Rozdział 17

225 17 0
                                    

Rozdział 17

Felicity

Siadam za biurkiem i patrzę w fałszywe oczy męża, naiwnie wierzyłam, że jestem tą jedyną, że będzie ze mną do śmierci, i że jemu jednemu mogę zawsze ufać. No cóż to chyba już nieważne. Zanim się odezwę słyszę dźwięk telefonu i spoglądam na ekran, to Radosław, ale nie mam już chęci na pogaduszki.
-Panowie, nie wiem jaki mieliście w tym wszystkim cel… - zawieszam się, bo czuję łzy pod powiekami – to znaczy wiem jaki cel miałeś ty – wskazuję głową na Vincenta i przenoszę wzrok na Santiago – co do ciebie, to nie mam słów i myślę, że co bym nie powiedziała, to spłynie to po tobie. Zawiodłam się, to tyle jeśli chcesz znać zdanie – mój głos drży, a Santiago zdaje się być coraz bardziej zły.
-Felicity nie wiem o czym mówisz, ale przysięgam…
-Nie zależy mi na twoich przysięgach – mówię obojętnie choć rozdziera mnie niezmierzony żal.
Telefon dzwoni kolejny raz i bez patrzenia na ekran go wyciszam, nie zwracając uwagi na Domenico klęczącego przy moim fotelu
–Nie rób teraz z siebie ofiary.
-Niczego złego nie zrobiłem!
Powstrzymując odruch przypierdolenia mu w twarz odblokowuję ekran i pokazuję mu zdjęcie od Vincenta, na którym naga laska siedzi mu na kolanach, a on trzyma ją za cycki.
-To ty? - pytam z wymuszonym uśmiechem.
-Kochanie niczego takiego…
-Ty czy nie ty?! - krzyczę przez łzy.
-Ja – szepcze tak strasznie smutno.
Kurwa nie wierzę, myślałam, że zaprzeczy, że będzie się jakoś tłumaczył, bronił, cokolwiek, a on po prostu się przyznał.
Dzwonię po Diablo i każę ponownie skuć i wyprowadzić Torellego, a sama nie odwracam wzroku od klęczącego przy mnie faceta.
-Nienawidzę cię – szepczę cicho – tak strasznie cię nienawidzę.
-Felicity to tragiczne nieporozumienie, fotomontaż! Nigdy bym nie zrobił czegoś takiego uwierz mi!
-Radek już przejrzał te zdjęcia, żadne z nich nie jest zmontowane. Tak bardzo żałuję, że cię poznałam, że zaufałam ci… czemu mi to zrobiłeś co? - nie hamuję już łez – tak bardzo cię potrzebuję, tak strasznie chciałam dla nas szczęścia, a ty…
W jego oczach dostrzegam błysk łez, ale nie rusza mnie to, za to wciąż dobija się do mnie Radek. Gwałtownie podnoszę telefon i przykładam do ucha.
-Nie rozłączaj się – słyszę zanim się odezwę – przejrzałem te zdjęcia, bo coś mi w nich nie pasuje.
-Wyobraź sobie, że mnie też!
-Nie w tym rzecz.
-Poczekaj – mówię i skinięciem głowy wypraszam Santiago z gabinetu.
Facet przez chwilę patrzy na mnie z żalem, ale w końcu zostawia mnie samą.
-Mów teraz – warczę i wstrzymuję oddech, nie chcąc pominąć żadnego słowa.
-Włącz te zdjęcia i spójrz na twarz Domenico.
-Serio będziesz się teraz nade mną znęcał?
-Rob co mówię!
Trochę zaskoczona wybuchem włączam galerię i powiększam każde zdjęcie.
-Widzisz?
-Co? - pytam trochę niecierpliwie.
-Na wszystkich zdjęciach wygląda tak samo.
-Nie robi mi to różnicy – mówię łamiącym się głosem.
-A powinno. On jest na prochach.
-Co?
-Jajco koleżanko! Ktoś, kto to zorganizował popełnił klasyczny błąd, zrobił za dużo zdjęć. Gdyby było jedno nie byłoby jak tego zauważyć, przy ośmiu czy dziesięciu, niemożliwe jest, żeby ktoś miał na wszystkich identyczny wyraz twarzy. On jest tu kurwa nieprzytomny. Poza tym zwróć uwagę, że na żadnym zdjęciu nie obejmuje tych lasek sam, każda trzyma dłonie na jego nadgarstkach. Ktoś go odurzył lekami albo narkotykami i…
-Miał badania toksykologiczne w szpitalu, niczego nie wykazały – zaskakuje mnie, jak Radek parska głośnym śmiechem i w myślach sama sobie daję za to plaskacza w mordę.
-I to mówi laska, która sama przekupuje lekarzy.
-Jestem idiotką.
-Z miłości do ciebie nie zaprzeczę.
Rozłączam się i rzucam telefon na blat, co ja zrobiłam? Potrząsam głową jakbym chciała się obudzić i wybieram numer do Gabriela, zaczynam go trochę traktować jak Cienia.
-Do mnie! - rozkazuję i się rozłączam.
Nie mija nawet minuta jak Diablo pojawia się w drzwiach gabinetu, ale nawet się nie odzywa, nie wiem czy tak źle wyglądam, czy czuje, że lepiej się nie odzywać.
-Ilu mamy ludzi? - pytam, ale patrzę w okno wychodzące na ogród.
-Naszych? Dwudziestu.
-Włochów?
-W promieniu dwudziestu kilometrów około setkę, w ciągu pół godziny są w stanie być na rozkazy.
-Mają być za piętnaście minut – dopiero teraz odwracam do niego głowę – broń?
-Wszystko co pani chce.
-Dobrze – mówię cicho i biorę głęboki wdech – dziesięciu ludzi zostaje tutaj, Santiago i Torelli mają nie opuszczać posesji, aż do mojego powrotu, a jak nie wrócę, to możecie ich rozstrzelać.
-Pani Santiago? - facet pierwszy raz odzywa się nie pytany – co się dzieje?
-Pierwszy raz zaufałam wrogowi zamiast sprzymierzeńcowi – mówię cicho i bez żadnych emocji, choć wkurwiam się sama na siebie .
-Zdarza się – wzdycha.
-Nie powinno – odpowiadam cicho i nienerwowo - powinnam wierzyć swoim, a nie facetowi, który chce mnie okraść. Nie jestem sobą – podnoszę na niego spojrzenie i wstaję z fotela, robiąc kilka kroków w jego stronę – ślub z Santiago mnie zmienił na gorsze – robię kolejny krok, a Gabriel lekko się cofa – przestałam myśleć jak capo, a zaczęłam jak żona, i to do tego głupio zazdrosna żona.
-Może na początku tak się pani czuje, ale…
-A co jeśli będzie gorzej? - łapię go za koszulkę na wysokości mostka – co jeśli nie będę już umiała walczyć o swoje i będę ulegać? - zaczynam płakać, bo naprawdę się boję tej zmiany.
Niespodziewanie Gabriel obejmuje mnie ramieniem i mocno przytula. Wiem, że to zbyt bliska relacja, ale teraz właśnie tego potrzebuje.
-Już? - pyta i całuje mnie w głowę.
-Jeszcze długo nie.
Facet odsuwa mnie od siebie i łapiąc za ramiona spogląda mi prosto w oczy.
-Nie jesteś zwykłą panną, którą można tak łatwo złamać – mówi poważnie – jesteś capo di tutti capi.
-Już nie – wzdycham.
-Jesteś, jesteś połączeniem władzy i wojny, popełniłaś błąd i go widzisz, resztę ogarniesz szybciej, niż myślisz. Bierz do ręki broń i nie wahaj się, bo widzę, że jesteś wystarczająco wkurwiona, żeby wiedzieć co powinnaś zrobić.
-Powinnam rozwalić tego kutasa - warczę ze łzami w oczach.
-I zaczynasz mówić jak prawdziwa Andreani – z uśmiechem całuje mnie w czoło – do roboty.
Kiwam głową i patrzę jak wychodzi, a ja nadal nie wiem, czy to wszystko da się jakoś odbudować. Z impetem wybiegam z gabinetu, spotykając w salonie męża, ale nawet się przy nim nie zatrzymuję. Idę do sypialni i zdejmuję z siebie sukienkę, zamieniając ja na trochę wygodniejsze szorty i do tego biały T-shirt ze sporym dekoltem, buty zostawiam, a włosy związuję w wysoki kucyk. Torebkę, do której wrzucam tylko pistolet i telefon przewieszam przez ramię i wracam do salonu.
-Co zamierzasz? - Domenico pyta, kiedy tylko mnie widzi.
-Dokończyć sprawę. Pogadamy jak wrócę, dobrze?
-Mam tu zostać? - wręcz podbiega i łapie mój nadgarstek, na który przez chwilę patrzę.
-Nie próbuj za mną jechać, ludzie mają rozkaz strzelać bez ostrzeżenia.
-Miałaś zostawić interesy.
-Nie dałeś mi wyboru – odwracam się, słysząc kroki w korytarzu i podchodzę do Gabriela.
Po wyjściu na dwór wzrokiem ogarniam ludzi czekających na rozkazy i nakładam okulary przeciwsłoneczne.
-Wszyscy są, czy ktoś jeszcze dojedzie?
-Wszyscy – odzywa się Paolo, moja tutejsza prawa ręka i staje obok mnie.
-Ofiar ma nie być – odzywam się po chwili zastanowienia – namierzcie mi lekarza, który przyjmował Santiago w szpitalu – pokazuję Paolo zdjęcie pieczątki z dokumentów – ze mną jedzie dziesięciu twoich – zerkam tym razem na Diablo – dziesięciu od Paolo zostaje z i pilnują terenu. Reszta w odstępach, każda droga dojazdowa ma być obsadzona.
-Lekarz raczej nie będzie miał armii – Gabriel się odzywa.
-On nie, ale później zajedziemy do domu Vincenta.
Wszyscy zebrani spoglądają na mnie jakbym bajki opowiadała, ale nie reaguję i spokojnie idę do samochodu.
Przez drogę dostaję informację, że lekarz jest aktualnie w szpitalu i bardzo mi to pasuje. W ciszy, którą zakłóca jedynie szum silnika próbuję ułożyć sobie plan rozmowy z lekarzem. Pod szpitalem spoglądam niepewnie na siedzącego za kierownicą Gabriela i z uśmiechem cmokam kącikiem ust.
-Do pracy – pociągam za klamkę i wyskakuję z wysokiego wozu.
W asyście czterech rosłych mężczyzn, którzy samym wyglądem wzbudzają niepewność, zmierzam pewnym krokiem do gabinetu szanownego pana doktora i bez pukania wchodzę razem z chłopakami do środka. Facet jest zaskoczony moją wizyta i ktoś, kto siedzi w jego gabinecie także.
-Witam – odzywam się z uśmiechem.
-Mogłaby pani…
-Nie – przerywam mu i siadam przy biurku – to pan mógłby mi pokazać wyniki badań mojego męża?
-Mam gościa – warczy i spogląda na moich ochroniarzy.
-To proszę gościa przeprosić, myślę, że w tej sytuacji nie będzie miał nic przeciwko.
Kiedy zostajemy sami facet podaje mi plik dokumentów, które pobieżnie oglądam i rzucam je na biurko.
-Miały być mojego męża.
-Są.
-Może pańskiego, bo na pewno nie mojego. Czekam.
-Pani Santiago nie mogę pani pomóc, zrobiliśmy co w naszej mocy, żeby się dowiedzieć…
Nie słucham dalej, jednym ruchem wyciągam pistolet i odbezpieczony wymierzam w głowę faceta.
-Skończ to gadanie i powiedz czym go Torelli nafaszerował – podnoszę się z krzesła i opieram dłonią o biurko – tylko szybko, bo mi się spieszy.
-Powtarzam, że nie wiem!
Szybko łapię go za fartuch i pociągam tak, że kładzie się na biurku, dociskam jego głowę z całej siły do blatu i przystawiam lufę do skroni.
-Posłuchaj, nie wiem, ile Vincent ci daje, ale mogę ci powiedzieć co ja ci zabiorę jeśli za minutę nie będę mieć wyników!
-Proszę mnie puścić – syczy, ledwo oddychając.
-Mów- uderzam jego głową w blat – myślisz, że sam sobie wyjmiesz kulkę z głowy?
Czuję, jak któryś z chłopaków do mnie podchodzi i odrywa mnie od faceta.
-Pani pozwoli? - Gabriel się odzywa i skinięciem głowy daje mi znać, żebym się odsunęła.
Kiedy robię krok w tył, podnosi faceta i zaczyna tłuc pięścią w jego twarz. Krzywię się od tego widoku, bo mimo wszystko nadal nie przywykłam. Po kilku uderzeniach sadza faceta z powrotem w fotelu i zaciska dłoń na jego krtani.
-Pani prosiła o dokumenty – odzywa się po włosku, co mnie zaskakuje, ale nie robię uwag.
-On mnie zabije – facet dyszy, plując krwią.
-To zrób tak, żeby nie wiedział – odzywam się i siadam za biurkiem – w innym przypadku ja cię zabiję.
Facet drżącą ręką wyjmuje z szuflady kartkę i pisze na niej kod dostępu do bazy danych. Wyrywam mu ją i nie patrząc na nikogo obracam jego laptopa ekranem do siebie. Kątem oka widzę jak facet próbuje ogarnąć swoją trochę zmasakrowaną twarz, ale nie on jest teraz ważny. Szybko wklepuję ciąg liter i cyfr i oddycham z ulgą, kiedy otwiera mi się strona archiwum. Szybko odnajduję wyniki Domenico i robię kopię, ale nie umiem się powstrzymać przed zerknięciem w nie.
-Wysokie opioidy – mruczę jakby do siebie – do tego środki nasenne i neuroleptyki… w połączeniu z alkoholem to śmiertelna mieszanka – podnoszę wzrok na Gabriela – kutas mógł go zabić. Powinien być nadal w szpitalu!
-Oficjalnie nic mu nie jest – lekarz się odzywa, a mnie skacze ciśnienie na samą myśl, do czego mogło dojść – nie mieliśmy podstaw, żeby go zostawić.
-Módl się, żeby mu nic nie było! Idziemy!
W drodze do posiadłości Vincenta, która oddalona jest od nas prawie sto kilometrów zbieram z okolicy kolejnych ludzi. Wiem, że nie będą potrzebni, ale nie mam pewności czy Torelli przed wyjazdem nie uprzedził swoich o możliwości odwetu. Bez zbędnych wstępów i dość hałaśliwie wjeżdżamy na teren posesji, nie dając tym samym ochronie zbyt wiele czasu na reakcję. Trochę huku, kilka strzałów i mogę bezpiecznie iść do domu, w którym czeka na mnie przerażona kobieta. Wiem, że ona nie jest tu niczemu winna, ale na sam jej widok, mam ochotę ją odstrzelić i pokazać temu złamasowi jej zwłoki. W końcu się opanowuję i z pistoletem przy jej czole idę z nią do gabinetu. Dziewczyna nawet się nie odzywa, doskonale wie kim jest jej mąż i z czym to jest związane. Słyszę w salonie kroki i wyglądam zza biurka i dostrzegam idącego w moją stronę Gabriela, swoją drogą całkiem mu to imię nie pasuje.
-Pomóc? - pyta, stając w progu.
-Tak, pilnuj jej – odzywam się.
-Nie ma potrzeby – kobieta opuszcza wzrok – i tak nie ucieknę, możecie robić co chcecie.
Spoglądamy z Diablo na siebie i albo laska jest nienormalna, albo serio Vincent jest jej obojętny. Mrużąc oczy siadam przy biurku naprzeciwko niej i opieram łokcie o blat z litego drewna, zresztą pięknego.
-Możesz uściślić?
-Wiem, że szukacie czegoś na mojego męża, co chcecie znaleźć? Dowody na przemyt? Na handel ludźmi? Organami?
Słuchając jej robię coraz większe oczy i niepewnie spoglądam na Gabriela, który też zdaje się być zaskoczony jej szczerością.
-Chcesz go wydać?
-Przecież nie jesteście z policji prawda? Policję to on ma w kieszeni, a ja chcę, żeby ktoś mnie od niego uwolnił – dziewczyna zalewa się łzami, a ja coraz bardziej wkurwiona zaciskam zęby i wyprężając palce strzelam kostkami.
Coś mi nie gra. Jest kilka możliwości, a ja nie bardzo mam ochotę ulegać jej łzom.
-Mów dalej – odzywam się i opieram wygodnie w fotelu.
-Nigdy mnie nie kochał, byłam jedną z jego dziwek, ale zaszłam w ciążę i ojciec kazał mu się ze mną ożenić. Poroniłam, bo mnie bił i od tamtej pory traktuje mnie jak worek treningowy, a nie chce wypuścić – nieznacznie podciąga rękaw, jakby wcale nie chciała tego robić i pokazuje mi okropne krwiaki – mam to też na nogach, na plecach…
Dopiero teraz zwracam uwagę, że mimo upału jest ubrana w długie spodnie i bluzkę z długim rękawem.
Wkurwiam się coraz bardziej, ale nie wiem jak mogłabym jej pomóc, przecież jak go zabiję, to odezwie się konsul i to niczego nie zmieni, dziewczyna i tak zbierze łomot. Tu potrzebna jest dobra, długofalowa strategia, której nikt nie będzie się spodziewał.
-W domu są kamery i podsłuchy? - szepczę najciszej jak się da i dla zmylenia podglądaczy zaczynam grzebać w szufladach biurka.
-Kamery. Zawsze uważał, że nie ważne co się mówi, ważne co się robi.
-Kretyn – wzdycham i spoglądam na Gabriela – wracamy do domu. Do ciebie jeszcze dotrę.
Dziewczyna, widząc, że wstaję z fotela podrywa się i płacze zbyt histerycznie jak na sytuację, ale w końcu ważne co się robi. Nie mogę się powstrzymać, łapię ją za włosy i lekko szarpiąc przystawiam jej pistolet do głowy.
-Jeśli mówisz prawdę, to obiecuję, że cię stąd wyciągnę, ale jeśli kłamiesz, to nie będę miała litości – mówię tuz przed jej twarzą i odpycham ją od siebie.
Ruchem ręki daję znać ludziom na zewnątrz, że zbieramy zabawki i wsiadam do auta. Dopiero po przejechaniu kilku kilometrów oddycham z ulgą i przymykam oczy. Boję się, że to kolejna pułapka, i zanim zacznę tę sprawę, to muszę się przyjrzeć historii pani Torelli. Auto przyjemnie się kołysze, a ja czuję jak odpływam w sen. Jestem już zmęczona i głodna, nie jadłam śniadania, a to już zbliża się pora kolacji. Czuję na sobie coś ciepłego, ale nawet nie otwieram oczu, żeby to sprawdzić, przytulam się jeszcze bardziej i zasypiam.
Budzi mnie bardzo delikatny dotyk na policzku, dobrze wiem, kto mnie głaszcze, są tylko jedne dłonie na świecie, które potrafią zrobić to tak przyjemnie. A może ta cała akcja z Vincentem to był sen… mruczę cicho i zaciskam powieki.
-Już nie śpisz? - wzdycham i jeszcze bardziej wtulam się w jego dłoń.
-Na służbie to chyba nie wolno – męski głos brzmi tuż przed moją twarzą i gwałtownie otwieram oczy, napotykając przed sobą Gabriela.
-Co tu robisz do cholery?
-Budzę panią? – krzywi lekko usta – Dojechaliśmy do domu.
-Co? - wypalam i spoglądam przez szybę – a no tak, przepraszam myślałam…
-To ja przepraszam, ale nie dała się pani obudzić.
-Nie pozwalaj sobie więcej – warczę i zrzucam z siebie jego bluzę.
-Tak jest – odpowiada oficjalnie i wysiada z samochodu, otwierając mi po chwili drzwi.
Kiedy wchodzę do salonu od razu podbiega do mnie Domenico, mimo całej miłości do niego i świadomości, że niczego nie zrobił nie umiem okazać mu uczuć.
-Kochana jesteś wreszcie – stara się mnie objąć, ale się uchylam.
-Vincent podał ci silne leki uspokajające i nasenne, chcąc cię trochę sparaliżować. Miały działać tylko chwilę, ale miałeś problemy z oddychaniem, dlatego zawiózł cię do szpitala. Przepraszam cię za to, co powiedziałam, powinnam ci uwierzyć, nie oskarżać. Jest mi wstyd– widzę w jego oczach ulgę – To, co zobaczyłam na zdjęciach, to nie była twoja wina. Twoją winą było to, że umówiłeś się z nim na rozmowę o moim biznesie, nie informując mnie  tym. Tego mimo wszystko nie umiem zapomnieć.
-Co dalej? - pyta zaniepokojony i opiera nas o siebie czołami.
-Nie wiem – szepczę smutno i cieszę się, że jest przy mnie - najpierw oddam Vincentowi dostęp do morza.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz