosi dłoń i szybko zbiera swoje rzeczy – muszę być zaraz na komendzie.
-Nie zawiedź mnie, błagam.
-A ty nie rób głupot – niepewnie kładzie dłoń na moim policzku – nic nie jest ważniejsze od życia, pamiętaj – cmoka mnie w policzek i od razu wychodzi, a ja po głębokim, uspokajającym oddechu zakładam jednak szpilki. Zanim wyjdę, wkładam do torebki dwa tablety i wychodzę przed dom, gdzie czekają na mnie dwa terenowe auta i czterech najlepszych ludzi.
Nerwowo poruszam ramionami, jakbym chciała się rozluźnić i wsiadam do pierwszego wozu.
-Dokąd? - Gabriel spogląda na mnie niepewnie.
-Brzozowa dwanaście.
Facet wpisuje trasę w nawigację i spogląda na mnie zaskoczony.
-Nie pytaj tylko jedź.
Przez drogę nikt się nie odzywa i dobrze, muszę się skupić i zastanowić co dalej. W końcu docieramy na miejsce, ale mój kierowca nadal nie dowierza.
-Spokojnie - uśmiecham się szeroko – nikt nie zginie.
Każę chłopakom wysiąść i czekać na sygnał i jak na zawołanie pod budynek podjeżdża wypasiona beemka. Opieram się o swój samochód i czekam, aż kobieta wejdzie do środka, następnie podchodzę bliżej wejścia. Cierpliwie czekam, a po chwili laska pojawia się na schodach w towarzystwie dwóch dziewczynek. Kiedy wychodzą, poza teren przedszkola podchodzę do niej i z uśmiechem spoglądam na bliźniaczki.
-Dzień dobry – odzywam się, a kobieta marszczy brwi.
-Dzień dobry – odpowiada niepewnie – my się skądś nie znamy?
-Możliwe, Felicja Santiago.
-O nie! - laska podnosi głos i próbuje odejść, ale łapię jej nadgarstek i zatrzymuję ją przy sobie.
-O tak! Jedziemy – mówię tuż przed jej twarzą i lekko szarpię jej rękę, żeby puściła dziecko.
Chłopaki od razu ładują laskę do jednego wozu, a ja z Gabrielem biorę do swojego dziewczynki, które zaczynają płakać.
Serce mi pęka od tego widoku, ale nie mogę inaczej. Dziewczyna musi wiedzieć, że jestem gotowa skrzywdzić jej dzieci, nic lepiej nie działa na matkę. Gabriel rusza z miejsca, a ja odwracam się do siedzących z tyłu bliźniaczek.
-Ej kochane – staram się mówić łagodnie – nic wam nie zrobimy, chcemy porozmawiać z mamą – ich płacz cichnie, ale nadal patrzą na mnie załzawione i bezbronne oczęta – lubicie bajki? - jedna kiwa przytakująco głową, a ja z uśmiechem wyjmuję z torebki dwa tablety – chcecie pooglądać? Są tu bajki i gry, hmm?
Dziewczynki niepewnie wyjmują z moich rąk urządzenia i chwilę na mnie patrzą, ale już po kilku minutach z tylnej kanapy dochodzą do nas wnerwiające melodyjki, choć to i tak lepsze od ich płaczu.
Nie jedziemy do domu, zatrzymujemy się w środku lasu, gdzie mam swojego rodzaju więzienie na takie sytuacje jak ta. Najpierw wyprowadzamy córkę Kozłowskiego i zamykam ją w małym pomieszczeniu bez okien, a dopiero później bierzemy dziewczynki. Są trochę niepewne i wciąż pytają o mamę, strasznie mi ich żal, ale wiem, że to długo nie potrwa. Zakładam im na nadgarstki opaski i zamykam je w pokoju, gdzie jest łóżko i spokojnie patrzę jak się na nim kładą i wciąż grają na tabletach. Zostawiam je same, ale pod drzwiami pilnuje ich jeden z moich ludzi. Ja idę powoli do mojej ofiary. Laska rzuca się na mnie z pięściami, ale to amatorka, uderzam ją tylko raz i ze łzami w oczach patrzy na mnie, jakbym ją zdradziła.
-Nie sadź się, bo ja nie mam ani czasu, ani ochoty na walkę z tobą.
-Zrobiłam ci coś? - krzyczy i płacze – jesteś podła.
-Ba i to jeszcze jak – zaplatam ręce na piersiach i siadam na krześle – nie będę cię tu więzić, bo mi się nie chce, ale jeśli nie zaczniesz współpracować to pierwsze i tak zarobią twoje córki.
-Suka – syczy przez zaciśnięte zęby.
-Oj, ale się przejęłam – kręcę głową i włączam ekran, na którym jest podgląd z pokoju dziewczynek – przypatrz się, bo za chwilę ten piękny obrazek zmieni się w płacz. Spójrz na ich nadgarstki, wiesz co to jest? - dziewczyna nie odpowiada, ale nawet ją rozumiem – to jest taka opaska – pokazuję jej trzymany w ręku przedmiot i wręcz na siłę zapinam jej to na ręce – dzięki której ludziom rozwiązują się języki.
Przez chwilę na mnie patrzy, ale nadal milczy. To nic, wciskam guzik na niewielkim pilocie i laska od razu podskakuje z krzykiem.
-Impuls elektryczny – szczerzę się w cwanym uśmiechu – tu był mały około pięćdziesięciu woltów. Pomyśl, co poczują dziewczynki, kiedy dostaną ładunek trzystu?
Zwiększam moc i wciskam guzik, z satysfakcją patrząc jak dziewczyna szarpie się, próbując to ściągnąć z ręki.
Posyłam jej kolejny impuls i sprawia mi to radość, może już mi na głowę padło, ale nie rusza mnie jej płacz. W końcu kiedy dziewczyna ma dość, dzwonię do stojącego pod drzwiami dziewczynek faceta.
-Włącz bliźniaczkom opaski – odzywam się i spoglądam na zaskoczoną laskę.
Gapi się w ekran, kiedy facet podchodzi do dzieci, a kiedy wychodzi z ich pokoju spogląda na mnie. Tak, żeby tego nie zauważyła zmniejszam moc do najniższej i zaciskając z żalu zęby wciskam guzik. Dziewczynki natychmiast podskakują i, mimo że wiem, że nie zrobiłam im krzywdy, to jednak bardzo się przestraszyły. Zwiększam moc i znów spoglądam na siedzącą na podłodze dziewczynę. Patrzy na mnie z błaganiem o litość i żal mi jej.
-Puść je, zrobię wszystko co chcesz – łka.
-No myślę – obracam w palcach pilot i siadam naprzeciwko niej.
![](https://img.wattpad.com/cover/282042611-288-k628493.jpg)
CZYTASZ
Wciąż dla siebie [Zakończona]
RomanceKontynuacja powieści "Nie dla siebie" 18+ Treść zawiera wulgaryzmy i sceny nieodpowiednie dla dzieci i młodzieży