» Rozdział 2 «

663 79 185
                                    

 Delikatne miarowe pukanie powoli wybudzało go ze stanu snu. Sapnął, pocierając powieki.
– Proszę – wydobyło się z jego ust zachrypnięcie.

Drzwi uchyliły się i do środka weszła zawstydzona Iza. Ręce splotła za siebie, posłusznie uniżając głowę.
– Nie chciałam cię budzić, ale niedługo musimy zacząć się przygotowywać na poprawiny. W kuchni czeka na ciebie kawa i śniadanie. Mam posłodzić?

Wpatrywał się w nią zaspany, nie dając odpowiedzi, bo mózg jeszcze nie uwierzył w to, że na środku pokoju stoi żona. Żona. ŻONA.

– Przepraszam, że cię obudziłam – dodała, zerkając niepewnie w jego stronę, a później znów się zawstydziła i spuściła wzrok zaczerwieniona.

Dopiero wtedy dotarło do niego, że leży półnagi, rozwalony zapraszająco. Jedną rękę trzymał pod głową, uwydatniając mięśnie. Noga zgięta w kolanie leżała na kołdrze, która ledwo zakrywa krocze. Dobrze, że miał chociaż bokserki.
– To ja przepraszam. – Odchrząknął. – Zwykle nie śpię tak długo. Zaraz zejdę, dobrze?

– Dobrze. Jaką pijesz kawę?

– Czarna z cukrem, ale nie musisz się przejmować takimi bzdurami. Może jeszcze się nie obudziłem, ale bez względu na mój stan, nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy.

Skinęła grzecznie i wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi. Uwierzyła? Nie uwierzyła?

Potrzebował jeszcze minuty lub dwóch, żeby zdać sobie sprawę, że to nie kiepski sen. To rzeczywistość. Miał żonę. I nie była nią Anita. Jak mógłby dotykać jednej, skoro pragnął tylko tej drugiej? Przymknął powieki, wyobrażając sobie, jak wyglądałby jego poranek, gdyby to Anita została jego żoną? Pewnie nie posiadaliby się ze szczęścia. Kochaliby się całą noc, żeby rano to powtórzyć. Zjedliby coś w biegu, wzięliby wspólny prysznic, a później pognaliby na poprawiny roześmiani.

Usiadł, starając się opanować wściekłość na cały świat. Musiał przestać myśleć o Anicie. Musiał, bo ona nigdy nie wróci do jego życia. Ono toczyło się dalej, tyle że inną trasą. Marek zmienił numer autobusu. A jazda na zdartych oponach z przeszłości mogła doprowadzić tylko do kraksy.

Założył na siebie dresy i koszulkę, żeby nie świecić golizną. Sam nie czułby się z tym komfortowo, a co dopiero Iza. Zszedł powoli po schodach, nadal pocierając twarz. Zastanawiał się, czy to naprawdę niewyspanie, czy nadal ma nadzieję, że jeszcze śpi i zaraz się obudzi. W innym świecie. W świecie, w którym ludzie są wolni. Mogą łączyć się w pary i rozstawać. Wracać do siebie lub rozwodzić. Mogą wybierać kogo chcą kochać.

Stanął przy stole nie dowierzając, że od teraz tak właśnie będzie wyglądało jego życie. W salonie Iza naszykowała prawdziwą ucztę. Świeżo wyciskany sok, kawę, pieczywo, warzywa, owoce, sery, wędliny. Połowa się zmarnuje, ale traktowała męża jak króla. Jego talerz postawiła po drugiej stronie stołu, tak daleko od siebie. Jak u króla. Przeniósł na nią wzrok, zauważając, że nie je. Jej kubek stał nietknięty, a ona sama siedziała wyprostowana, dłonie mając złączone na kolanach. Zawstydziła się pod spojrzeniem męża. Spuściła głowę, przełknęła ślinę. Dopiero po chwili zdecydowała się na niego spojrzeć. Po oczach rozpoznał, że była gotowa. No, właśnie, ale na co?

– Co zrobiłam źle? To nasz pierwszy poranek i za każdym razem będzie lepiej, obiecuję. Tak naprawdę chciałam przygotować jajecznicę albo tosty. Coś na ciepło. Jednak nie wiedziałam, jakie lubisz.

– Wszystko w porządku. – Usiadł na swoim miejscu, a krzesło go parzyło. Sięgnął po kromkę chleba, posmarował masłem, a później nałożył sobie to, na co miał ochotę. Zerknął na Izę, która nie ruszała się niczym posąg. Nie skomentował. Nie chciał jej bardziej stresować. Upił łyk kawy, a następnie ugryzł kanapkę. Iza się rozluźniła i sięgnęła po bułkę. Marek zmarszczył brwi w zastanowieniu, bo coś przyszło mu do głowy.

Diabeł Stróż 2 (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz