Rozdział 12

284 17 0
                                    

Rozdział 12

Felicity

Czuję za plecami czyjąś obecność i z trzymanym przy ustach kieliszkiem odwracam twarz. Spodziewam się Domenico, jednak to ktoś, kogo absolutnie nie znam. Facet jest wysoki i dość dobrze zbudowany, ubrany w idealnie uszyty, czarny garnitur i czarną koszulę rozpiętą pod szyją. Patrzy na mnie takim wzrokiem, że robi mi się słabo. Nie spuszcza ze mnie wzroku, jakby czekał, aż pierwsza się odezwę, ale nie mam tego w zwyczaju, więc wbrew sobie, bo facet jest mocno pociągający, odwracam się z powrotem.
-Mogę panią prosić? - odzywa się tak przyjemnym, mruczącym głosem, że zaciskam nogi i nie tylko.
Przygryzając wnętrze policzka biorę wdech i z bezgłośnym westchnięciem podnoszę na niego wzrok. Tym razem stoi już obok mnie i z wyciągniętą ręką, na której nadgarstku jest spory, srebrny zegarek i skórzana, pleciona bransoleta, czeka, aż wstanę.
Coś mnie od niego odpycha, jakby przeczucie, że ten facet nie powinien pojawiać się w moim życiu, a jednak nie potrafię mu odmówić. Zerkając kątem oka, czy nikt nie widzi opieram się na nim i udając obojętność wstaję i pozwalam poprowadzić się na środek parkietu. Facet od razu mnie obejmuje, przyciskając do siebie bardzo pewnie, ale nie nazbyt nachalnie i delikatnie kołysze mnie w tańcu. Jest przyjemnie i, mimo że milczymy, to jest w tym, co robimy jakiś rodzaj intymności, co mnie nie cieszy.
-To dla mnie zaszczyt – facet nagle się odzywa, a wibracje jego głosu odbijają się na na mojej nagiej skórze, w postaci uniesionych włosków.
-Nie rozumiem- odpowiadam dumnie i wręcz oschle.
-Trzymać w ramionach królową tutejszych władców ciemnego świata to nie codzienność.
-Pan zdaje się tylko ze mną tańczy, od trzymania w ramionach mam męża.
-No nie w tym sensie oczywiście – nie patrząc na niego czuję, że się uśmiecha – mimo wszystko cieszę się, że mogłem panią poznać.
-Niech się pan tak nie cieszy – odsuwam się na tyle, żeby spojrzeć mu w twarz – nie jestem ani miła, ani wesoła, a każda znajomość ze mną prędzej czy później kończy się wojną.
-Może nie zasłużę sobie, aż tak bardzo, chociaż jeśli wypowiedzenie pani wojny jest jedynym sposobem na widywanie pani, to jestem zdecydowany natychmiast panią obrazić.
-Nie tak łatwo mnie obrazić – mrużę oczy, udając złość, bo chłopak zaczyna mi się podobać.
Niespodziewanie przybliża usta do mojego ucha, a ja przygryzam wargę, czując na sobie jego ciepły oddech.
-Ma pani pietruszkę na jedynce – szepcze te słowa, jakby to było wyznanie uczuć, a ja wręcz dębieję i automatycznie przesuwam językiem po zębach.
Dopiero po chwili widzę w jego oczach iskierki radości i kręcę głową.
-Mateusz Falicki – unosi moją dłoń, którą długo, choć bardzo delikatnie całuje.
-Felicja…
-Santiago – kończy za mnie z szerokim uśmiechem – nie musi się pani przedstawiać, panią chyba wszyscy w branży znają.
-W branży? - mrużę oczy, starając sobie chłopa przypomnieć.
-Ja co prawda jestem tu bardzo krótko, ale myślę, że mając możliwość współpracować z takimi kobietami, to zatrzymam się tutaj na dłużej, niż początkowo planowałem.
-Niestety muszę pana zmartwić – krzywię usta w mściwym i trochę lekceważącym uśmiechu – nie przewiduję współpracy z nikim nowym, więc jeśli to wszystko co ma pan do zaoferowania, to pańskie podanie właśnie zostało odrzucone.
Facet, śmiejąc się odchyla głowę do tyłu, a po chwili zbliża się do mojej twarzy tak bardzo, że dostrzegam na jego ciemnobrązowej tęczówce pomarańczową plamkę, i układa delikatnie dłoń na mojej szyi, zahaczając nieznacznie o bujający się kolczyk.
-Myślę, że znajdę sposób na to, żeby panią do siebie przekonać pani Santiago.
-Pan mnie straszy? - pytam z przekąsem.
-Uprzedzam, żeby nie była pani zaskoczona – uśmiecha się i nagle obraca mną w szybkim piruecie, po czym całuje w dłoń i odprowadza do stolika.
Kiedy siadam, odwracam się do niego, ale już go nie ma, jakiś duch serio… mówię to sama do siebie i zastanawiam się, czy to nie on za mną chodził od tygodnia. Znów odwracam się za siebie i tym razem dostrzegam idącego w moją stronę Santiago. W jego oczach jest coś dziwnego, jakby był zły albo przestraszony, i ani jedno, ani drugie mi się nie podoba.
-Tęskniłaś? - warczy i wypija wino z mojego kieliszka.
-Nie bardzo.
-Widziałem właśnie – burczy i wbija we mnie wzrok, jakby mnie przyłapał na Bóg wie czym.
-Cieszę się że masz dobry wzrok.
-Kto to był?
-Szczerze? Bladego pojęcia nie mam – drapię się za uchem.
-Nie znasz faceta, ale potańczyć poszłaś – tym razem w jego głosie jest szczery wyrzut.
-A ty co?
-Nic – wzdycha i opuszcza wzrok – wybacz, jakoś tak.
-Santiago nie kłam – wbijam w niego przenikliwe spojrzenie, bo dobrze wiem, że coś się stało.
-Mam złe przeczucia – spogląda na mnie ukradkiem jakby się mnie bał.
-Czego chciał konsul?
-Pogadać o współpracy, ale… - zawiesza głos i wstaje z krzesła.
Podczas tańca Domenico ogólnie opowiada mi o rozmowie z konsulem, ale nie wie zbyt wielu rzeczy i teraz zastanawiam się, czy faktycznie niczego się jeszcze nie dowiedział, czy coś przede mną ukrywa. Wszystko jedno, bo nie jest w stanie zarządzić niczego bez mojej wiedzy, więc prędzej czy później wszystkiego się dowiem.
Bal okazał się być nie tylko świetną imprezą z dobrą muzyką i jedzeniem, ale także miejscem gdzie każdy chciał zrobić jakiś interes. Na początku trochę mnie to bawiło, później czułam swojego rodzaju pychę, że to właśnie do mnie po ponad dwóch latach harówki przychodzą w łaskę ci, którzy spisali mnie na straty, kiedy jeszcze byłam pod skrzydłami Diego, a teraz zaczyna mnie to drażnić. Wszyscy mnie tak nagle kochają, tacy mili, tacy pomocni, no nie do zniesienia. Nie wierzę w przyjaźń w biznesie, takie coś nie istnieje, mogą być dobre układy, może być owocna współpraca, ale kiedy tylko ktoś będzie miał interes, żeby iść wyżej, to zrobi to bez oglądania się za siebie, choćby po moim trupie.
Siedzę z Domenico w niedużym gabinecie i spokojnie piję czerwone wino, facet siedzący naprzeciwko mnie opowiada mi o pomyśle zaopatrywania się u niego w auta. Co prawda nie potrzebuję niczego, ale zawsze to jakiś pomysł, bo lubię dobre wozy. Zanim facet skończy opowiadać układam w głowie jak taki mój wymarzony samochód mógłby wyglądać i co powinien mieć, żeby można się było bezpiecznie przemieszczać między jedna akcją a drugą. Chyba czas na nowa zabaweczkę.
-Pani Andreani? - zaciskam szczęki, kiedy słyszę to nazwisko, mimo że bardzo je kocham.
-Santiago! - podnoszę głos i trochę już poirytowana patrzę spod rzęs na faceta – Felicja Santiago, nie Andreani. Jeśli chce pan robić interesy z panią Andreani, to proszę zwrócić się do mojej matki, ale nie sądzę, że będzie chciała z panem rozmawiać.
-Przepraszam, nie chciałem urazić.
-Nie uraził pan – warczę i podnoszę lekko kieliszek – ma pan przy sobie jakieś dane, żebym mogła się zapoznać?
-Oczywiście – facet prawie wstaje, wyjmując z kieszeni telefon – wyślę na maila, jeśli to nie kłopot.
-Żaden, nawet lepiej – burczę i wstaję, bo chyba mam dość jak na jedną noc.
Kiedy wracamy na salę ogłusza mnie trochę muzyka i dostrzegam w tłumie faceta, który ze mną tańczył.
-To on – odwracam się nieznacznie do Domenico.
-Kto?
-Ten facet, z którym tańczyłam zanim przyszedłeś.
-Który?
-No… - odwracam się w stronę gości – był i znikł. Mateusz jakiś, coś na es, albo ef?
-Noo – śmieje się ze mnie i obejmuje ramieniem moją talię – coś tak między a a zet.
-No być może – uśmiecham się, marszcząc lekko nos i daję się prowadzić w rytm szybkiego walca.
O trzeciej jestem już wyczerpana i coraz częściej spoglądam na Domenico, który w końcu dostrzega moje miny i uprzejmie żegna się z osobami siedzącymi przy naszym stole. Oczywiście nie możemy wyjść bez pożegnania z konsulem, ale na to mam jakby mniejszą ochotę.
Facet patrzy na mnie, jakbym swoje stanowisko na loterii wygrała i nie kryje niechęci do mnie. Spodziewam się, że nie w smak mu moje interesy, bo przeszkadzam jego bratu. Dopóki żył tata, to ponoć się jakoś dogadywali, ja nie posunę się ze swoich terenów nawet o kawałek.
-Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy – facet szczerzy się sztucznie.
-Bardzo chętnie – odwzajemniam dość chłodny uścisk dłoni.
-Musimy sobie jakoś pomagać prawda?
-Nie musimy – odzywam się, na co facet marszczy brwi -nie jesteśmy pogotowiem ratunkowym, prowadzimy interesy, tu nie ma miejsca na sentymenty.
-Ostro panna pogrywa – szepcze, tak żeby nikt nie słyszał.
-Jaki przeciwnik taka gra – mruczę, szeroko się uśmiechając, bo podchodzi do nas jego żona.
Po wyjściu na zewnątrz Domenico otwiera mi drzwi auta i oddycham z ulgą, kiedy kiedy ogarnia mnie przyjemna cisza.
-Wiesz, ty się prosisz o kłopoty – Santiago przerywa mój błogostan – potrzebna ci wojna z konsulem?
-Nie – burczę i opieram skroń o jego ramię.
-To po co pyskujesz.
-Bo mnie traktuje niewspółmiernie do mojego stanowiska.
-Przymyka oko na twoje awantury.
-Łaskawca – mruczę zmęczona – dostaje za to swoją dolę, więc niech teraz nie marudzi.
-Co ty taka nerwowa ostatnio co? - porusza ramieniem, jakby chciał mnie z siebie strącić.
-Bo lubię – warczę trochę już zła, ale na szczęście Domenico już nie komentuje.
W kompletnej ciszy dojeżdżamy do domu i zdejmując już w aucie buty idę po chłodnej kostce. W całym domy światła są przygaszone, a zanim znajdę dłonią włącznik czuję jak mąż oplata moje ciało ramionami i subtelnie całuje w nagie ramię. Mruczę cicho i kołyszę ciałem, ciesząc się, kiedy rozpina powoli zamek sukienki.
-To jak pani prezes, ma pani jakieś konkretne wytyczne co do mojego dzisiejszego zlecenia?
-Do dzisiejszego żadnych – wzdycham cicho – ale za tydzień mam dni płodne to wtedy…
-Czy ty możesz już przestać? - facet nagle się odsuwa i prawie na mnie krzyczy.
-O co ci chodzi?
-O to, że ostatnio tylko się bzykamy!
-Nie podoba ci się? - pytam trochę zaskoczona.
-Ilość mi się podoba – kiwa głową.
-A co jakość już nie?
-Felicity, kiedy my się ostatnio kochaliśmy, tak normalnie jak dwoje ludzi?
-Non stop to robimy do cholery!
-Nie, my albo się rozładowujemy, żeby się nie pozabijać, albo celujemy w dni płodne! To nie loty w kosmos, żeby było co do sekundy!
-Chcę być matką! - płaczę w głos i odpycham go, kiedy chce mnie objąć.
-Kochanie wiem, że chcesz – mówi łagodnie i czule – ale kalendarz pod poduszką nie pomaga, nie wiem może ze mną jest coś nie tak, ale jak myślę o tym, że mam się pieprzyć z zegarkiem w ręku to… - zawiesza głos, a mi pęka serce – no nie czuję tego. Kocham cię nad życie i chcę mieć z tobą dziecko, ale…
Nie słucham dalej, łapię boki sukienki i biegnę do sypialni, zamykając od razu drzwi od środka. Może głupio robię, ale chcę pobyć sama, pomyśleć i pokłócić się sama ze sobą. W biegu zrzucam z siebie suknię oraz bieliznę i wchodzę pod prysznic. Woda leje się na moją twarz i nie zwracam uwagi na to, że nie mam czym oddychać, krztuszę się i prycham, starając się nabrać powietrza i dopiero po chwili opuszczam głowę i biorę głęboki wdech. Płaczę w głos i nie staram się tego powstrzymywać, potrzebuję wywalić z siebie nadmiar emocji. Przypominam sobie, wszystkie trudne chwile, każdy negatywny test i każdą wiadomość o utracie ciąży. Jestem przeklęta…
Po uspokojeniu się i ubraniu w krótkie spodenki i top na ramiączkach wracam do sypialni i kładę się do łóżka. Słyszę kroki Domenico na schodach, ale nawet nie próbuje tu wejść, mija drzwi i idzie do którejś z gościnnych sypialni, zna mnie zbyt dobrze, żeby ryzykować, choć naprawdę, to potrzebuję go, chcę się do niego przytulić i usłyszeć, że kiedyś się uda. Mówi tak za każdym razem, ale zawsze mi tego brakuje i zawsze na to czekam.
Budzi mnie zły sen, w którym widzę umierającego tatę, podrywam się z poduszki i głośno dyszę, a po chwili wręcz podskakuję, kiedy ktoś mnie dotyka.
-Kochanie? - ochrypnięty głos Santiago mnie uspokaja i z głośnym wydechem opuszczam głowę.
-Śnił mi się tata – wzdycham i znów kładę się na poduszce.
-Yhy – mruczy przyjemnie – a który?
-Stefano – mówię cicho, jakbym nie chciała go obudzić.
-Jak mógł ci się śnić, skoro tak naprawdę nigdy go nie widziałaś? - wciąż mówi do mnie z zamkniętymi oczami.
-Nie wiem, nie widziałam jego twarzy we śnie, ale wiem, że to on. Zaraz! - podnoszę głos, a Domenico podrywa się na łóżku – skąd się tu wziąłeś? Drzwi były zamknięte.
-Kochanie, serio myślisz, że jakieś drzwi to dla mnie przeszkoda? - kręci z politowaniem głową i jednym ruchem przyciąga mnie to siebie tak, że leżę wtulona plecami w jego nagi, ciepły tors.
Głęboko oddycham jego ostrym zapachem i powoli odpływam w spokojny sen.
Poranek należy do jednych z bardziej intensywnych. Wieczorem mamy zarezerwowany lot do Wenecji, a że nasz ostatni weekend był bardziej zajęty, niż wolny, to nawet walizek nie mamy spakowanych. Co prawda mamy tam niewielki domek i stać nas na kupienie sobie wszystkiego na miejscu, ale jednak trochę osobistych rzeczy zabrać trzeba. Rzucam na łóżko ulubione ubrania, kostiumy kąpielowe i inne drobiazgi, a Domenico tylko sprawdza, czy nie biorę niczego związanego z pracą. Już dawno mu obiecałam, że podróż poślubna będzie tylko nasza.
Nie wiem jak to możliwe, ale zawsze mam kilka razy więcej rzeczy do spakowania, niż on, a muszę przyznać, że nie jest facetem, który nie lubi się dobrze ubrać i zawsze ma ze sobą kilka kompletów na zmianę.
W końcu udaje mi się dopiąć walizki i spoglądam na zegarek, mam tyle czasu, żeby spokojnie pojechać do rodziców na pożegnalny obiad i stamtąd od razu droga na lotnisko. Nasz dom zostaje pod opieką ochrony i to nam wystarcza.
Po wejściu do domu Andreanich od razu dostajemy drinki, ale moją uwagę znów przykuwa matka, która mimo uśmiechu wygląda słabo. Przyglądam jej się ukradkiem, ale w końcu dostrzega moje zainteresowanie.
-Będziesz się tak na mnie gapić? - wybucha tak nagle, że aż podskakuję.
-Zdrowa jesteś? - pytam bezpośrednio, ponieważ moje kłamstwa wyczuwa zbyt dobrze.
-Nie – odpowiada natychmiast, trochę zbijając mnie z tropu, bo nie wiem, czy żartuje, czy jednak nie.
-Co ci jest?
-Starość kochanie – śmieje się – ja wiem, że jak na swoje lata to dość dobrze się trzymam, ale nie zapominaj, że dobiłam pięćdziesiątki.
-Noo taak! - wybucham śmiechem – czas się zwijać z tego świata, kieckę do trumny już sobie kupiłaś?
Upijam łyk alkoholu i patrzę jak Diego poważnieje.
-Nie lubię takich żartów – warczy, groźnie spoglądając mi w oczy.
-Ja też! - podnoszę się z kanapy i zaczynam krążyć po salonie – ja może mało wiem o życiu, ale serio nie uważam, żeby pięćdziesiątka to był czas na żegnanie się ze światem, więc…
-Kochanie, daj już spokój – Domenico uspokaja mnie jakbym na nich napadała, a ja serio nie chcę słuchać takich rzeczy.
Trochę rozżalona patrzę jak Santiago wzrokiem wskazuje mi miejsce obok siebie i po głębokim oddechu siadam z powrotem, ale się już nie odzywam, za to matka z zięciem dyskutuję wręcz bez przerwy, nie sądziłam, że tak się polubią, ale gdzieś w środku cieszę się z tego, że nie muszę udowadniać, że dokonałam dobrego wyboru.
Obiad jest tak wystawny jakby to były święta, a nie zwykły posiłek, ale rodzinna atmosfera jakby się rozlazła.
-Co u Alka, odzywał się? - specjalnie wytaczam ciężkie działo, bo wiem, że to jeden z tematów, który zawsze ich porusza.
Jak na zawołanie oboje starzy spoglądają na mnie jakby z wyrzutem, a później patrzą na siebie.
-Dzwonił kilka razy – Diego pierwszy się odzywa – ale niewiele rozmawialiśmy.
-Czemu? - udaję, że nie wiem jakie są między nimi stosunki.
-Czego ty chcesz? - ojciec prawie rzuca sztućce na stół.
-Dowiedzieć się co u brata, skoro do mnie się nie odzywa i nie odbiera ode mnie telefonów.
-Nie chce wracać, uznał, że skoro to ty odziedziczyłaś firmę to on jest tu niepotrzebny.
-Materialista i manipulant – wzdycham, nie odwracając wzroku od talerza.
-Wróci – matka nagle się odzywa – całe życie nie będzie się kłócił, znudzi mu się i wróci.
-Mamo błagam! - podnoszę nieco głos – on nie potrzebuje ani ciebie, ani Diego, ani tym bardziej mnie, o chce kasy, którą my mamy. Wymyślił sobie, że mam mu oddać połowę majątku po swoim ojcu, bo połowa po tobie – głową wskazuję Diego – to dla niego za mało! Kretyn już cię uśmierca i liczy schedę. Nie wiem, kurwa, jak to możliwe, że wyrośliśmy w jednym domu, ale on jest chyba podmieniony! Zadzwoń do niego i powiedz, że chcesz mnie wydziedziczyć, zobaczysz jak szybko przyleci!
-Może to jest pomysł – Diego wzdycha i bez przerwy wpatruje się w widok za oknem.
-Co? - pytam, marszcząc brwi – wiesz, chyba się nie spodziewałam – mruczę i zaplatam ręce na piersiach – ale ok. ja nie będę się kłócić o pieniądze, mam ich wystarczająco dużo.
-Córcia… - Diego odwraca się w moją stronę.
-Nie spoko – unoszę dłonie w poddańczym geście – nie mam żalu i nawet rozumiem, chcecie go zatrzymać za wszelką cenę, to normalne względem swoich dzieci – podkreślam ostatnie słowa, bo czuję jakby mi wymierzył policzek, że nie jestem jego.
Patrzę jak matka odwraca wzrok i czuję się zdruzgotana, nie sadziłam, że kiedyś to usłyszę, że potraktują mnie w ten sposób i o ile Diego ma prawo nie kochać mnie jak swojej, to matka jest matką. Powstrzymując płacz przygryzam wnętrze warg i z trudem przełykam ślinę przez zaciśnięte z nerwów gardło. Nie patrząc na nikogo wstaję od stołu, bo chyba na tym powinnam zakończyć wizytę w rodzinnym domu.
-Dziękuję za obiad – odzywam się nadzwyczajnie cicho i spoglądam na wstającego Domenico – mamy samolot.
Bez oglądania się za siebie wybiegam z domu i trzaskając za sobą drzwiami wsiadam do auta. Dopiero kiedy jesteśmy za bramą posesji Domenico przytula mnie do siebie, a ja wybucham płaczem.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz