Rozdział 32

215 17 0
                                    

Rozdział 32

Felicity

Dziś mijają dwa tygodnie od pogrzebu mamy. Świat jest szary i ponury, i to nie tylko za sprawą zbliżającej się jesieni. Dopiero teraz dociera do mnie, jak bardzo matka była mi bliska, jak sama świadomość tego, że jest i że w każdej chwili mogę z nią porozmawiać mi pomagała. Żałuję straconych chwil, ale tego już nie nadrobię.
Patrzę na miasto ze swojego gabinetu i zastanawiam się, co dalej. Życie się toczy, a  praca nie poczeka, aż pogodzę się ze stratą. Obracam się na fotelu, słysząc dźwięk telefonu i spoglądam w szybę, za którą stoi mój prywatny nadkomisarz. Nie podnoszę słuchawki, macham dłonią, żeby wchodził i wstaję z fotela.
-Jak się czujesz? - pyta już na wstępie i jak zwykle całuje mnie w policzek – cześć.
-Jestem zdrowa, ciśnienie krwi i tętno w normie, kończyny bez złamań, wypróżnienia regularne – szczerzę się głupio – o czymś zapomniałam?
-Nie – kręci z uśmiechem głową – chyba nawet zbyt szczegółowo, ale cieszę się, że nic ci nie dolega i że humor mimo w wszystko ci dopisuje.
Zanim odpowiem, facet podaje mi kopertę, ale nie pozwala mi jej zabrać i wciąż trzyma na niej dłoń.
-Musimy zmienić miejsce spotkań, zbyt dużo znajomych ostatnio się tu kręci.
-Jasne pomyślę o tym, a co to jest?
-Część danych z twojej listy.
-No proszę, a to żeś mnie zaskoczył – prawie na siłę wyrywam mu kopertę – zdaje się trochę długo ci zeszło.
-Albo szybko, albo rzetelnie, zdecyduj sama pani capo jak byś chciała.
-Bardzo zabawne panie glino – burczę, nie odwracając wzroku od papierów.
No postarał się pan Mateusz, jest tu parę smaczków, które wywołują uśmiech na mojej twarzy, a z niektórych prawie w głos się śmieję.
-No co? - facet pyta, jakby nie wiedział co czytam.
-Serio oni robią jeszcze takie interesy?
Falicki wzrusza tylko ramionami, a ja zaczynam się zastanawiać, czy mogę mu wierzyć. Boże to już paranoja, kręcę głową sama do siebie.
-Dobra – odkładam papiery i opieram łokcie  o blat biurka – nie dam rady działać na wszystkich frontach, a żeby to dokładnie przejrzeć, potrzeba czasu, którego nie chcę tracić.
-I?
-I ty mi powiedz, do kogo uderzyć, żeby było najszybciej, a ja będę sobie to powoli studiować.
-Pani prezes, ja nie mogę. Nie znam się na tego typu sprawach, nie znam pani możliwości i wolałbym nie mieszać się aż tak bardzo. Dostarczyłem informacje i tyle.
-Panie nadkomisarzu, nie spodziewałam się z pana strony takiej odpowiedzi.
-Zawiodła się pani? - pyta, lekko przechylając głowę na bok.
-Przeciwnie – zaczynam bujać się w fotelu – zaczniemy powoli i daleko, żeby wieści zbyt szybko się nie rozeszły.
-Szczecin?
-Brawo panie nieznający się, na razie lekko, przyblokujemy parę statków, opóźnione dostawy wywołają trochę szumu, ale nie zrobią szkód jako takich. Wolałabym póki co poruszyć nerwy panom gangsterom, na wojny przyjdzie pora – mówię, jakbym głośno myślała - Dobrze by było, gdyby nie wiedzieli kto psuje im biznes – odchylam głowę do tyłu i pocieram palcami szyję od podbródka, aż do obojczyka i z powrotem- Muszę pomyśleć – nie zwracam uwagi na siedzącego naprzeciwko mnie faceta i zaczynam stukać paznokciami w zęby.
Dopiero kiedy Falicki zaczyna się śmiać, przytomnieję i ocieram kciukiem kąciki ust.
-No co? - pytam i marszczę brwi.
-Nic, bardzo ładnie pani prezes wygląda taka… - wstrzymuje na chwilę oddech – zamyślona.
-Nie podlizujemy się panie Falicki -próbuję ukryć uśmiech, ale marnie mi to wychodzi i po chwili z szerokim bananem spoglądam mu w oczy.
-Może da się pani wyciągnąć na jakiś obiad?
-Przykro mi, mam sporo pracy – spoglądam na zegarek na laptopie – dopiero gdzieś za półtorej godziny mam przerwę. Spadaj.
-Jasne – podnosi się z fotela i wyciąga do mnie dłoń.
Po jego wyjściu zabieram się za pracę i sama nie wiem kiedy mija mi prawie cały dzień. Odbieram telefon od Aśki, która prawie od rana próbuje się do mnie dodzwonić i rzucając długopis na biurko opieram się wygodnie w fotelu.
-Chcesz coś pilnego?
-Bardzo pilnego, musimy pogadać.
-Gadamy.
-Nie tak. Felka to naprawdę bardzo dla mnie ważne i dla ciebie też powinno.
-Nie wiem czy w tym tygodniu znajdę czas. Bo wiesz, pracuję.
-Nie traktuj mnie tak.
-Jak? - wybucham i staram się opanować, bo przecież sama chciałam ją wypróbować, a jak się pokłócimy, to nic z tego nie wyjdzie – sorry, nerwówka w robocie.
-Spotkajmy się, to naprawdę ważne.
-Dziś nie dam rady, będę w domu pewnie po dwudziestej pierwszej.
Słucham jak głośno wzdycha i czekam co powie.
-Ok, jakby coś to dzwoń – rozłącza się, a ja staram się jakoś uspokoić.
Kiedy wracam do domu jest już ciemno, zostawiam chłopakom samochód i oddaję kluczyki, po czym spokojnie idę do domu.
-Dobry wieczór pani prezes – Mikołaj się odzywa, kiedy wychodzę zza rogu.
-Może być.
-Pana Santiago jeszcze nie ma.
-Tak wiem, dzwonił do mnie dzięki.
Zamykam się w pustym domu i dopiero teraz schodzi ze mnie zmęczenie. Rzucam teczkę i torebkę na stolik i padam na kanapę. Zanim dobrze przytulę się do poduchy, dzwoni domofon. No oni chyba żartują, nie mam zamiaru wstawać i zaciskam powieki, czekając, aż dzwonek przestanie ryczeć. Po chwili przyjemna cisza wypełnia salon, ale drzwi domu otwiera jeden z ludzi.
-Domofon nie działa? - Diablo spogląda raz na mnie, raz na urządzenie.
-Działa.
-Dzwoniłem, bo…
-Wiem, wyobraź sobie, że specjalnie nie odebrałam – burczę i naciągam na siebie ciepły koc.
-Przyjechała pani siostra.
-Gabryś, rany boskie! - śmieję się – mój brat jest jaki jest, ale płci nie zmienił.
Facet chwilę patrzy mi w oczy, po czym nagle wybucha, jakby dopiero załapał dowcip.
-Pani Joanna.
-A ta co, zegarka nie ma do cholery?
-Wpuścić?
-No skoro już przyjechała – nie kryję niechęci, przed nim nie muszę.
Siadam na kanapie i czekam, aż blondyna pojawi się w drzwiach. Nawet nie wstaję, kiedy do mnie podchodzi i od razu wskazuję jej fotel po drugiej stronie stolika.
-Powiesz coś, czy będziesz na mnie patrzeć?
-Chyba nie wiem jak zacząć.
-To jedź do domu i się zastanów co? Ja się położę.
-Wolałabym to teraz załatwić.
-To załatw i jedź do domu – pocieram lekko oczy i wstaję z kanapy – napijesz się czegoś?
-Nie dzięki.
Wzruszam ramionami i nalewam sobie sporą lampę czerwonego wina. Słodki smak alkoholu pieści moje podniebienie i duszę, i przymykając powieki wypuszczam powietrze z płuc.
-No strzelaj, naprawdę jestem zmęczona i chcę pobyć sama.
-Chciałam pogadać jak z przyjaciółką.
-To nie wiem czy pod dobry adres przyjechałaś – mówię z kieliszkiem przy ustach i upijam łyk - no ale słucham.
Dziewczyna nagle wybucha płaczem, a mnie to nawet nie rusza, patrzę jak ociera z policzków łzy i biorę kolejny łyk.
-Jestem w ciąży – jąka się i zalewa jeszcze większymi łzami, a ja wstrzymuje oddech.
No to jest kurwa nowina! Potrząsam głową, jakbym chciała się ocknąć, ale ona jest prawdziwa, siedzi przede mną i wyje jak syrena strażacka. Jasna cholera! Odstawiam kieliszek na stolik i czekam, aż laska się uspokoi, bo nawet nie rozumiem co próbuje mówić. Dopiero po kilku chwilach jest w stanie cokolwiek z siebie wydusić.
-Przecież chciałaś – mówię spokojnie, nie chcąc, żeby znów lamentowała.
-No tak, ale…
-Nie chciałaś – śmieję się z niej i kręcę głową – no to jest właśnie tak, jak się dzieci za dorosłe zabawy zabiorą. A ty mimo wieku jesteś mentalnym bachorem, ja pierdolę Aśka!
-Nie wiem co mam zrobić.
-Nic, teraz to już chyba za późno, jak to mówią, nie uważałaś jak robiłaś, to teraz rób jak uważasz. Urodzisz, wychowasz, życie jakoś zleci.
Odwracam głowę w stronę korytarza, w którym staje Santiago i zerka niepewnie raz na mnie raz na siedzącą do niego tyłem blondynę. Na migi próbuję mu dać znać, żeby się nie wtrącał i mam nadzieję, że mnie rozumie. Unosi dłonie i nie wchodząc do salonu idzie do kuchni.
-Co Jakub na to? On zdaje się naprawdę chciał.
-Nie wie jeszcze.
-Dlaczego?
-Nie mogłam mu powiedzieć – szepcze, jakby to była tajemnica.
-Nie mogłaś, bo?
Znów wybucha, a ja chowam twarz w dłonie, no jeszcze tego brakowało.
-Czyje to dziecko, bo nie Kuby nie?
Laska zaprzecza głową, a ja głośno wzdycham, no to sobie panna narobiła. Kurwa, teraz to mi jej żal.
-Wiesz czyje? - pytam, bo wiem jak zachowuje się po alkoholu.
-Tak – szepcze i odwraca głowę do podchodzącego do mnie Domenico.
Aż jej broda drży, kiedy się w niego wgapia i nie powiem robi to trochę za długo, po czym z żalem spogląda mi w oczy i milczy.
-Nie – odzywa się spokojnie i staram się nie wybuchnąć – nie zrobiłaś tego!
-Przepraszam – robi podkówkę z ust i znów szlocha, a mnie rozpierdala furia.
Spoglądam w oczy Santiago, a pojedyncza łza spływa po moim policzku. Widzę, że facet nie wie o co chodzi.
-Chcesz coś powiedzieć? - pytam, a on marszczy tylko brwi – no powiedz! Uwierzyłam ci!
-Kochanie o czym rozmawiamy?
-O dupie! I to konkretnej!
-Co?
-Gówno! - wstaję z kanapy i zaczynam krążyć po salonie! - trzeba było mówić, że ona bardziej cię kręci, co ty myślisz, że jesteś jedynym facetem na świecie? Nie jesteś!
-Felicity co ty gadasz?
-Chciałeś dziecka to proszę! - wskazuję ręką na chlipiącą blondynę – będziecie szczęśliwymi rodzicami! Gratuluję!
-Zwariowałaś? Nie spałem z nią!
-Jasne przyśniło jej się i od tego jest… w którym tygodniu? - spoglądam na Aśkę.
-Siódmym – szepcze i nawet na mnie nie patrzy.
-Siódmym brawo!
-Kochanie to brednie, nie spaliśmy ze sobą ani siedem tygodni temu, ani dziesięć, ani kurwa nigdy! Co ty chcesz mi wmówić? - tym razem krzyczy do Aśki a ona podnosi na niego smutne oczy.
-Wtedy na Złotej.
-Co kurwa? - Santiago śmieje się i krzyczy jednocześnie, i spogląda na mnie -No chyba jej nie wierzysz? Przecież nigdy bym cię nie okłamał!
-Tygodnie się zgadzają – mówię cicho i pociągam nosem – nie chcę z wami rozmawiać. To, że ty wykręciłaś mi taki numer to się spodziewałam – spoglądam na Aśkę, a po chwili przenoszę wzrok na męża – a ty się pakuj i wypieprzaj z mojego życia!
-Felicity to jakiś żart – podchodzi do mnie i łapie mnie za rękę – kochana, przecież rozmawialiśmy.
-I to zabolało mnie najbardziej. Mogłeś to chociaż ukrywać, a nie bawić się w uczciwość.
Odwracam twarz do siedzącej w fotelu blondyny i z pogardą w oczach pokazuję jej drzwi.
-Wynoś się, nie chcę cię widzieć – mówię tak drżącym głosem, że zaraz sama nad sobą się rozpłaczę.
-Byłam pijana – laska się tłumaczy i wstaje, a ja ledwo powstrzymuję własna rękę, żeby jej nie przyjebać.
-Zaraz będziesz martwa – grożę i pokazuje drzwi – wypierdalaj!
Dziewczyna zaciska usta i stukając obcasami prawie wybiega z domu, a ja głośno wypuszczam powietrze.
-Kochanie chyba nie myślisz…- Santiago zaczyna, a ja podchodzę do swojej torebki – Felicity nie spałem z nią, no co ty myślisz?
-Yhy! - mruczę i wyjmuję telefon.
Zaciskam pięść, czekając aż Diablo odbierze.
-Niech ktoś pojedzie za Aśką, chcę wiedzieć dokąd pojedzie.
Rzucam telefon na stolik i po posadzeniu dupy na kanapie wypijam wino do dna.
-Chyba nie załapałem – Domenico staje obok mnie.
-Nie? I dobrze, bardziej wiarygodnie wyszło. Przecież wiem, że tego nie zrobiłeś – rozkładam ręce, zaś nogi opieram o stolik – źle mówię. Wierzę, że tego nie zrobiłeś. Jest kilka rzeczy przemawiających na twoją korzyść. Po pierwsze od razu mi to powiedziałeś, po drugie nie sądzę, żebyś był tak głupi, żeby przelecieć ją w naszym apartamencie, po trzecie, żeby to zrobić musiałbyś być ostro pijany, a nie byłeś, wiem jak wyglądasz następnego dnia po przepiciu, mogłeś wypić góra trzy, cztery drinki. Albo ona zaszła i chce wrobić cię w to dziecko, bo nie sądzi, że mi o waszej nocy powiedziałeś, albo w ciąży nie jest i chce nas skłócić -przechylam się mocno w bok i sięgam stojącą na stoliku butelkę – w zasadzie to wszystko jedno.
Facet klęka przy moich nogach i obejmując moje biodra przyciska głowę do brzucha.
-Już myślałem, że jej uwierzyłaś.
-Chciałam sprawdzić co zrobi i co teraz będzie chciała ugrać, skoro wie, że wywaliłam cię z domu. Musisz się wyprowadzić.
-W żadnym wypadku.
-Wyrzuciłam cię z domu za zrobienie jej dziecka, wynieś się na Złotą albo do Diego. Przecież nic nie wskóram jak tu zostaniesz.
-Ty się nie za bardzo wczuwasz? - zaczyna się śmiać.
-W pracy i tak będziemy się widywać – kładę dłonie na jego policzkach i delikatnie całuję.
Kiedy chcę się odsunąć, to przyciąga mnie mocno do siebie i od razu podciąga moją bluzkę.
-To chociaż jakiś pożegnalny numerek mi się należy – dotyka wargami do mojego brzucha.
Przymykam powieki, ale zanim cokolwiek zaczniemy dzwoni mój telefon. Odbieram, mimo tego że Santiago wsuwa pod spódnicę dłonie i zaczyna pocierać palcami wilgotną bieliznę.
-No mów szybko – staram się brzmieć normalnie, choć to trudne.
-Szefowo, jest mały kłopot.
-Jak mały to mi głowy nie zawracaj – zaciskam dłoń na mikrofonie, bo zaczynam dyszeć.
-Pani Joanna nie pojechała do domu.
-Gabryś, to teraz nieważne, jutro powiesz mi gdzie – zaciskam powieki, kiedy język Domenico wciska się w moją łechtaczkę i  opanowując jęk zaciskam zęby.
-W tym problem, że nigdzie.
-Co? - specjalnie pytam, żeby nie musieć się odzywać, ale jestem już u kresu i zaraz wybuchnę.
-Dojechała taksówką do skrzyżowania na Myślęcin…
Domenico mlaszcze tak głośno, że na bank facet wszystko słyszy, kręcę dupą, bo chcę, żeby na chwilę przerwał.
-I co dalej? Przecież tam nie stoi!
Krzyczę i zanim facet odpowie zaciskam zęby na swojej dłoni hamując krzyk orgazmu.
-No stoi, właśnie stoi! Zjechali z drogi i stoją.
Dyszę jak najciszej się da i patrze jak Domenico wychyla się spomiędzy moich ud. Jego wargi są mokre i seksownie je oblizuje, a ja z niedowierzaniem kręcę głową.
-Pani prezes?
-Jestem – odzywam się – kto za nimi jechał?
-Mikołaj, minął ich i zatrzymał się dalej, żeby go nie zobaczyli.
-Dobra – opuszczam kieckę, ale Domenico nie za bardzo mi na to pozwala, bo wciąż trzyma dłonie na moich udach – zaraz przyjdę.
Na siłę wstaję z kanapy i poprawiam majtki, ale mój mąż nie ma najmniejszego zamiaru wstać z podłogi.
-Pakuj się albo ja to zrobię.
-Żmija – kręci nosem, ale idzie na piętro.
Ja próbuję się szybko doprowadzić do porządku i owinięta cienkim płaszczem wychodzę przed dom. Chłopaki jak zwykle na swoich posterunkach, co w obecnej sytuacji, kiedy długo było zbyt cicho, bardzo mnie cieszy. Kiwnięciem głowy wzywam do siebie Gabriela i odchodzę z nim na bok.
-Nie rusza się z miejsca – mówi, zanim go o cokolwiek zapytam.
-Może coś jej zrobił?
-Wątpię. Zaraz po tym jak się zatrzymali wysiedli z auta i chwilę gadali, później ona wsiadła, a facet zapalił papierosa, dolał płyn do spryskiwaczy, zupełnie tak, jakby na coś czekał i się nudził.
-No ja się już spodziewam na co ona czeka, sucz jebana.
Gabryś zerka na boki i powstrzymuje śmiech, ale mnie to jakoś nie bawi.
-Sama sobie się dziwię, że jeszcze znoszę te jej gierki – zaplatam ręce na piersiach i spoglądam na drzwi, w których staje Domenico – jeden strzał i po problemie.
Santiago z niewielką walizką staje tuż obok mnie, ale udaję, że go nie dostrzegam. Nie wiem czy pracownicy powinni wiedzieć, że to wszystko pic.
-Nic nie powiesz? - pyta poważnie.
-Nie mam nic do dodania – warczę dość groźnie, na co Diablo unosi dłonie i odchodzi na bezpieczną odległość.
-Już tęsknię Felicity – Santiago szepcze, a ja staram się nie reagować.
-Zobaczymy się jutro, tylko musimy być dalej pokłóceni.
-Wiem – wzdycha – kocham cię.
-Ja ciebie też – cmokam ustami i robię groźną minę.
Domenico chwilę mi się przygląda, a ja podchodzę bliżej i wspinam się na palce, jakbym chciała zrównać nasze twarze.
-Wypierdalaj do tej dziwki! - krzyczę tak, żeby ludzie mnie usłyszeli i puszczam mu oczko.
Facet z uśmiechem kręci głową, ale po chwili spełnia moja prośbę i wsiada do swojego wozu. Tęsknym wzrokiem patrzę jak wyjeżdża za bramę i czuję za plecami obecność Gabriela.
-Wyślij drugi wóz za nim, chcę wiedzieć gdzie będzie, aż do jutrzejszego przyjścia do pracy. I niech mi dziś już nikt dupy nie zawraca. Sam o wszystkim decyduj jeśli zajdzie taka konieczność.
-Jasne – wzdycha ciężko i łapie mój nadgarstek, ale szybko zabieram rękę i biegnę do domu.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz