Rozdział 6

385 17 0
                                    

Rozdział 6

Felicity

Ból nie ustępuje, pewnie mam przestrzelony bark, znowu… Patrzę w twarz pochylającego się nade mną faceta i mam ochotę wpakować w niego kilka kulek. Na szczęście kuca tuż przy mnie, a ja jednym ruchem obejmuję jego szyję zdrową ręką i podciągam się tak, że przewracam go na plecy i siadam na na jego klatce piersiowej. Staruch chyba się nie spodziewał takiego obrotu. Patrzy na mnie i próbuje mnie z siebie zrzucić, ale chyba tym razem młodość wygra. Wyciągam pistolet i przykładam do jego czoła.
-Odwołaj ludzi – warczę i wręcz czuję jak się trzęsie.
Niestety milczy a każda sekunda zwłoki, to ryzyko mojej śmierci oraz rannych i zabitych moich ludzi.
-Odwołaj ludzi, bo cię zatłukę skurwielu! - patrząc mu w oczy odbezpieczam broń.
-Boisz się o swoich? - szczerzy się, a ja uderzam go rękojeścią w policzek.
-Dbam o swoich w przeciwieństwie do ciebie.
-Zdradzą cię przy pierwszej okazji.
-Gówno wiesz – zaciskam dłoń na jego krtani i z satysfakcja patrzę jak jego twarz czerwienieje – odwołaj, bo zdechniesz – zaciskam mocniej palce i z ulgą patrzę jak unosi dłoń, a strzały milkną.
Dopiero teraz się rozglądam, dostrzegając wokół kilkunastu ludzi z wymierzoną w nas bronią. Przegrani po chwili się poddają, a moi zabezpieczają teren i towar. Ja podnoszę się z faceta, a kiedy adrenalina opada ból ręki robi się nie do wytrzymania.
-Musiałaś nie? - słyszę za plecami głos Santiago i przewracam oczami.
-Pewnie, miałam dać się pokonać – ironizuję i zdejmuje bluzę, pod którą mam kamizelkę kuloodporną.
Tak jak myślałam, mam dziurę w ramieniu, na szczęście kulka siedzi w mięśniu, więc nie będzie problemu z gojeniem. Adam natychmiast przynosi apteczkę i odsłania wciąż krwawiącą ranę, robiąc to tak delikatnie jakbym była z porcelany.
-Cholera… - warczy sam do siebie i grzebie w apteczce.
-Co jest?
-Nie mam pęsety, pewnie została w sterylizatorze, nie wyjmę kuli – mówiąc to zakłada nad raną opaskę uciskową.
-Olej kulę, zatamuj mi to, bo muszę jeszcze interesy załatwić.
Facet kręci głową, jakby mój pomysł nie bardzo mu się podobał, ale wyjmuje alkohol i polewa nim świeżą ranę.
Syczę z bólu, bo zrobił to dość gwałtownie.
-Na pewno ok? - pyta szeptem i nawet wzroku na mnie nie podnosi.
-Ok, ok – trochę marudzę – ślub już wzięłam, więc nie muszę być piękna.
-Królewno – wzdycha i ukradkiem na mnie zerka – zawsze byłaś i będziesz piękna, poza tym nigdy nie wiadomo, ile ślubów przed tobą.
-Nawet tak nie żartuj – udaję, że mnie to bawi, ale zrobiło się bardzo poważnie, a to mnie niepokoi.
Odkąd wrócił nie czuję się przy nim tak swobodnie, jak kiedyś.
-Towar cały – podskakuję na dźwięk głosu męża i odwracam się w jego stronę.
-Zaraz sprawdzę – czekam aż Adam założy opatrunek i podnoszę się z ziemi.
-Sprawdziłem – Domenico patrzy na mnie jakby z pretensją.
-To mój towar, ja muszę sprawdzić. Ilu poległo?
-Naszych czterech – odpowiada dość posępnie – większość ranna.
-Zapłaci mi za to -warczę i nie czekając co powie, ruszam w stronę ukrytych w halach wozów, mijając po drodze siedzących pod ścianą przeciwników.
Piękny widok. Zaraz po wejściu do hali chłopaki celują do mnie z karabinków, ale ten widok nie robi już na mnie wrażenia. Bez słowa podchodzę do pierwszej naczepy i sprawdzam numery seryjne wybite na plombach, wygląda na to, że wszystko się zgadza. Obchodzę po kolei następne wozy i po kilkunastu minutach wychodzę  na plac przed budynkiem. Teraz zastanawiam się, co dalej z zatrzymanymi ludźmi. Kucam przed twarzą dowódcy i szczerzę się w szerokim uśmiechu.
-Na ile wyceniasz swoje życie co? - pytam i patrzę mu prosto w oczy.
-Nie stać cię – facet ewidentnie próbuje mi dokopać, nie rozumiejąc chyba, że teraz to ja jego mam w garści, a nie on mnie.
-Skoro tak to nie będę się targować – kiwam głową i od razu kilka luf wymierzonych jest w jego głowę.
-Nie zrobisz tego gówniaro! - podnosi głos, a ja tracę cierpliwość.
Wymierzam w ramię faceta pistolet i bez uprzedzenia strzelam. Gość krzyczy i próbuje się podnieść, ale jest skuty, więc jedynie przewraca się na bok. Dwóch moich ludzi sadza go z powrotem przede mną i łapię go ręką za gardło.
-Posłuchaj, to, że ojciec kiedyś się z tobą dogadywał gówno mnie interesuje – szarpię nim i uderzam jego głową w mur – ja to ja! Wybieraj, bo nie spędzę tu całego dnia!
Słyszę za sobą kroki i od razu poznaję dwóch najbliższych mi facetów, stają tuż za mną ale żaden się nie wtrąca.
-To jak będzie? - odzywam się ponownie.
-Ile chcesz? - widzę w jego twarzy wkurw  i trochę mnie to bawi.
Wstaję i rozglądam się po twarzach zebranych facetów.
-Podnieście go – rozkazuję i dwóch najbliżej stojących łapie go za ręce i unosi.
Sami wchodzimy do jednego z magazynów, a reszta ludzi zostaje za dużymi metalowymi drzwiami. Nie za bardzo jest gdzie usiąść, więc staję przy okratowanym, częściowo wybitym oknie i czekam, aż mój wciąż zakuty rozmówca podejdzie bliżej.
-Już, udowodniłaś, że jesteś kimś? - uśmiecha się szyderczo.
-Dopiero mam zamiar.
-Towar jest nietknięty – wybucham śmiechem po jego słowach.
-Kurwa! Gdyby był tknięty, to raczej byś na mnie teraz z góry patrzył.
-Dobra, czego chcesz?
-Ooo… - przewracam oczami - Pieniędzy, kontaktów, może odstąpienia paru lokali?
-Sporo – warczy i krzywi usta.
-Jak za życie, to raczej niewiele – zaplatam ręce na piersiach – decyduj.
-Ile?
No i teraz najlepszy moment, w naczepach są ładunki wybuchowe o łącznej wartości milionów złotych, sam dla siebie tego nie wziął, więc pewnie miał już ugadanego klienta, który na bank bardzo się ucieszy, że transakcji nie będzie.
-Dobra, nie będę z ciebie zdzierać wszystkiego co masz – kładę dłoń na jego bolącym ramieniu – dasz okrągły milion, apartamenty w centrum i załatwisz mi wsparcie prokuratury.
-Dziewczyno ty chyba jeszcze po weselu nie wytrzeźwiałaś!
-A co niewyraźnie mówię? - udaję zaskoczenie i poruszam szczęką.
-Dziecko, ja jestem stary, ale nie, aż tak, żeby się zgodzić na takie warunki.
-Twoje wnuczki są tego samego zdania? - z satysfakcją patrzę jak facet blednie.
-Jakie wnuczki?
-Ola i Zosia? - marszczę czoło, udając, że się zastanawiam – bliźniaczki o ile mnie pamięć nie myli.
-Nie posuniesz się tak daleko.
-Ja oczywiście że nie, niezręcznie by mi było – krzywię się jakby z obrzydzeniem – ale już moim żołnierzom od zadań specjalnych pewnie byłoby bez różnicy.
-Ty…
-No! - unoszę palec – grzeczniej!
Patrzę na niego w całkowitym milczeniu i wiem, że się złamie, każdy normalny człowiek by się złamał. Z lekkim zniecierpliwieniem wyjmuję telefon i facet od razu podnosi na mnie wzrok.
-Dobra – mówi prawie szeptem.
-Chciałam godzinę sprawdzić, ale fajnie, że się dogadaliśmy – odwracam się w stronę wyjścia – a ten prokurator jak się nazywa?
-Drzewicki.
-Ładnie, uprzedź go, będę u niego jutro w południe – unoszę dłoni i poruszam palcami na pożegnanie.
Kiedy wychodzę na zewnątrz oczy wszystkich zwrócone są na mnie.
-Ubrudziłam się? - spoglądam na swoje ubrania.
Z uśmiechem patrzę jak Domenico do mnie podchodzi i bez słowa obejmuje moje ciało, starając się nie poruszyć przestrzelonej ręki.
-Jedźmy już – mówię szeptem – trzeba wyjąć tę kulkę, bo mnie uwiera.
-Jasne Maleństwo – cmoka mnie w czubek nosa i prowadzi do auta.
Zanim do niego wsiądę wydaję ludziom parę wytycznych, a resztą ma się zająć Adam.
W drodze do Warszawy opowiadam co i jak, a Domenico kręci tylko głową.
-No co? - warczę, po którymś już jego westchnięciu.
-Ostro działasz, zobaczysz to się źle skończy.
-A co niby miałam zrobić? Powiedzieć, że nic się nie stało? Następnym razem się zastanowi zanim wyciągnie łapska po moje – wypijam łyk koniaku z piersiówki – ja w ogóle ostatnio mam wrażenie, że gdybym była facetem, to nikogo by nie dziwiły moje decyzje!
-Trochę tak jest – mówi obojętnie – nie pij, krew się rozrzedzi.
-Już wszystko jedno – wyglądam przez szybę gdzie jesteśmy.
-Pojedziemy do twoich rodziców, są bliżej.
-O matko! - opieram głowę o zagłówek fotela – już słyszę to marudzenie, że ładuję się w kłopoty, że jestem połączeniem obu Andreanich, i że jak tak dalej pójdzie, to nie będzie miał kto rodzinnych tradycji przedłużać, bo zginę zanim dorobię się dziedzica. Ja pierdolę, Santiago!
-Koteczku, martwią się.
-Jestem dorosła.
-I tak się martwią – przyciąga mnie do siebie i mocno całuje – ja też się bardzo martwię, kiedy oczy ci się błyszczą do bicia. Jak cię poznałem byłaś mniej waleczna.
-Bo jeszcze nie umiałam walczyć – uśmiecham się, przypominając sobie wakacje, na których go poznałam – na tobie się szkoliłam i co nieco wywalczyłam.
-Nawet więcej – mruczy tuż przy moich ustach – i dobrze mi z tym, że zostałem pokonany.
Dotyka moich warg, a w moim brzuchu budzi się stado motyli, jest podniecająco jak przy pierwszym naszym pocałunku, do tej pory tak samo silnie na mnie działa. Każdy jego dotyk, każde spojrzenie jest pierwsze i jedyne na świecie. Przygryza delikatnie moje wargi i cicho mruczy, kiedy chwytam zębami jego język. Kiedy nasze spojrzenia się spotykają oboje zaczynamy głośno się śmiać i Domenico, obejmując mnie ramieniem przytula mnie do siebie.
Kiedy wjeżdżamy na posesję, od razu wychodzi do nas ojciec i z lekkim uśmiechem zaplata ręce na klatce piersiowej.
-Co rozrabiasz? - śmieje się na mój widok i od razu ogląda moją rękę – dumny jestem z ciebie.
-Dzięki tata – trącam go łokciem – lubię kłopoty.
-Kłopoty to zdaje się będziesz dopiero miała – kręci litościwie głową – on ci tak szybko nie odpuści.
-Wiem, spodziewam się, dlatego chcę szybko zdobyć kogoś, kogo on nie przeskoczy.
-Moja dziewczynka – całuje mnie w czoło i prowadzi nas do domu.
W salonie zastaję mamę, jest jakaś dziwna, niby się uśmiecha i zachowuje się jak zawsze, ale ja czuję, że coś jest nie tak, jak dawniej. Straciła na wadze i wygląda sporo starzej, niż powinna, choć tak naprawdę nic się w jej wyglądzie nie zmieniło.
-Hej mamuś – pochylam się do niej i całuję – ale ona od razu łapie mój nadgarstek i kręcąc głową głośno wzdycha.
-Oj dziecko, kiedy ty będziesz w jednym kawałku co? - przewraca oczami.
-Na starość – śmieję się.
-Jak ty będziesz wyglądać na tym balu u konsula?
-Kurwa – warczę i klepię się w czoło – zapomniałam.
Potrząsam lekko głową i wołając ojca idę do naszego małego gabinetu zabiegowego. Siadam od razu na łóżku i zapalam lampę, kierując ją na swoją rękę i podciągając rękaw.
-Z daleka – ojciec ogląda ranę – płytko siedzi.
-Wiem – mruczę.
-Sama mogłaś to wyjąć – spogląda na mnie krzywo.
-Miałam pretekst, żeby was odwiedzić. Co z mamą?
Diego spogląda na mnie, ale szybko opuszcza wzrok i odwraca się po płyn do dezynfekcji i skalpel.
-Tata? O co chodzi.
-Sam nie wiem córcia – nie odrywając się rozmowy podaje mi fentanyl z ketaminą - Nie odzywa się, nie śmieje się. Leży cały dzień na kanapie albo w sypialni, z nikim się nie widuje, nawet z Zuzą.
-Depresja jakaś?
Wzrusza ramionami i nacina skórę, ułatwiając sobie dostęp do pocisku.
-Trzeba szyć – na te słowa spoglądam na ranę.
-Nie boję się kuli, ale igły już tak – marszczę brwi.
Kiedy jestem już pozszywana wracam do salonu i z uśmiechem patrzę jak moja mama rozmawia z zięciem. Sama nie wierzę, że się pobraliśmy, po tym co sobie nawzajem zrobiliśmy to serio nienormalne. Matka z Diego też nie od początku go lubili, w końcu to wróg rodziny. Kręcę głową, kiedy mama śmieje się w głos, a po chwili czuję na sobie wzrok męża.
Dopiero przed wieczorem wracamy do domu i szczerze muszę przyznać, że jestem zmęczona. To był dzień pełen wrażeń, chociaż się nie zanosiło, a przynajmniej nie na takie wrażenia. Zaraz po wejściu w drzwi domu ściągam buty i niespodziewanie Domenico bierze mnie na ręce i wnosi do salonu.
-Powinienem zrobić to wcześniej, ale jakoś nie było jak – wciąż trzymając mnie na rękach całuje mnie i z miłością patrzy mi w oczy – witaj w domu żono.
-Witaj mężu – śmieję się głośno i poruszam nogami, żeby mnie wypuścił, ale chyba nie ma na to ochoty.
Niesie mnie na piętro i zatrzymuje się dopiero w łazience. Jedną ręką podtrzymuje moje ciało, a drugą odkręca kran nad wanną. Woda przyjemnie szumi, a mój mąż, nie wypuszczając mnie z objęć próbuje zdjąć ze mnie bluzkę. Trochę niezdarnie mu to wychodzi i w końcu sadza mnie na kamiennym blacie i kończy to, co zaczął. Nie powstrzymuję go, z przyjemnością i pewnym rodzajem zawstydzenia patrzę jak powoli pozbywa mnie ubrań. Kiedy mam już na sobie wyłącznie bieliznę mierzy wzrokiem moje ciało i zatrzymuje wzrok na zaklejonej ranie na ramieniu.
-Balem się o ciebie – przysuwa się i całuje opatrunek oraz skórę wokół niego.
-Nie przywykłeś jeszcze? - łapię w dłonie jego szczęki i lekko unoszę, zbliżając się do jego ust.
-Nigdy nie przywyknę – szepcze, a jego oddech na moich wilgotnych ustach skutkuje tylko większym podnieceniem.
-Myślisz, że powinnam przystopować i zająć się rządzeniem zza biurka? - szepczę cicho, a wzrok mam wbity w jego seksowne, wydatne usta, które kusząco oblizuje.
-Chciałbym – mruczy tak cicho, że ledwie słyszalnie i dotyka koniuszkiem języka moich warg – a ty będziesz szczęśliwa za biurkiem?
-Jak będziesz siedział po drugiej stronie, to będę – uśmiecham się i czuję jak pociera dłońmi moje nagie uda.
Facet, patrząc m prosto w oczy zdejmuje ze mnie stanik i majtki i zanosi do wypełnionej pianą wanny. Zanim dobrze się zanurzę w pachnącej wodzie Domenico dołącza do mnie i opiera moje plecy o swoją klatkę piersiową. Całuje mój kark, a jego dłonie delikatnie masują spięte mięśnie, jest mi dobrze jak nigdy i nigdy z tego nie zrezygnuję. Odprężam się, słuchając pękającej piany, a kiedy dłonie Domenico przenoszą się niżej opieram o niego plecy i trochę wbrew niemu oplatam swój brzuch jego rękami.
-Nie chcesz mnie? - szepcze prosto w moje ucho i elektryczny dreszcz porusza moje nerwy.
-Chcę ciebie, ale chcę odpocząć – mruczę cicho i cieszę się, że od razu rozumie co mam na myśli.
Przyciąga mnie jeszcze mocniej do siebie i co chwilę całuje moją głowę, szyję i kark. Przymykam zmęczone oczy i cieszę się ciszą jaka tu panuje, nawet psy przestały szczekać…
Zanim otworzę oczy odwracam się do męża, ale po chwili stwierdzam, że nie ma go w łóżku. Lekko zaskoczona ubieram szlafrok i schodzę do salonu. Już na schodach słyszę damski głos i wkurwiam się, poznając od razu pożal się Boże siostrzyczkę. Nie jestem zachwycona jej obecnością i przede wszystkim tym, że urządza sobie z samego rana pogaduszki z moim małżonkiem. Z nim też sobie zresztą pogadam, bo doskonale wie, o co mam do niej żal.
-Dzień dobry państwu – odzywam się, stojąc już u dołu schodów i oboje na mnie spoglądają.
Domenico nieco zaskoczony wstaje i od razu do mnie podchodzi, ale nie witam się z nim zbyt wylewnie. Bez słowa go mijam i nie zwracając uwagi na wpatrzoną we mnie blondynę idę do kuchni.
-Kochanie daj spokój – słyszę za plecami, ale się nie odwracam – nie spodziewałem się jej tak rano, co miałem ją wyprosić?
-Wystarczyło mnie obudzić, ale rozumiem, że bym wam przeszkadzała – odwracam  się z kawą i szyderczym uśmiechem na twarzy.
-Nie żartuj, chciałem, żebyś odespała wczorajszy dzień.
-O jakiś ty dla mnie dobry – szczerzę się ironicznie – to przepraszam, wrócę do sypialni.
-Felicity – przechyla głowę na bok i wyjmuje mi filiżankę z ręki – zazdrośnica – mruży oczy i przyciąga mnie do siebie tak mocno, że opieram się o niego biustem.
-Nie podoba ci się słodka, niebieskooka blondyneczka?
-Nie – śmieje się w głos – wolę czarnooką, wredną, kłótliwą i niebezpieczną – całuje mnie po każdym słowie – taką, której będę się bał – rozwiązuje mój szlafrok – i której boi się pół Warszawy.
-Świnia! - krzyczę i odpycham go od siebie – tylko pół?
-Cała – syczy mi prosto w usta i całuje gorąco i szybko, jakby ktoś nas gonił.
Jego dłonie wdzierają się pod cienką koszulkę i zaciskają się na spragnionych piersiach, głośno mruczę pochłonięta podniecającą przyjemnością i kiedy już jestem gotowa na więcej, drzwi kuchni się otwierają, jak nic będzie trup!

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz