30.

269 19 4
                                    

- Gdybym...Gdybym wiedział jak to się potoczy... Nie dziwię się, że mnie nie rozumiałaś pod względem wielu rzeczy, ale byłaś jedną z niewielu osób, które wiedziały o mnie naprawdę dużo. Rozumiałaś i widziałaś więcej niż John. – spojrzał delikatnie w górę. Dość daleko za nim stali jego najbliżsi. Dopiero teraz ogarnęła go całkowita pustka. – Wiesz...Ja... - westchnął zły na siebie. Nie wiedział co ma powiedzieć. – Naprawdę nie potrafię się z tobą pożegnać. Po części nie wierze w to, że naprawdę nie... nie ma cię tu. Cały czas szukam czegoś co pomogłoby mi to udowodnić. Jeszcze nic nie znalazłem. Sprawdzałem nawet szyby wentylacyjne, którymi wpuszczano gaz, żeby zobaczyć czy ktoś tamtędy się przemieszczał. Nic nie znalazłem. Daj mi jakiś znak... proszę... Cokolwiek, co pozwoli mi cię odnaleźć. Miałem... miałem przy sobie najlepszą przyjaciółkę... Walczyłem ze sobą cały czas, gdy tylko... gdy tylko odtrącałem cię od siebie. – ukucnął przed niewielkim nagrobkiem i położył na nim delikatną, białą różę. – Gdy nie zwracałaś na mnie uwagi i oddalałaś się ode mnie, bym po raz kolejny cię nie zranił... zbliżałem się do ciebie, ale to nie było po to, by mieszać ci w głowie. To wszystko... To wszystko robiłem, by nie pozwolić ci odejść za daleko. Bałem się, że gdy odsuniesz się za daleko, już nie wrócisz. A teraz? – co chwila zatrzymywał się by opanować głos. Wciąż kucał. W obu dłoniach trzymał malutkiego pluszaczka, który w pewien sposób dodawał mu otuchy. – Mam nadzieję, że naprawdę nie miałaś mi za złe tego wszystkiego... sam nie potrafię sobie tego wybaczyć... - poczuł jak John kładzie dłoń na jego ramieniu. - Mam nadzieję, że gdzieś... gdzieś tam daleko... teraz jesteś szczęśliwa. – wstał i wtulił się w jego ramie, pozwalając by pojedyncze łzy spłynęły po jego policzkach.

- Wracajmy Sherlock. Jesteś cały blady. Musisz zacząć o siebie dbać. – John również miał łzy w oczach, ale nie mógł pozwolić na ich spłynięcie. Musiał być silny. Dla niego. – To nic nie da, że tu jesteśmy. – Holmes po kilku minutach stania w milczeniu odsunął się od przyjaciela i otarł twarz.

- Chodźmy. – powiedział i dołączył do reszty znajomych.

- Nikt, nigdy nie zapomni tego, ile dla nas zrobiłaś i ile znaczysz dla każdego z nas. – John szepnął w stronę nagrobka i wrócił do reszty.

- Sherlock, powinieneś coś zjeść. – powiedziała Molly.

- Jedyne co jestem w stanie zjeść, to pierogi. – powiedział smutno.

- Co to jest? – Pani Hudson słysząc Holmesa z zaciekawieniem patrzyła na detektywa. Ten tłumaczył jej precyzyjnie czym są pierogi. Staruszka widząc jego reakcje i chęć jedzenia czegokolwiek, gdy tylko dotarła do mieszkania, zabrała się za szykanie przepisu i przyrządzanie dania.

Minął kolejny, dziesiąty dzień po śmierci Vivien. Na Baker Street wciąż było tłoczno. Atmosfera była smutna i napięta jednocześnie. Każdy chciał pomóc sobie nawzajem, ale nie mieli jak. Pani Hudson wpychała w Sherlocka jedzenie, jednak bezskutecznie. John pilnował go na zmianę z Mycroftem, żeby nie wziął jakiegoś świństwa. Molly i Greg przesiadywali godzinami w pokoju dziewczyny. Nikomu nie spieszyło się by wynieść jej rzeczy. Nikt nawet nie poruszył tego tematu. Wszyscy, którzy stracili swoje mieszkania przez Jima oraz Mycroft przenieśli się do pałacyku kupionego przez Vivien. Co prawda nie było to łatwe, by przyzwyczaić się do życia w jednym domu z tyloma osobami, jednak teraz było nawet pomocne. Każdy pomagał sobie nawzajem jak tylko mógł, a gdy mieli wolny czas od razu szli do młodszego Holmesa, który zamknął się w sobie i ponownie stał się oschły. Jedynie gdy był sam pozwalał sobie na chwile słabości. Najczęściej jednak zamykał się w pałacu pamięci, by móc chociaż na chwilę pobyć bliżej Vivien, za którą po prostu tęsknił. Brakowało mu nawet ich kłótni czy momentami niedorzecznych dedukcji brunetki. Każdy dzień wyglądał mniej więcej tak samo.

Lustrzane Odbicie || SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz