36.

230 18 4
                                    

Molly i Vivien zdążyły postawić ostatnie rzeczy na stole, gdy do salonu wszedł Sherlock, John i Mycroft. John z Mycroftem przywitali się ze wszystkimi i usiedli do stołu. Sherlock również usiadł na wolnym krześle, witając się wcześniej z Molly. Wszyscy z wyjątkiem młodszego Holmesa i Vivien spojrzeli na siebie pytająco. Zarówno Lopez jak i Sherlock nie spojrzeli na siebie ani przez chwilę. Gdy wszyscy usiedli do stołu, zapadła niezręczna cisza. Po kilku minutach Greg zaczął jakiś temat, by rozluźnić atmosferę. Po skończonym śniadaniu, Molly zaproponowała, że to ona posprząta. Do pomocy przyłączył się jej chłopak, który przyszedł w trakcie śniadania. Sherlock nie wiadomo kiedy, postanowił zniknąć i nie wrócił już do stołu. John poszedł z Rosie do siebie, a Greg pojechał z Mycroftem do pracy. Vivien ruszyła do korytarza, gdzie wzięła płaszcz i wyszła na dwór.

Widok z domu wydawał się być jeszcze piękniejszy niż wcześniej. Choinki pokrywał śnieg. Wszędzie była biel, kontrastująca z ciemnymi kolorami. Brunetka ruszyła przed siebie i skierowała się w stronę jednej z alejek. Po chwili doszła do małej altanki, gdzie ku jej zdziwieniu znajdował się Sherlock.

- Mogę? – spojrzała na niego. Ten tylko skinął głową. Usiadła na ławeczce naprzeciwko niego. Wyciągnęła paczkę papierosów i zapaliła jednego. Widziała delikatne poruszenie u detektywa. Wyciągnęła do niego paczkę, jednak on po chwili namysłu pokręcił głową. Brunetka zapaliła papierosa i rozsiadła się na ławeczce. – Przepraszam. - Spojrzała na niego. – Nie chciałam cię urazić wczoraj wieczorem.

- Ale to zrobiłaś.

- Sherlock, przepraszam, naprawdę. Nie chcę być z tobą skłócona w święta.

- Nie obchodzę świąt.

- A ja tak.

- Bez sensu.

- Nie prawda. Święta są magiczne.

- Nie ma w nich nic magicznego.

- Są magiczne i nie chcę kłócić się z tobą chociaż wtedy. – Na te słowa wstał i prychnął pod nosem. Oparł się o barierkę, która tworzyła pewnego rodzaju futrynę do wyjścia z altanki. Za nim znajdował się nie mocno zagęszczony las. – Powiedz coś.

- Nie starałem się po to, by później słyszeć coś takiego.

- Ja starałam się przez ostatnie kilka miesięcy i jakoś nie mam pretensji o to, że miałeś mnie gdzieś.

- Nie miałem cię gdzieś.

- Od początku nie zwracałeś na mnie uwagi.

- Od początku byłaś w jej centrum. – warknął zły. Dziewczyna spięła się i skuliła się delikatnie. Stał do niej bokiem, jednak głowę miał skierowaną w kierunku lasu.

- Jedziesz do rodziców na święta? – spytała cicho. Nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Holmes widział jak Vivien rozmyśla nad czymś gorączkowo. Po chwili zastanowienia odważyła się zapytać.- Chciałbyś spędzić ze mną święta? – spojrzała na niego z wyczekiwaniem, jednak on nie obdarzył jej spojrzeniem nawet na chwilę.

- Dostałem dziś zaproszenie od rodziców, więc nawet gdybym nie chciał to by mnie siłą zabrali. Na myśl o choince, prezentach i światełkach jest mi niedobrze. – Brunetka kiwnęła delikatnie głową. Wzięła w między czasie gumę do życia.

- Nadal chcesz, żebym wróciła na Baker Street? – odpowiedzią na to pytanie było zwykłe wzruszenie ramionami. Widziała, że Sherlock nadal był na nią zły. Wstała powoli z ławeczki. – Przepraszam jeszcze raz. – dodała i ruszyła do wyjścia z altanki, które było naprzeciwko tego przy którym stał Holmes. Przy wyjściu zatrzymała się na chwilę i odwróciła się ponownie do detektywa. Podeszła do niego powoli. – Myślę, że jestem jedną z niewielu osób, które jeszcze wierzą, że nie jesteś dziwadłem i masz serce. – mruknęła cicho i stanęła naprzeciwko niego. On jednak wciąż patrzył z wrogością w las jakby nie docierało do niego to co dzieje się wokół niego. – Wielkie serce, które nie jest z kamienia. Nie w pełni. – dodała i przełknęła głośno ślinę.

Lustrzane Odbicie || SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz