Rozdział 39

1.3K 51 20
                                        

Przyjęcie urodzinowe zbliżało się nieubłaganie. Czas pędził naprzód, jakby nie obchodziło go to, że moje ciało wciąż próbowało nadgonić rzeczywistość. Byłam słabsza niż zwykle, nadal zmęczona — ale z dnia na dzień trochę silniejsza. Każdy krok był małym zwycięstwem. Każdy oddech — przypomnieniem, że jeszcze nie jestem gotowa się poddać.

Nie chciałam go zawieść. Ani jego, ani jego przyjaciela, choć znaliśmy się ledwie z imienia. Wiedziałam jednak, jak bardzo to spotkanie dla niego znaczy. I może właśnie dlatego tak bardzo chciałam, by wszystko się udało. By wyglądać na silną. Obecną. Obok niego — dokładnie tam, gdzie chciałabym być.

Dla niego obecność na tych urodzinach miała wartość sentymentalną. Dla mnie — liczyło się tylko to, żeby jego oczy znów rozbłysły tym samym spokojem i pewnością, które widziałam w nich wtedy... przed tym wszystkim. Wiedziałam, jak rzadko mają okazję się spotkać. Łączyła ich więź — męska, nienazwana, ale niezłomna. I wiedziałam też, że on potrzebował tego wieczoru. Nie jako obowiązku. Jako oddechu.

A ja? Ja tylko chciałam, żeby się uśmiechnął. Szczerze. I żeby, choć przez moment, niczego nie żałował.

Od tamtej rozmowy, od tamtej nocy — nie wróciliśmy do tego. Żadne z nas nie miało odwagi poruszyć tematu. Słowa padły. Emocje były zbyt prawdziwe, by je zignorować... a jednak obydwoje postanowiliśmy milczeć. Może ze strachu. Może z przekonania, że nie teraz.

Żyliśmy dalej. Obok siebie. Jakby nic się nie wydarzyło.

Choć czasem — wieczorami, gdy cisza między nami stawała się zbyt gęsta — czułam to napięcie. Lekkie, ale wyczuwalne. Jak powietrze tuż przed burzą. A może to tylko ja byłam bardziej wyczulona. Może tylko ja się zmieniłam.

Ostatnio zupełnie przestałam zwracać uwagę na jakiekolwiek imprezy czy przyjęcia. Wszystko wydawało się takie... bez znaczenia. Ale teraz, pierwszy raz od dawna, naprawdę cieszyłam się na myśl, że gdzieś pójdę. Że się oderwę. Może nawet zatańczę. Może, choć przez chwilę, zapomnę.

Przez ostatnie tygodnie funkcjonowałam na autopilocie. Nie czułam się najlepiej — ani fizycznie, ani emocjonalnie. Codzienność zlała się w jedną szarą smugę, a ja nie miałam ani czasu, ani siły, by się z niej wygrzebać. I może właśnie dlatego ta myśl o imprezie — o muzyce, światłach, ludziach — wydawała się nagle jak tlen.

Może to też przez niego. Przez Aleksandra.

Nie chciałam, żeby zawrócił mi w głowie. Naprawdę. Ale nie mogłam już udawać, że nic się nie dzieje. To, co czułam, było zbyt intensywne, zbyt realne. On był jak burza w środku spokojnej nocy. Wchodził bez pukania. W głowę. W myśli. W ciało. I zostawał.

Dlatego chciałam dobrze wyglądać. Nie jak wrak emocjonalny, którym byłam przez ostatnie dni. Przez pięć dni, może więcej, wyglądałam jak menel w wersji deluxe — luźny kok robiony w pięć sekund, dresy, które znały już każdy kąt mojego mieszkania, i pierwszy lepszy t-shirt, jaki wpadł mi pod rękę.

Ale dziś... dziś miało być inaczej.

Dziś chciałam być sobą. Tą wersją siebie, która potrafi błyszczeć — nawet jeśli tylko przez chwilę. Dla siebie. Może trochę dla niego. A może po prostu, żeby znów poczuć, że żyję

To zupełnie nowe doświadczenie dla mnie, bo zazwyczaj przykładam dużą wagę do tego, jak prezentuję się na co dzień. Kiedyś nawet najmniejsza niedoskonałość potrafiła wpływać na mój nastrój. To było jak uzależnienie od pozytywnego odbioru mojego wyglądu – gdy czułam się dobrze, mój humor był na najwyższym poziomie, ale gdy miałam wrażenie, że nie wyglądam wystarczająco dobrze, potrafiłam całkowicie stracić pewność siebie.

SILENT  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz