zazwyczaj ulatuję od
wizji życia
prognóz wydłużonych
do granic melodii
włożonych pomiędzy cząsteczki myśli
(by wypełnić czymś to co jest od teraz
do momentu gdy zamilczę się na śmierć)
bo gdy tak siebie przeglądam
pod kątem czasu
pod taflą chwil zaplątanych we włosach
i zauważam z pustostrachem
wirującym niezdarnie naokół kości
że mam się znosić przez
cały szeroki kwiatostan lat
że mam ze sobą mieszkać w jednej głowie
że jeszcze tyle żyć do śmierci
to na moment pozostaje po mnie tylko
szara plama na wgnieceniach powietrza
bo na te wizje
przeraża mi się każda przemijalność —
zdolność chwili
by zamienić się w westchnieniewięc zazwyczaj ulatuję od
wizji życia
owalnych jak nieidealne spojrzenie
które mierzy mnie
które zadomawia się we mnie
na wylot
CZYTASZ
seans chimer
Поэзияzwiastun cukrowego gestu wchłania mnie w bezduszny fiolet i pejzaże oczu porośniętych krzewami mgieł