ROZDZIAŁ 1

10.9K 127 16
                                    

                               Xavier

Siedziałem w swoim biurze i bawiłem się długopisem. Przede mną siedział Victor, mój podwładny, oddany mi w pełni. Od kiedy złożył przysięgę krwi cztery lata temu, wiem, że dopóki ten człowiek jest obok mnie to nawet pierdolona armia nie jest w stanie zrobić mi krzywdy.

Spojrzałem na niego przenikliwie. Widziałem jak spina się pod moim wzrokiem. Ten człowiek nie bał się nikogo. Nikogo, oprócz mnie.

- Powiedz mi kurwa, jakim cudem Garsonowie zrobili napad na naszą siedzibę? - spytałem obracając długopis w palcach.

- Nie mam pojęcia... Przysięgam, że to więcej się nie wydarzy i pokryję z własnej kieszeni szkody z hali.

Poderwałem się z obrotowego krzesła i z całej siły uderzyłem w blat biurka.

- Kurwa, Victor! Nie chodzi mi o te pierdolone szkody, to wszystko naprawimy jednym kiwnięciem palca! Nie rozumiesz, że Garson, to mój odwieczny wróg?!

Victor przewrócił lekko oczami, jednak nagle na jego twarz wypłynął szelmowski uśmiech.

Spojrzał na mnie i wypowiedział te słowa powoli:

- A to nie czasem Chartonowie są twoimi wrogami od kiedy pamiętasz?

Wbiłem paznokcie we własną dłoń i gorzko się zaśmiałem.

- Nie prowokuj mnie, mój drogi. Dobrze wiesz, że nie umiem nad sobą panować pod żadnym względem. Masz załatwić tą sprawę z Chartonami, tak żebyśmy wyszli z tego obronną ręką.

Mężczyzna kiwnął głową i czekał aż pozwolę mu wrócić do swoich obowiązków. Słuchał się mnie jak pies swojego pana i nie powiem, podobało mi się to. Był wierny. Spowiadał mi się ze wszystkiego. Zero tajemnic, sto procent lojalności i oddania. Mógłbym mu powiedzieć, że ma się zabić i zrobiłby to w ułamku sekundy.

Odprawiłem go ruchem głowy i skierowałem się do szafki w rogu pokoju. Wydobyłem z niej butelkę i szklankę na whisky. Nalałem niewielką ilość napoju i jednym łykiem ją opróżniłem.

Cholera, Garson. Ten pierdolony skurwiel już niejednokrotnie próbował uprzykrzyć mi życie i przyzwyczaiłem się do tego, ale tym razem sprawa wyglądała okropnie.

Ja i moja ekipa byliśmy drugą z kolei największą mafią w Teksasie, a jednak pozwoliliśmy sobie na taką chwilę nieuwagi. Co prawda zabiliśmy tych trzech śmiesznych żołnierzy, ale i tak jestem pewien, że Robert Garson właśnie śmieje się z mojej głupoty. 

Z hukiem odłożyłem szklankę na biurko i wyszedłem z gabinetu.

Budynek naszej mafii był ulokowany na obrzeżach miasta, lecz w miarę blisko centrum. Nie przykuwaliśmy zbytnio uwagi, ponieważ cały Teksas wiedział o naszym istnieniu i się nas bał. Największy problem mieliśmy jednak z policją, ponieważ to Chartonowie mieli w garści tych kundli z pistoletami. Parę razy brałem udziału w pościgu policyjnym albo strzelaninie kiedy im nie podobało się moje łamanie prawa, ale w końcu przestali wiedząc, że nie mają szans. Miejmy nadzieję, że na długo.

Wyszedłem z budynku rzucając mordercze spojrzenia każdemu na mojej drodze. Uznałem, że nic nie zrobi mi tak dobrze jak mała rozrywka w klubie nocnym. W końcu było już grubo po 20:00, a właśnie o tej godzinie na parkiet Bujes wychodziły najpiękniejsze, krągłe i cholernie seksowne laski.

Ruszyłem w dół ulicy zagłębiony we własnych myślach. Żadne dźwięki ulicy nie przechodziły do mojego umysłu, żadne rozmowy.

Kiedy miałem skręcić w prawo, poczułem jak zderzam się z czymś. A może raczej z kimś. Z burzą długich, lśniących rudych włosów. Zobaczyłem, jak dziewczyna podnosi się z ziemi poprawiając krótkie spodenki.

Otherside [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz