4.

820 37 14
                                    

Każdy dzień zaczynał się tak samo. Scotland Yard. Rozwiązanie zagadki i powrót do mieszkania. Różnica pojawiała się jedynie w czasie rozwiązywania sprawy. Były dni kiedy to młoda kobieta szukała przestępcy cały dzień, a były takie dni gdy rozwiązywała 3 zagadki i miała jeszcze czas dla samej siebie. Za każdym razem starała się jak tylko mogła, by nie zawieść Mycrofta. Pomimo tego, że oboje irytowali się nawzajem, Molly doskonale wiedziała, że gdyby nie on prawdopodobnie dziś by nie miała kupionego mieszkania, pracy i w pewnym sensie gdyby nie on prawdopodobnie nie poznałaby Lestrade'a i Molly. Pomimo wolnego czasu ciemnooka nie udała się do szpitala gdzie leżała postrzelona, jednak dzwoniła do niej każdego dnia. Nie miała ochoty pojawiać się w szpitalu. Pomimo ukończonych studiów medycznych w najbliższym czasie nie chciała przebywać w pomieszczeniach z charakterystycznym, chemicznym zapachem i olbrzymią ilością urządzeń, które swoim dźwiękiem potrafiły przywrócić najbardziej upiorne wspomnienia.

Tego dnia jednak Molly nie wytrzymała. Miała wyrzuty sumienia, że nie odwiedziła swojej byłej pacjentki. Był sobotni poranek. Na zegarku widniała godzina 8:36. Za oknem zamiast pięknego słoneczka panowała szarość połączona z wiatrem unoszącym wiele przedmiotów w powietrze.

W mieszkaniu panował spokój, który łączył się z cicho włączoną muzyką i kobiecym nuceniem dobiegającym z łazienki. Poranna pielęgnacja skóry twarzy, całego ciała i włosów była rutyną, której nigdy nie łamała. Nigdy nie pozwoliła na to, by rutyna została w jakikolwiek sposób zakłócona. Nie ważne było to jaką sprawę miała do rozwiązania i ile miała do zrobienia, zawsze dzień rozpoczynała od kilkunastu minut dla samej siebie.

Zanim Molly była gotowa do wyjścia minęło jeszcze 30 minut, podczas których zdążyła włożyć idealnie wyprasowane, czarne spodnie w zestawie z marynarką i białą koszulką włożoną w spodnie. Dopasowała pasek do spodni, zegarek i buty, które idealnie do siebie pasowały. Praktycznie każdego dnia przybierała postać perfekcyjnej pani profesor, która nie pozwalała sobie na pominięcie najmniejszego szczegółu. Jej ubiór zawsze dodawał jej powagi i elegancji, a do tego podkreślał jej szczupłą sylwetkę. Makijaż każdego dnia był dopasowany tak, by podkreślić jej czarne oczy i jasną karnację, przez co często wyglądała jak śnieżka w wersji firmowej, a nie w pięknej sukience jak z bajki. Zarówno makijaż, fryzura jak i ubiór było dopięte na ostatni guzik i dopasowane do siebie tworząc idealna całość bez żadnego błędu.

Chwilę po dziewiątej mieszkanie opustoszało, a dziewczyna zamykając torebkę wychodziła z bloku. Od razu złapała taksówkę i ruszyła w stronę szpitala. Po 15 minutach była na miejscu. Pożegnała się z taksówkarzem i ruszyła w stronę głównego wejścia gdzie co chwila przyjeżdżała karetka z kolejnymi pacjentami. W dużym budynku jak zawsze o tej porze panował tłok i zamieszanie. Dziewczyna od razu skierowała się do sali, gdzie leżała jej imienniczka.

- Co u malutkiej? Jak sobie radzicie? - zza drzwi dobiegał cichy, zmęczony głos Hooper, która wciąż musiała być wyczerpana po sytuacji z prosektorium. Lopez zawahała się przed wejściem do pomieszczenia. Nie chciała przeszkadzać. Nie chciała też skonfrontować się z kimś nowym. W ostatnim czasie i tak poznała wiele osób co lekko ją przytłoczyło. Po chwili jednak postanowiła pchnąć szklane drzwi i wejść do środka. W pokoju oprócz Molly i jej gościa nie było nikogo innego.

- Jakoś dajemy radę. Mała rośnie jak na drożdżach. - zaśmiał się mężczyzna patrząc przed siebie z uśmiechem na twarzy. - Jest zapatrzona w Holmesa.

Smutek w oczach. To druga rzecz jaką dostrzegła dziewczyna gdy ten odwrócił się w jej stronę.

-Jeśli przeszkodziłam...- od razu odezwała się wskazując na drzwi za nią. - często dotykały ją dziwne „napady" nieśmiałości i zakłopotania w najprostszych, codziennych sytuacjach.

Lustrzane Odbicie || SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz