» Rozdział 28 «

757 75 193
                                    


Mając chwilę wolnego w pracy, Marek rozpisał sobie zadania na cały tydzień. Zaplanował wszystko praktycznie co do godziny. Zdawał sobie sprawę, że w jego życiu planowanie raczej się nie sprawdza, ale chciał dać z siebie sto procent. Udowodnić wszystkim swoją wartość i siłę.

Przez cały tydzień udawało mu się trzymać sztywnych ram godzinowych. Wstawał wcześniej, biegał po parku lub lesie, żeby nie stracić formy, później brał prysznic, jadł dopiero w pracy. A musiał przyznać, że Iza dbała o ilość i jakość posiłków na cały dzień. Wszystko pakowała mu do pojemników tak, żeby wystarczyło na godziny spędzane poza domem. Wykonywał kolejne zadania z listy dziadka. Działał i robił, co mógł, pomagając schorowanym. Nie zawsze podobały mu się zapachy i wykonywane czynności. Ledwo powstrzymywał krzywienie się, gdy widział lekkie odparzenia czy ranki, pomagając wstać komuś z łóżka. Robił zakupy obcym ludziom i starał się znaleźć chwilę, aby z każdym porozmawiać i dodać otuchy. Nie było to łatwe, nawet jeśli tego po sobie nie pokazywał. Miał tak wiele na głowie, że nawet trzydzieści minut robiło różnicę. Jednak wiele się dowiedział o sytuacji innych osób.

Nie było mu lekko, było bardzo ciężko, ale czegoś się nauczył. Jeśli dziadek chciał dać mu lekcję pokory i pokazać, że należy doceniać, co się ma, to wybrał idealną karę. A w pewnym momencie Marek przestał postrzegać zadanie tylko w ten sposób, a bardziej zaczął pochodzić do tego jak do kolejnego szkolenia Alfy.
Umiał wpadać do domów i wymierzać sprawiedliwość. Bić, krępować ruchy, wynosić dzieci i wyrywać komuś alkohol czy doprowadzać siłą do Starszyzny. Teraz musiał się pochylić nad losem tych dobrych, ale zbyt słabych, żeby sobie radzić. A to przecież też byli członkowie Wspólnoty. Ci, o których życiu kiedyś będzie decydował, gdy zostanie starszym Alfą, a później być może członkiem Rady Starszyzny.

Nawet zaczął się cieszyć, że to robił. Mógł zrozumieć ich potrzeby, zauważyć, jak wiele wysiłku trzeba, żeby zadbać również o nich. Starszyźnie na pewno nie było łatwo ogarniać to wszystko, dbać i wspierać, decydować komu, co się należy, kto jest w większej potrzebie... Dzieci alkoholików, samotny starzec czy młode małżeństwo z chorym dzieckiem. Pomocy potrzebował każdy z nich, a Alf nie było aż tak wielu, pieniądze też się cudownie nie mnożyły.

I byłoby zbyt pięknie, gdyby szło dobrze. Minął kolejny tydzień małżeństwa, a wciąż zaniedbywał Izę. I wcale nie cieszył się z piątku, bo całą sobotę miał już zapełnioną. Niedzielę również. Najpierw kościół, później odwiedzenie jego rodziny. Nie wiedział, czy znajdzie na tyle sił, żeby nie paść wieczorem na pysk i spędzić przynajmniej trochę czasu z żoną.

Potarł powieki i ziewnął w dłoń. Ciepła i kaloryczna obiadokolacja podana przez Izę rozłożyła go na łopatki. Marzył tylko o odpoczynku. Z części jadalnej przeniósł się na kanapę. Nie zarejestrował momentu, w którym pogrążył go sen. Gdzieś w tle słyszał jeszcze, jak żona zbiera talerze, krząta się, wyciera stół. A te odgłosy swoimi szponami jeszcze mocniej trzymały Marka na kanapie. Tak uspokajająco koiły do snu.

Zerwał się do siadu, będąc na siebie wściekłym, że zmarnował czas. Za oknami było ciemno, w kącie świeciła się niewielka lampka, a Izy brak. Przeciągnął się, aż strzeliły kości, a później próbował wsłuchać się w dźwięki domu, żeby odkryć, gdzie jest żona.

Wokół było cicho. Przeszedł się po domu i dopiero stając koło drzwi piwnicy, odniósł wrażenie, że tam się coś dzieje. Nacisnął cicho klamkę i równie cicho zaczął pokonywać schody.

Będąc w ich połowie, przystanął zszokowany. Nie poznawał tego pomieszczenia. Po graciarni nie było śladu. Wszystko uprzątnięte, okno umyte, podłoga idealnie zamieciona, a kącie stał oparty zwinięty dywan. Iza kucała, czytając coś przy wiaderkach z farbą. Wstała nagle i podrapała się po głowie, intensywnie nad czymś myśląc.

Diabeł Stróż 2 (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz