ROZDZIAŁ 2

5.9K 99 16
                                    

Xavier

Ze stoickim spokojem obserwowałem ciało zwisające z sufitu do góry nogami. Chociaż w środku mnie szalała fala szczęścia, nie chciałem jej uzewnętrzniać.

Kochałem patrzeć na cierpienie innych i napawać się ich bólem. Jakkolwiek to brzmiało, tak właśnie było.

Niektórzy, uważali, że jestem potworem bez uczuć, inni kompletnie nie zwracali na mnie uwagi, a jeszcze inni zbytnio się mnie bali, by jakkolwiek mnie oceniać. Ci ostatni byli moimi ulubieńcami.

Rzuciłem pogardliwe spojrzenie mojej ofierze. Wtem odezwał się Victor.

- Nie sądzisz, że zabicie kuzyna Garsona jest trochę ryzykowne? - w jego głosie słychać było niepewność.

Włożyłem ręce do kieszeni i zaśmiałem się gardłowo.

- Błagam cię. To tak jakby kupić sobie ciastko, ale go nie zjeść. Sam się napatoczył, to teraz ma za swoje.

Victor tylko wykrzywił usta w jakimś dziwnym grymasie i czekał na moje polecenia. Z chęcią sam bym się zajął tym pieprzonym Stephenem, ale dzisiaj o dziwo nie byłem w nastroju na przemoc. Rzadka sytuacja, ale jednak się pojawiała.

Mężczyzna przede mną zwisał z sufitu głową w dół, jednak nie mógł dotknąć palcami ziemi. Jego tors był zmasakrowany, twarz także pozostawiała wiele do życzenia. Oto obraz tego, jak kończą wszyscy, którzy ośmielą się zadzierać z Xavierem Desimone.

Kiwnąłem znacząco głową w stronę drzwi. Victor otrząsnął się z zamyślenia i zawołał dwóch moich żołnierzy. Wkroczyli do środka z pustymi oczami i obłędem wymalowanym na twarzach pełnych blizn po starciach z różnymi osobami.

- Wiecie co robić. Pełne pole do popisu - uśmiechnąłem się szeroko.

Nie lubiałem emanować emocjami i nawet kiedy się uśmiechałem, nie był to gest pełen radości i szczęścia. Zwykła zagrywka, która miała pozostawiać we mnie jeszcze jakiekolwiek cząstki człowieczeństwa.

Paul i Harry w milczeniu zbliżyli się do wisielca. Widząc jak dokładnie lustrują jego postać, postanowiłem już wyjść. Victor jak grzeczny pies, poszedł za mną.

Wyszliśmy z ciemnej piwnicy wchodząc na parter jednego z budynków, którego nazywałem "ostatnim". Ochrzciłem go tak, ponieważ stąd mało kto wychodził żywy. Zwykle go wynoszono.

Wydostaliśmy się na świeże powietrze. Byłem zadowolony i dopisywał mi humor, w końcu członek rodziny Garsonów właśnie przeżywa swoje ostatnie chwile w życiu.

Spojrzałem ukradkiem na Victora. Ewidentnie chciał mi coś powiedzieć, lecz nie był pewien czy powinien.

- No mów - westchnąłem zachęcając go do wyduszenia tego z siebie.

- Widziałem wczoraj siostrę Chartona. Niezła z niej laska - mruknął mrużąc oczy przez padające na nas promienie słoneczne.

Momentalnie zacisnąłem szczękę próbując nie wkurwić się zbyt szybko. W końcu zobaczyłem Christine dopiero pierwszy raz od jej powrotu na stare śmieci.

- Taa... Też ją widziałem - odpowiedziałem beznamiętnie.

- Robi wrażenie.

Rozbawiony ton Victora działał mi na nerwy. Myślami przywoływałem obraz idealnego i jędrnego ciała Christine, ale to, że Victor także zawiesił na niej oko ani trochę mi się nie podobało.

Odwróciłem się do niego w bok trochę zbyt sztywno.

- Masz się od niej trzymać z daleka.

Victor przełknął ślinę widząc moje zwężone oczy.

Otherside [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz