3

347 21 1
                                    

JIMIN'S POV

   Kiedy wszedłem do gabinetu pana Jeon, zastałem go siedzącego przy biurku. Na twarzy miał maskę, a włosy wpadały mu do oczu. Usiadłem na tym samym miejscu co zawsze, czyli przy stoliku przy oknie. Pan Jeon podszedł do mnie i usiadł na drugim krześle. Wyciągnąłem zeszyt i podręcznik od biologii.

- Na sam początek powtórzymy sobie choroby genetyczne, dobrze? - Zapytał pan Jeon, a ja kiwnąłem głową.

   Czas mijał mi zaskakująco szybko. Nim się obejrzałem, rozwiązałem wszystkie zadania z lekcji i jeszcze kilka które podyktował mi pan Jeon. Szło mi coraz lepiej, z czego bardzo się cieszyłem. Pan Jeon chyba z resztą też.

- Świetnie ci poszło, Jimin. - Pochwalił mnie, kiedy wreszcie, po kilku godzinach zebrałem swoje rzeczy.

- Dziękuję, profesorze. - Ukłoniłem się nisko.

- Postaraj się zrobić kilka zadań jeszcze jak wrócisz do domu dobrze? Im więcej będziesz ćwiczył, tym lepiej będzie ci szło.

- Dobrze, profesorze. Do zobaczenia.

- Do zobaczenia. Wracaj ostrożnie.

   Wyszedłem z gabinetu nauczyciela i skierowałem się do sali gdzie można było się uczyć do zamknięcia. Była dwudziesta, więc stwierdziłem, że posiedzę jeszcze trochę.

   Zająłem miejsce w kącie i zacząłem robić prace domowe i zadania z biologii. Do uszu włożyłem słuchawki i odciąłem się od rzeczywistości.

   O dwudziestej trzeciej pożegnałem się z ostatnimi nauczycielami i innymi pracownikami szkoły i ruszyłem do domu. Nie śpieszyłem się. Nie chciałem tam wracać. Nagle zaburczało mi w brzuchu i wtedy zorientowałem się, że kolejny dzień nic nie jadłem, oprócz rogalika rano. Sprawdziłem portfel. Tysiąc pięćset won (5,10 PLN). Może znajdzie się jakiś ramen instant.

   Wszedłem do jakiegoś całodobowego sklepu i poszedłem na dział z daniami instant. Najtańszy był po dwa tysiące sześćset won (8,84 PLN). Świetnie. Wyszedłem i poszedłem do następnego. A później jeszcze do następnego. W końcu jednak uznałem że kupię jakieś krakersy ziemniaczane.

- Siedemset jeden won (2,38 PLN). - Powiedziała sprzedawczyni, a ja podałem jej pieniądze.

   Szedłem do domu jedząc suche krakersy. Kiedy podszedłem pod blok, odruchowo spojrzałem w swoje okna. Światła były zgaszone, ale to wcale nie musiało oznaczać, że ojciec spał. Schowałem w połowie pustą paczkę krakersów do plecaka i wszedłem do klatki. Nim otworzyłem drzwi, odetchnąłem kilka razy.

   Niemal od razu po otwarciu drzwi uderzył mnie odór alkoholu. Miałem ochotę zwymiotować. Powstrzymałem się jednak i po cichu zdjąłem buty i poszedłem do swojej sypialni, w której zamknąłem się na klucz. Usiadłem przy biurku, odpaliłem laptopa i zacząłem szukać ofert pracy. Z ostatniej mnie wyrzucili dosłownie trzy dni temu bo po raz kolejny przyszedłem posiniaczony. Było to widać, bo akurat tam nie mogłem mieć cały czas bluzy i miałem odsłonięte ramiona.

   Szukałem aż do trzeciej w nocy, ale nic nie pasowało. Cholerna szkoła. Zastanawiałem się, czy by jej nie rzucić w pierony, ale później stwierdziłem, że jeśli chcę mieć pracę za jakiś czas to muszę mieć skończone chociaż liceum.

   Wyłączyłem laptopa i po cichym prysznicu poszedłem spać. Nie żebym miał się jakoś bardzo wyspać w przeciągu tych trzech godzin.

   Obudziłem się przez potężny huk. Spojrzałem na zegarek. Czwarta trzydzieści. No to sobie pospałem. Wstałem ledwo przytomny żeby zobaczyć co tym razem się stało.

   W przedpokoju zastałem ojca, który leżał na podłodze. Wyglądał jak totalny menel, którym z resztą był. Przyjrzałem mu się, żeby zobaczyć, czy nic sobie nie złamał ani nic, a kiedy uznałem, że jest dobrze, wróciłem do pokoju. Wiedziałem, że już nie zasnę, więc ubrałem się i wyszedłem. W tym czasie ojciec zdążył przetoczyć się do salonu.

   Na zewnątrz było potwornie zimno i do tego wszystkiego jeszcze padało. Postanowiłem poszukać jakiegoś schronienia. Po kilkunastu minutach, w ciągu których zdążyłem przemoknąć i przemarznąć do szpiku kości znalazłem jakiś pustostan. Schowałem się w nim tak, żeby jak najmniej wiało i padało. Udało się. Z plecaka który wziąłem ze sobą wyciągnąłem książkę do biologii i przy świetle latarni która stała niedaleko zacząłem czytać następny temat, który prawdopodobnie przerobimy tego dnia.

   Nie przeczytałem jednak wiele. Byłem naprawdę zmęczony i po kilku zdaniach oczy same mi się zamknęły a ja odpłynąłem do krainy Morfeusza. 

***

   Obudziły mnie promienie słoneczne padające na moją twarz. Przetarłem oczy, wyciągając telefon z kieszeni. Widząc godzinę, zerwałem się na równe nogi, schowałem podręcznik do plecaka i ile sił w nogach pobiegłem do szkoły. Za pięć minut miała zacząć się biologia, a ja miałem do pokonania jakieś trzy kilometry.

   Wbiegłem do szkoły niemal dusząc się przez ograniczony dostęp tlenu z winy maski na twarzy, bez której nie wpuszczono by mnie do budynku. Pobiegłem szybko do sali. Zanim zapukałem, otrzepałem się z kurzu i innych brudów z pustostanu.

- Dzień dobry. Bardzo przepraszam za spóźnienie. - Powiedziałem zdyszany, wchodząc do pomieszczenia. Pan Jeon patrzył na mnie tak, jakby zobaczył ducha.

- Nic się nie stało. Siadaj. - Powiedział, wskazując mi moją ławkę na końcu sali. Szybko zająłem miejsce i wyciągnąłem książkę i zeszyt.

   Przez pierwsze kilkanaście minut czułem jak palą mnie płuca i nie mogę nabrać powietrza. Dyskretnie odsunąłem maskę od twarzy, żeby było mi łatwiej oddychać. Nagle obok mnie zjawił się nauczyciel.

- Wszystko w porządku, Jimin? - Zapytał cicho, a ja skinąłem głową, poprawiając maskę, żeby przylegała do mojej twarzy. 

   Skupiłem się na zajęciach, chociaż w trakcie zaczęła mnie potwornie boleć głowa. Jakoś dotrwałem do końca, a kiedy zaczęła się przerwa poszedłem do łazienki, a jeszcze zanim to zrobiłem wyciągnąłem z plecaka tabletki przeciwbólowe. 

   Kiedy siedziałem w łazience, popiłem lek kranówką, po czym oparłem się o ścianę. Po kilku długich minutach poczułem jak ból znika. Wróciłem do sali, usiadłem na swoim miejscu, zmieniłem podręcznik na ten do historii i czekałem na koniec przerwy. Ten w końcu nadszedł i zaczęła się lekcja. Tym razem było mi łatwiej się skupić, więc szło mi nieco lepiej niż na biologii. 

- Panie Park, w którym roku Korea ogłosiła niepodległość? - Zapytał mnie pan Jiho. 

- W tysiąc dziewięćset czterdziestym ósmym. W tym też roku władzę przejął  Li Syng Man. 

- Bardzo dobrze, panie Park. 

   Uśmiechnąłem się pod maską. 

- A czy ktoś pamięta do którego roku prezydent Li rządził? - Nikt się nie odzywał więc podniosłem rękę. - Panie Park?

- Do tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego. 

- Dokładnie tak. 

   Niedługo później lekcja się skończyła. Tym razem spędziłem przerwę w klasie. Burczało mi w brzuchu, ale nie miałem już wystarczająco pieniędzy, żeby cokolwiek kupić na stołówce. Próbowałem jakoś odwrócić swoją uwagę od głodu, ale niezbyt mi to szło, więc znów poszedłem do łazienki gdzie napiłem się więcej kranówki. Nie była ona najlepsza, ale jakoś musiałem sobie radzić. 

Pandemic Era |JiKook| [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz