Rozdział 35

2K 55 2
                                        

Szum wody spływającej po moim ciele koił nerwy po długim, chaotycznym dniu. Para osiadała na lustrze, a zapach żelu pod prysznic mieszał się z ciepłem. Prawie udało mi się zapomnieć o świecie za drzwiami łazienki — prawie.

Nagle, ponad jednostajny szmer, usłyszałam pukanie. Szybkie, zdecydowane. Zbyt natarczywe, by to był kurier z pizzą, za to idealne, by wywołać dreszcz niepokoju i... ciekawości.

Bez chwili namysłu owinęłam ręcznik wokół ciała. Krople wody z moich włosów zostawiały ślady na chłodnych kafelkach, gdy niemal biegiem ruszyłam do drzwi. Serce zaczęło bić szybciej — nie z przerażenia. Z irytacji? A może z przeczucia?

Niech to diabli, kto by to nie był. Naprawdę, nie był to najlepszy moment.

Otworzyłam drzwi. I wtedy czas się zatrzymał.

— Cześć.

Jeden wyraz. A w mojej głowie eksplozja myśli. Ze wszystkich chwil, ze wszystkich możliwych dni — właśnie teraz. I on.

Aleksander.

Stał przede mną z tym cholernym uśmiechem, jakby wiedział wszystko. Jakby przyszedł dokładnie wtedy, gdy moje życie nie mogło być bardziej wystawione na pokaz. Jego spojrzenie — bezwstydnie przesuwające się po moim ciele — było elektryczne. Czułam, jak moja dłoń instynktownie zaciska się mocniej na ręczniku. Ten materiał był teraz jedyną granicą między mną a... nim.

— Ale trafiłem — mruknął, opierając się nonszalancko o framugę drzwi. Jego oczy mówiły więcej niż słowa, więcej niż trzeba.

Przełknęłam ślinę. Jego rozpięta koszula odsłaniała fragment klatki piersiowej, a ja — chociaż dobrze znałam ten widok — nie potrafiłam oderwać wzroku. Właśnie w takich momentach najłatwiej zapominałam, że powinnam się bronić.

Zamiast tego, puściłam mu oko. Tak po prostu. Bezczelnie.

A on tylko się uśmiechnął szerzej, jakby wygrał los na loterii.

— Czy tak zazwyczaj wita pani swoich gości, panno Pehonix?

Sposób, w jaki wypowiedział moje nazwisko, był równie intymny, co dotyk.

Uśmiechnął się w ten swój irytująco uroczy sposób, a ja, zgodnie z tradycją, przewróciłam oczami.

— Czego chcesz? — zapytałam, nie kryjąc zniecierpliwienia.

Ale w jednej chwili coś się zmieniło. Jakby ktoś zdmuchnął płomień z jego twarzy — ten figlarny uśmiech zgasł, a w oczach pojawił się cień czegoś... poważnego.

Zanim zdążyłam zareagować, poczułam, jak fala niepokoju przebiega mi po plecach. Coś w jego postawie, w tym milczeniu, w jego spojrzeniu — to nie był już flirt. To było coś więcej.

Odruchem sięgnęłam do drzwi, chcąc je zamknąć, ale wtedy jego stopa powstrzymała ruch. Zdecydowanym gestem odepchnął skrzydło, wślizgując się do środka jak burza, która rozbija wszystkie moje spokojne myśli.

Zrobił krok w moją stronę.

A potem kolejny.

I jeszcze jeden.

Cofnęłam się, aż poczułam chłód ściany na plecach. Byłam uwięziona. Przez niego. Przez to spojrzenie. Przez wszystko, czym był i co we mnie wywoływał.

Zatrzymał się tuż przede mną. Tak blisko, że czułam ciepło bijące od jego ciała, że każdy jego oddech muskał moją skórę. W jednej sekundzie przestrzeń między nami przestała istnieć.

Pochylił się, a jego głos zawisł przy moim uchu, niosąc ze sobą obietnicę czegoś, czego jeszcze nie rozumiałam, ale już pragnęłam.

— Otrzymaliśmy zaproszenie na wytworne przyjęcie z okazji urodzin mojego starego przyjaciela, panno Pehonix — wyszeptał, a każde słowo łaskotało moją skórę jak letni wiatr o zmierzchu.

SILENT  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz