wiosna miała miast wzroku pianę
ciężką od pączków opasłych snów —
dłonie czujne nosiły drganie,
żęły otchłanie zbutwiałych tchów.w kołysce swej skóry tuliła
łuny zlepione, porosłe mchem;
gdy jawę chłonęła jej glina,
świat kroczył głucho w głębię swych drżeń!wiosna błotem miażdżyła brednie,
na ustach miała żywicę, miód,
zamiast myśli chaosy rzewne —
jej świat buczał jak złocisty ul.proroctw dżdżystych i wizji zmokłych
miała wplątany we włosy chiazm —
w szkliwie woni spektakle rosły,
a w mgłach przestworzy ulice gwiazd!wiosna była po prostu wiosną:
w kałużach, w dziuplach nurzała dech,
z sercem swoim jak kalejdoskop
mżąc na przekór, na przełaj i wszech!więc czas pokroiła na plastry,
więc z krzemieniem dum wyśmiała wstyd!
i materię drążąc jak plastyk,
przypomniała mi znowu, by żyć.
CZYTASZ
seans chimer
Poesiazwiastun cukrowego gestu wchłania mnie w bezduszny fiolet i pejzaże oczu porośniętych krzewami mgieł