Rozdział 34

212 17 2
                                    

Rozdział 34

Felicity

Wracam do domu i czuję dziwny niepokój, jakby coś miało się wydarzyć. Mimo że mam kierowcę, to i tak uważnie patrzę w przednią szybę i zerkam w boczne.
-Co jest? - Adam pyta tak nagle, że podskakuję.
-Ty mi powiedz.
-Oj – zerka na mnie kątem oka – coś się popieprzyło?
-Chyba wszystko. Interesy niby idą, ale coś czuję, że za chwilę coś pierdolnie, Kozłowski ucichł, a to też nie jest dobry objaw. Aleksander pojechał do Krakowa niby w moim imieniu i moim interesie, ale mimo wszystko mu nie ufam, o Diego już nawet nie wspominam – zaczynam podnosić głos i płakać – Aśka próbuje mi wmówić, że jest w ciąży z Domenico – na moje słowa Adam się do mnie odwraca, ale nie reaguję, jakbym tego nie dostrzegła – nie chcę wierzyć w jego zdradę, no nie chcę i nie uwierzę, i już!
Facet bez słowa łapie moją dłoń i podnosi do swoich ust, jego pocałunek jest długi i czuły, jakby mnie za wszystko przepraszał.
-Może obiję mu mordę co? - uśmiecha się i mruga okiem.
-Tęsknię za mamą, tak mało ostatnio rozmawiałyśmy, prawie się nie widywałyśmy, a jednak jak jej nie ma, to mi jej bardzo brakuje.
-Wiem królewno – znów całuje moje palce.
Kiedy dojeżdżamy do domu, Adam wciąż trzyma moją dłoń, trochę to dziwne, ale jakoś od razu mi lżej, nie przy wszystkich mogę sobie pozwolić na okazanie słabości. Do tej pory miałam tylko jego i Santiago, teraz doszedł jeszcze Gabriel, nie wiem czy to dobrze, ale też jestem człowiekiem. Bez słowa wysiadam z samochodu i od razu podchodzę do stojącego mi na drodze Diablo.
-Falicki zaraz przyjedzie – mówię spokojnie i przewracam oczami, kiedy kręci głową – no co?
-Nic, pani tu rządzi, ale może zwolniłaby pani tempo co? Ostatni trochę jakby gorzej pani wygląda.
-Dzięki za radę, ale nie skorzystam – uderzam go torebką w ramię i idę do domu.
Może trochę racji ma, od śmierci mamy prawie nie odpoczywam, zabijam czas pracą i, chociaż nie robię niczego poważnego, to jednak cały mój czas jest zagospodarowany, łącznie z połową nocy.
Idę od razu pod prysznic, bo skoro mam jeszcze pracować, to muszę się jakoś obudzić, a szósta kawa dzisiaj nie jest dobrym pomysłem. Po szybkiej, chłodnej kąpieli zakładam dresowe, szare spodnie, a do tego biały T-shirt. Na boso schodzę do salonu i słyszę, jak ktoś łazi po kuchni. Uchylam drzwi i spoglądam na plecy stojącego przy ekspresie Falickiego.
-Nie za swobodnie się czujesz? - pytam trochę zła.
-Co miałem tak siedzieć? Sprzątać ci nie będę, ale kawę mogę zrobić.
-Dzięki, ale na dziś wystarczy kofeiny.
-Może herbaty? Owocowej? Mięty?
-Weź daj już spokój – łapię butelkę wody i wracam do salonu.
Serio jestem chyba przemęczona, bo wszystko mnie drażni. Siadam na kanapie, opierając stopy o stolik i upijam kilka łyków.
Dopiero po chwili facet przychodzi z kubkiem kawy i siada naprzeciwko mnie.
-Gościnna to ty dzisiaj nie jesteś.
-Po co przyjechałeś? Chcesz pogadać, pocieszyć mnie czy może pośmiać?
-Miła jesteś – mruczy – pracuję dla ciebie. Mam kolejną porcję dokumentów.
-Możesz zostawić, coś jeszcze?
-No mów, co się dzieje?
Patrzę na niego, jakbym chciała, żeby się domyślił, ale ja sama nie wiem o co mi dzisiaj chodzi.
-Nieważne. Co tam masz? - głową wskazuję na szarą teczkę.
-Kilka propozycji na ten szczecin. Masz tam rozpiskę kto, kiedy ma dostawę.
-Powiedz mi, jak to jest, że wy, w sensie policja, wiecie o takich sprawach, ale ni cholery nic z tym nie robicie?
Falicki unosi kącik ust w ukrywanym uśmiechu i ucieka wzrokiem, jakby nie chciał o tym rozmawiać.
-Dziewczyneczko, powiem tak, nie wiemy o wszystkim, aż tak dobrzy nie jesteśmy, ale w większości przypadków wy walczycie między sobą, a nie z nami.
-Jesteśmy przestępcami.
-Zasadniczo tak, z drugiej strony macie działalności, w których pierzecie pieniądze, ale za które odprowadzacie gigantyczne podatki.
-Nie wszyscy – wzruszam ramionami.
-No i ci, którzy nie płacą, są pod naszym ostrzałem. To nie tak, że my was pochwalamy, ale dopóki wasze interesy nie wykraczają poza jakąś granicę, to…- urywa zadanie i macha dłonią.
-Jasne, czyli nie mam się czego bać?
-Masz, bo zaczynasz się huśtać, a to zrodzi problemy. Nie możesz mieć monopolu na inwestycje w kraju.
-Chce tylko w Warszawie – uśmiecham się.
-A to spoko, dasz radę.
Wyjmuję papiery z teczki i już na pierwszej stronie pojawia się nazwisko, o które miałam wcześniej zapytać.
-Sokołowski Olaf – odzywam się, a twarz Mateusza w sekundę się zmienia – słucham.
-Co mam powiedzieć, to ty z nim współpracowałaś.
-Dawno temu i tylko chwilę, ale zdaje się tobie trochę za skórę zalazł. Mogę wiedzieć dlaczego?
Ucieka wzrokiem na boki, a jego szczęki zaciskają się tak mocno i szybko, że aż widać. Najwyraźniej ich znajomość nie należała do najfajniejszych.
-Zabił mojego służbowego partnera.
Ze zmarszczonymi brwiami opieram plecy o kanapę i zaplatam ręce na piersiach. Tego się nie spodziewałam.
-No mów.
-Sokołowski trochę rozbrykał się w interesach i dostaliśmy rozkaz doprowadzenia go. Oprócz zwykłej brygady pojechałem ja z Tomkiem, prewencyjnie – wstrzymuje głos i opuszcza głowę, wbijając wzrok w podłogę - Facet się stawiał, zaczęła się szarpanina i Tomek dostał w klatkę. Próbowałem go reanimować, ale… Dostał zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Nikt! - krzyczy i podnosi się z fotela – nikt nie wspomniał, że to był funkcjonariusz na służbie! Prokurator dostał w łapę, a Sokołowski zawiasy! – krzyczy ze łzami w oczach.
-A czekaj – błądzę wzrokiem po suficie – faktycznie było coś takiego, z pięć lat temu? A później chyba właśnie twój stary został generalnym, w prokuraturze też tam trochę znaleźli i władza się pozmieniała.
Facet stoi przy oknie i pusto gapi się w szybę i dopiero teraz wiem, że on oprócz kasy pragnie zemsty za śmierć kolegi. Dobrze, jego nienawiść może mi się przydać.
-W takim razie zaczniemy od Olafa, nawet mi to pasuje.
Facet nagle się do mnie odwraca i patrzy na mnie ze łzami w oczach. Nie sądziłam, że to dla niego, aż tak ważne.
-A ty? -podchodzi bliżej i siada tuż obok mnie.
-Co ja?
-Dlaczego Domenico się wyprowadził?
-Nie twoja sprawa.
-Myślisz, że to prawda?
-Skąd wiesz?
-Wiem. Myślisz, że mógłby cię zdradzić?
-Nie chcę wiedzieć. Nie będę o tym gadać i jeśli to wszystko co chciałeś…
-A jeśli to prawda?
-Falicki odwal się! Powiedział mi o wszystkim zanim zrobiła to Aśka ok? Wiem, że mnie nie zdradził i wcale się nie rozstaliśmy!
-A jeśli on specjalnie wszystko ci opowiedział, żebyś to jemu uwierzyła, a nie jej? Najczęściej wierzymy w to, co usłyszymy jako pierwsze.
-Znam go, wiem, że mnie nie okłamał.
-Mam nadzieję, że się nie mylisz.
-Skąd o tym wiesz? - prawie płaczę.
-Aśka sama o tym opowiada, całe miasto już wie, spodziewaj się jutro wielkich nagłówków na wasz temat. Wasz rozwód będzie najgłośniejszy od dekady.
-Nie będzie rozwodu! - krzyczę i sama chcę w to uwierzyć.
Facet obejmuje mnie ramieniem i lekko do siebie przyciąga, a ja od razu się do niego przytulam. Cholera, czy zawsze musi się coś posypać?
-Cicho, nie płacz. Przepraszam cię, skrzywienie zawodowe. Może masz rację i ta laska wszystko wymyśliła.
-A jak jednak nie? Przecież nie ma tam kamer, nie sprawdzę co robili i muszę uwierzyć mu na słowo. Muszę ją zmusić do zrobienia testów, ale nawet jeśli okaże się, że dziecko nie jest jego, to nadal nie mam pewności czy ze sobą nie spali! Zabija mnie taka bezczynność, kiedy nie jestem w stanie niczego zrobić, bo nic ode mnie nie zależy!
Spoglądam w górę i chciałabym zobaczyć w jego oczach zrozumienie, może jakiś pomysł ,cokolwiek, co pomogłoby mi rozwiązać problem. Zamiast tego pochyla się nade mną i niebezpiecznie zbliża się do mojej twarzy. Siedzę sztywno i nawet nie drgnę, sama nie wiem, dlaczego nie reaguję. Czuję na ustach jego oddechy, a jego wzrok wręcz przeszywa mnie na wylot. Nie wiem co się dzieje, nie potrafię się sprzeciwić, chociaż wcale tego nie chcę. Jego palce powoli wsuwają się w moje włosy, a ciepły dreszcz rozpływa się po moim ciele. Nie odwraca ode mnie spojrzenia, jakby czekał na mnie. Nie jestem w stanie się poruszyć. Dopiero kiedy bardziej mnie do siebie przyciąga zaczynam się wyrywać i szarpać. Od razu odpuszcza i przepraszająco patrzy mi w oczy, jakby sam nie wiedział, dlaczego to zrobił.
-Wyjdź – warczę i wstaję z kanapy.
-Przepraszam, nie wiem… to znaczy wiem, ale… to nie tak. Myślałem, że ty… - unosi dłonie, jakby się bronił – głupio pomyślałem, wiem, ok.
-Nie tłumacz się tylko wyjdź! Natychmiast!
Trochę przestraszona, a trochę rozżalona patrzę, jak idzie w moją stronę, a kiedy staje naprzeciwko mnie spoglądam mu w oczy.
-Po prostu idź już – szepczę łamiącym się głosem.
Facet kiwa ze zrozumieniem głową, ale nie rusza się z miejsca, jakby na coś jeszcze czekał. Opuszcza wzrok, a kiedy robię krok w tył, łapie mnie za szyje i przyciąga do siebie, topiąc w moich ustach swój język. Słyszę tylko bicie swojego serca i nasze głośne oddechy, a po chwili przytomnieję i odpycham go od siebie. Dziwnie się czuję, jakbym miała się zaraz przewrócić.
-Hej, Felka! - czuję na policzkach jego dłonie i próbuję wyostrzyć wzrok.
Z trudem przełykam ślinę, ale kiedy tylko mi się to udaje, czuję nadchodzące wymioty i zaciskając dłoń na ustach biegnę do łazienki. Nie zwracam zbyt wiele, bo wiele nie zjadłam w ciągu dnia, za to kawy wypiłam stanowczo za dużo i to pewnie stąd. Opłukuję twarz chłodną wodą i wracam do salonu. Mateusz siedzi w fotelu naprzeciwko mnie i patrzy, jakbym mu krzywdę zrobiła.
-Miałam nadzieję, że cię tu nie zastanę. Tym razem bardzo się narażasz – podchodząc do kanapy wyjmuję z komody pistolet i przeładowuję.
-Na pewno ok? Źle wyglądasz.
-Dlatego ty już wychodzisz, a ja idę spać. Dobranoc – bronią wskazuję mu drzwi i spokojnie patrzę jak wychodzi.
Opierając dłoń o ścianę idę do sypialni i staję przed toaletką. Co to w ogóle było? Kręcę głową spoglądając w swoje odbicie w lustrze i zdejmuję koszulkę.
Poranek zaczyna się stanowczo zbyt wcześnie i zbyt głośno. Telefon dzwoni bez żadnej litości i już się nawet domyślam kto się dobija.
-No co? - chrypię w mikrofon bez otwierania oczu.
-Pani prezes, pan Andreani na panią czeka.
-Ojciec? - krzyczę i podrywam się z łóżka.
-Nie, Aleksander.
-A, już wrócił… – wzdycham – wpuść go do gabinetu i niech poczeka, zaraz będę – przewracam oczami na samą myśl, że to zaraz będzie trwało ponad godzinę.
Niechętnie wychodzę z łóżka i wyjmuję z garderoby szarą sukienkę i koszulę. Po szybkim prysznicu i trochę niedbałym ułożeniu włosów, kończę makijaż i wychodzę na dwór. Dziś pada drobny deszcz, ale zanim wyjdę spod zadaszenia, podchodzi do mnie Gabriel z otwartym parasolem. Do biura dojeżdżam w pół godziny, bo korki straszne i prosząc Martynę o dwie kawy wchodzę do gabinetu. Braciszek podrywa się z fotela i lekko całuje mnie w policzek, a ja mimo oficjalnego pogodzenia się nie umiem okazać mu siostrzanych uczuć. Siadam za biurkiem i wskazuję mu dłonią fotel naprzeciwko mnie.
-Jak służbowo – śmieje się i rozgląda po gabinecie.
-Z czym przychodzisz?
-Coś trzeba zrobić z ojcem, przecież on nie może tak siedzieć i pić.
-Myślisz, że nie wiem? Nie chce ze mną rozmawiać. Od pogrzebu mamy nie zamienił ze mną słowa – zawieszam głos i przypominam sobie tamten dzień – no pomijając to, że stwierdził, iż jego córką już nie jestem – rozkładam bezradnie ręce.
-Przestań, nie bierz tego do siebie.
-Nie biorę, wiem, że miał żal do całego świata, ale słuchać nie było miło tak czy inaczej.
-Jak sobie nie radzi, to może jakieś leczenie?
-Mnie nie posłucha, spróbuj ty.
-Nie zostawiaj mnie z tym bajzlem co? - patrzy na mnie jak jeszcze chyba nigdy.
-No proszę, i kto tu kogo zostawił i z czym? – spoglądam na niego wrogo, ale patrząc w jego oczy staram się zobaczyć w nim skruchę i szczerość.
Kiwam głową i dostrzegam w jego oczach ulgę. Po wyjściu Aleksa zaczynam normalny dzień pracy, jednak nic mi nie idzie, jestem rozkojarzona i na niczym nie mogę się skupić. Wszystko leci mi z rąk, jakbym pierwszy raz tu była. Dzwonię do Domenico i wkurzam się, że nie odbiera, niby wiem gdzie pojechał i że na spotkaniu nie będzie odbierał, jednak moja wyobraźnia pokazuje mi nie to, co bym chciała. Biorę głęboki wdech i mam ochotę na sałatkę jarzynową, sama nie wiem, skąd mi się wzięła, bo aż tak bardzo to za nią nie przepadam…  Gwałtownie otwieram oczy i odblokowuję ekran telefonu.
-Cholera tydzień po czasie – mówię sama do siebie i podrywam się z fotela – zaraz…
Potrząsam głową i wybieram numer telefonu do swojej ginekolog.
-Dzień dobry pani Aniu, przepraszam, że tak nagle, ale potrzebuje pilnej konsultacji.
-Witam. Jak bardzo pilnej?
-Na wczoraj – śmieję się – jestem siedem dni po terminie!
Prawie krzyczę i ledwo hamuję łzy.
-Czemu wcześniej pani nie dzwoniła?
-Bo dopiero policzyłam, miałam dużo spraw.
-Za pół godziny mam przerwę, proszę przyjechać.
Nawet się z nią nie żegnam, wypadam z gabinetu i w locie wołam do Martyny, że nie wiem o której będę i zamykam się w windzie. Staram się kolejny raz dodzwonić do Domenico, ale bezskutecznie. Podrygując nogą czekam, aż winda się zatrzyma. Kiedy wychodzę z budynku czeka na mnie Gabryś. Chyba nie wyglądam normalnie, bo prawie do mnie podbiega.
-Kłopoty?
-Przeciwnie, jedziemy na Rybacką.
-Co tam mamy?
-Ja mam, lekarza – szczerzę się jak idiotka i facet chyba rozumie, bo z czułością obejmuje mnie i mocno do siebie przyciska.
-Gratuluję – szepcze i całuje mnie w skroń.
-Jeszcze nie ma czego – mówię dość poważnie i odsuwam go od siebie – nie chcę się jeszcze cieszyć.
-Jasne. Zapraszam – otwiera mi drzwi i wręcz sadza mnie w fotelu, co mnie trochę bawi.
Facet jedzie tak powoli i ostrożnie, że mnie tylko bardziej irytuje. Nie odzywam się, bo wiem, że to troska, dobrze wie jak moje ciąże się kończyły i nie chce przykładać ręki do kolejnej porażki, ale to już lekka przesada. W końcu docieramy na miejsce i bez czekania na niego wysiadam z auta.
-Odprowadzić panią?
-Zlituj się! - prycham – chcesz mnie za rękę potrzymać?
-Jeśli pani rozkaże.
-Poczekaj, długo mi nie zajmie.
Szybkim krokiem wchodzę do poczekalni, zastając w środku dwie młode dziewczyny. Obie spoglądają na mnie, a ja się czuję, jakbym tu nie pasowała. Zanim usiądę, wychodzi z gabinetu moja ginekolog i kiwa do mnie głową. Od razu siadam przy biurku i zaczynam jej opowiadać datę ostatniej miesiączki oraz wszystkie objawy mogące wskazywać na ciążę.
-Oj dziewczyno, to tak nie działa – śmieje się i wskazuje mi toaletę.
Kiedy siadam na fotelu prawie się trzęsę, wiem, że moje nerwy nie pomagają, ale mimo wszystko nie umiem ich okiełznać. Na szczęście kobieta nie rozwodzi się nad niczym i każe mi się położyć. No nareszcie! Z zaciśniętymi pięściami patrzę w ekran przed sobą i czekam na to wytęsknione bicie serca.
-Mamy to! - słyszę jej wesoły głos i zaczynam płakać – piąty tydzień drugi dzień, tętno miarowe. Będzie bobas.
-Mam nadzieję – płaczę prawie w głos i wycieram brzuch papierem.
Siedzę przy biurku z wydrukiem w dłoni i nie mogę oderwać oczu od tej małej plamki. Pani Ania mówi coś o dodatkowych badaniach krwi i hormonach, ale ja nie słucham, patrzę na moje dziecko. W końcu dostaję listę koniecznych badań i wychodzę z gabinetu. Przed drzwiami zastaję Gabriela, który jest tak blady, jakby to co najmniej był jego dziecko. Patrzy na mnie nie wiem czy z pretensją, czy z nerwami, ale kiedy się uśmiecham, to tylko mocno mnie obejmuje i całuje w czoło. Serio drugi Cień mi się trafił. Kołysze mną jak małą dziewczynką i nie wygląda, jakby chciał mnie wypuścić.
-Jedziemy do Andreanich – mówię szybko i przypominam sobie, że ostatniej kobiety Andreani już nie ma.
W drodze do ojca próbuję dodzwonić się do Santiago, ale ma wyłączony telefon. Trudno dowie się na końcu. Dojeżdżamy już do posiadłości ojca, kiedy słyszę huk i auto nagle się zatrzymuje.
-Co to? - pytam trochę nerwowo i rozglądam się wokoło.
-Opona – kręci głową i wysiada.
Nie będę czekać, wysiadam z samochodu i podchodzę do kucającego przy kole faceta.
-Pójdę, przysłać ci kogoś?
-Odprowadzę panią.
-Przestań, umiem przejść pięćdziesiąt metrów – klepię go w ramię i prawie w podskokach ruszam w stronę domu. Jestem tak szczęśliwa, że aż mnie roznosi. Mam nadzieję, że wieść o dziecku trochę ruszy ojca. Słyszę dzwoniący w torebce telefon i od razu odbieram połączenie od Domenico. Facet tłumaczy mi się gdzie był i dlaczego nie odbierał, nie dając mi dojść do słowa. Zbliżam się do bramy na posesję i Domenico w końcu przestaje gadać. Otwieram usta, żeby się odezwać, ale słysząc ryk silnika odwracam głowę. Nagle czuję uderzenie i ból pleców i głowy. Mrugam szybko powiekami i słyszę nad sobą męskie głosy. Resztkami sił staram się nie stracić przytomności…

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz