28.

247 25 2
                                    

Zderzenie się z rzeczywistością często powoduje nasz upadek. Najczęściej ściąga nas na samo dno, z którego nie potrafimy się odbić. Wtedy rozumiemy wszystko to, czego nie byliśmy w stanie pojąć do tej pory. Spadamy na dno i myślimy, że nie ma już dla nas wyjścia z tej sytuacji. Nie ma ratunku. Nie ma otwartych drzwi.

Prawdą jest, że przez każde drzwi możemy przejść, jeśli uda nam się znaleźć do nich klucz. Coś co pozwoli nam je otworzyć i spojrzeć na światło dzienne. Na nawet najmniejsze światełko w tunelu, które da nam nadzieję na nowy początek. Na nowy start. Tylko czy ponownie nie popełnimy tych samych błędów?

Są one przecież nieodłączną częścią naszego życia. Wystarczy chwila i ponownie pojawiamy się na tym samym dnie. Najczęściej sami. Bez nikogo wśród nas.

Tym razem to Sherlock zmierzył się z rzeczywistością. Z tym, że ludzkie życie nie zależy jedynie od niego. Nie jest w stanie uratować wszystkich. Tym razem padło na nią. Na Vivien Lopez, której ciało leżało bezwładnie przed nim. Na jej twarzy widniał jedynie spokój. Spokój, który nie gościł na jej twarzy od dawna. Wciąż zastępowały go inne uczucia takie jak strach, smutek i złość. Jej ciągła walka rozumu z sercem po prostu się skończyła.

Teraz leżała tu. W białym pomieszczeniu, które wyglądem przypominało celę. Pokój, w którym zamyka się chorych psychicznie. Wyglądał dokładnie tak samo jak ten z jej mieszkania. Ten, w którym spędzała godziny nad rozwiązywaniem zagadek lub nad zwyczajnym relaksowaniem się. Spędzała w nim wiele godzin w samotności. Teraz w takim samym pomieszczeniu siedział Sherlock. I mogłoby się wydawać, że nie jest sam, bo przecież ona też tu leżała. Była tu ciągle, ale każdy wiedział, że nie o to chodzi.

Czuł jakby była przy nim. Jakby mu mówiła, żeby się nie przejmował. Miał wrażenie, że czuł jej obecność. Jej delikatny dotyk, uścisk. Co chwila przed oczami widział ją z pięknym uśmiechem na twarzy i rozwianymi lokami. Miał ją przed sobą. Tak blisko. Na wyciągnięcie ręki. Ale ona była już daleko. Nie było jej przy nim. Ostatnie miesiące wiązały się z nim. Był nieodłączną częścią jej życia.

Teraz gdy zderzył się ze ścianą rzeczywistego świata, czuł jakby wszystko inne było zwykłą pustką. Z jednej strony czuł jakby wciąż była przy nim, a z drugiej strony czuł pustkę, która przyszywała go na wylot.

Miał ochotę krzyczeć, walczyć, bić. Ale tu pojawiała się bezsilność. Nie miał siły. Nie mógł wydać żadnego dźwięku. Krzyczał wewnętrznie.

Po chwili wpatrywania się w nią, wyjął z jej dłoni brelok i włożył go do kieszeni. Pokonał blokadę w gardle i powiedział cichutko:

- Czy jest możliwość, żeby widzieć kogoś martwego, ale za chwilę zobaczyć go żywego? Sam byłem jednym z nich, ale to nie było to samo... Teraz mam tyle do powiedzenia... Nie powiedziałem ci wielu rzeczy... Ale jeszcze więcej wypowiedziałem, choć nie powinienem był tego robić... Teraz już nikt ich nie usłyszy... - po jego policzkach, pod maską, spłynęła pierwsza łza. Za nią popłynęła kolejna, kolejna i kolejna. – Mówiłaś, że uczuć nie można się bać ani wstydzić... Początkowo myślałem, że to zwykłe słowa rzucone na wiatr... Myliłem się... tak samo jak do wielu innych aspektów odnośnie ciebie. Miałaś rację. Uczucia są siłą. Jeśli się ich nie boisz i nie wstydzisz... – jego ręce zaczęły drżeć. Głos załamywał się z każdym słowem co raz bardziej. – Byłaś silniejsza od każdego z nas. Niesamowite, że po tym co przeszłaś, po tylu latach samotności, byłaś w stanie dawać tyle dobra, ciepła i...

- Powiedz to, Sherlocku. – usłyszał za sobą stłumiony przez maskę głos osoby, która jako pierwsza naruszyła jego mur, który budował tyle lat.

- Miłości. – dokończył. Poczuł jak John kuca obok niego i kładzie dłoń na jego ramieniu.

- To nie tak miało wyglądać... Nie tak to zaplanowałem, John.

Lustrzane Odbicie || SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz